piątek, 31 sierpnia 2018

RUNA - psychiatria i jej mroczne tajemnice.


VERA BUCK

RUNA

INITIUM

Czy istnieje coś bardziej pobudzającego wyobraźnię niż wielki, mroczny szpital dla „wariatów”?Specjalnie używam tego określenia, bo pojęcie choroby psychicznej w okresie, o którym mowa dopiero się wykuwało, a i choroby te (wszystkie w zasadzie) określano histerią. Jakieś zaburzenia nastroju, smutek, skłonności do agresji, czy masturbacja,  (szczególnie ta żeńska) bardzo często kończyły się w takim przybytku i były leczone tak, że lepiej o tym nie wspominać przed snem, bo jeszcze może się przyśnić. 

I nie było możliwości wypisania się z placówki na własne żądanie, a o zgodę na zabiegi operacyjne nikt nie pytał. 

Jednego dnia więc mogłaś znosić skutki złego humor, drugiego lobotomii. 

O zgodę na uczestnictwo w pokazach hipnotycznej histerii też nie pytano. „Wśród pokazywanych kobiet Charcot miał swoje ulubienice. Przypominały zwierzątka.” te seanse były sławne na cały świat i każdy chciał w nich uczestniczyć, a kobiety, które pokazywano przypominały rzeczywiście zwierzątka, ale były traktowane o wiele gorzej. 

I właśnie w takim miejscu autorka umieściła akcję powieści. Ten sławny paryski zakład psychiatryczny La Salpetriere istniał naprawdę, a grono lekarzy, których spotkamy na kartach tej książki to ludzie, którzy też naprawdę tam pracowali. Doktor Charcot, słynny ze swoich pokazów hipnozy, jego współpracownik Joseph Babinski, czy Georges de la Tourette, tak, ten od zespołu Touretta. 

Zresztą cała otoczka powieści jest prawdą. Takie były początki psychiatrii, mroczne, dziwne, trudne, czasami makabryczne. A akcja powieści? 

Jest dziwna dziewczynka. Oddano ją do zakładu psychiatrycznego i nikt się o nią nie martwi i jest inna dziewczynka, ona też ma kłopoty, trochę innej natury, jest jednak ktoś, kto się nią przejmuje i nie chce dopuścić do operacji… Dziewczyna cierpi na przypadłość szumnie w tym czasie zwaną psychozą onanistyczną, a wiecie jaki był sposób na żeńską masturbację? 

Zgadliście! Takim „niegrzecznym” kobietom wycinano łechtaczki. Czasem nie tylko łechtaczki, ale to tylko część opowieści, bo jest jeszcze miasto świateł, Paryż, ale nie ten rozświetlony i odbijający się w bąbelkach szampana, a ten brudny, podły i głodny. 

Pełen włóczęgów, alkoholików, wariatów, dzieci i niebezpieczeństw. 

Jori ( Johann Richard Hall) udaje się do Salpetriere żeby zdobyć tytuł doktora. Zaczyna pracę w szpitalu i spotyka dziwną dziewczynkę, pacjentkę, którą chce poświęcić na ołtarzu nauki, to znaczy oczywiście chce ją uzdrowić, ale operacji mózgu nikt jeszcze nie przeprowadził z sukcesem, no i przecież dadzą mu kilka innych pacjentek do testów, a że te umrą? Co za problem? Tylko jak to będzie, one umrą czy zostaną zabite? 

Niestety to nie jest wszystko. W całym mieście pojawiają się dziwne znaki. Litery? Symbole? A może zwykłe gryzmoły… 

Napięcie rośnie w sposób zastraszający i zaskakujący. 

Wszystko zaczyna się komplikować. Narracja prowadzona jest tak, że pewne sprawy widzimy z rożnych perspektyw. To prawdziwa układanka, a każdy następny jej element rzuca cień makabry na to co dotychczas zostało powiedziane prowadząc nas w miejsce, w którym nikt nigdy nie chciałby się znaleźć. 

Zwątpienie w dobro istot, zwanych ludźmi towarzyszy czytaniu tej powieści rosnąc ze strony na stronę, zwątpienie w „człowieczeństwo” niektórych ludzi tym bardziej. 

Porażająca i przerażająca książka, niestety bardzo prawdziwa. Poparta faktami, oczywiście jedynie w pewnym zakresie, ale niewiele to zmienia. 

Świetna i bardzo mocna. Niesamowicie wciągająca i bardzo nieoczywista. Pokazuje wszystko inaczej, dobro od złej i zło od dobrej strony, pokazuje względność i bezwzględność. Przeraża. Mąci w głowach i daje do myślenia. 

Zupełnie nie spodziewałam się jednak tak mocnego i niejednoznacznego zakończenia. 

Po prostu genialna! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz