czwartek, 30 sierpnia 2018

O Korei Północnej słowami dziecka.


JOSEPH KIM
Stephan Talty

POD JEDNYM NIEBEM 


Wszystkie reportaże dotyczące Korei Północnej są i dramatyczne i porażające, a czytałam ich wiele, między innymi książkę  „Skrzydło Anioła” Jolanty Krysowatej. O której w końcu też napiszę, bo to genialny reportaż łączący Dolny Śląsk i Koreę Północnaą w sposób koszmarnie tragiczny, ale to nie na dziś. 

Dziś inna opowieść.

Korea Północna  po prostu mnie interesuje, choć temat jest trudny i trudno potem zasnąć. Ta książka jednak właściwie nie dotyczy samego państwa, jego ideologii czy polityki. Jest opowieścią o człowieku – dziecku, losie. 

Zakładamy, że dziecko JEST człowiekiem. Nawet tam.

Owszem trudno w tej opowieści uniknąć tych czy innych odniesień politycznych, ale nie są one jakieś znaczące. Ta opowieść to prywatna historia potwornego głodu opowiedziana słowami małego chłopca, potem nastolatka usiłującego za wszelką cenę zapewnić przetrwanie sobie i swojej rodzinie. 

Dziecko zapewniające byt rodzinie? No cóż. Tak bywa. 

I to dziecko płaci wysoką cenę. Traci wszystko i wszystkich. Zresztą rozpada się cały jego i nie tylko jego świat. Rozpadają się więzi rodzinne. Ludzie umierają z wycieńczenia, syn jest w stanie zabić matkę za kawałek chleba i nie ma już nic do jedzenia, nawet szczury i robaki stają się rarytasem. 

Głód to chyba po ludzku najstraszniejsza rzecz tym bardziej jeżeli dotyczy dzieci, a ta historia wydarzyła się w dwudziestym pierwszym wieku, i to nie jeden raz – a setki tysięcy razy bo dotyczyła tysięcy rodzin. Całego wielkiego państwa. W czasie, kiedy my, Europejczycy przejadamy się do nieprzytomności i szukamy coraz to nowych diet... A przecież właściwie żyjemy pod jednym niebem...

I jeszcze jedno. Ciekawa forma opowieści. Ta opowieść jest napisana tak, żeby mimo wszystko dało się ją przeczytać. Owszem boli, ale jest pełna podskórnej nadziei, miłości, tęsknoty i woli walki. To chyba najważniejsze. Fakt trudno to przyswoić, trudno zasnąć myśląc, że gdzieś tam ludzie konają z głodu całymi miesiącami jedząc zupę z trawy i mleczu, ale jest w niej przesłanie.

Autorowi jako nastolatkowi, dzięki przypadkowi właściwie i pomocy jednego z kościołów chrześcijańskich udaje się uciec do Stanów Zjednoczonych, nie całkiem zresztą mu się to wyszło. Nawet tam, w Stanach nie żyło mu się dobrze, bo trafił do rodziny, gdzie jedzenie było wydzielane, a lodówka zamykana na łańcuch, gdzie nie wolno było do nikogo telefonować…. Nawet do kościelnych opiekunów.

Tak, są nawet tam ludzie żerujący na biedzie i okradający biedaków, to w sumie najłatwiejsze.

Przeżył, walczy o ratunek dla swojego kraju, dla którego ratunku już nie ma. Które państwo zdecydowałoby się zaopiekować kilkoma milionami ludzi, którzy nie wiedzą, co to jest karta płatnicza czy internet i którzy z pewnością nie przetrwaliby na rynku pracy i staliby się grupą żądnych wsparcia żebraków z przyzwyczajenia nadal kochających  Wielkiego Wodza. 

Szuka też sprzedanej przez matkę siostry. Tak, tam dzieci się nadal sprzedaje...

Bardzo dobra książka. Namawiam każdego, ta książka pokazuje jak kruche bywa życie, dostatek i to co uważamy za stałe, zwykłe, naturalne, powszechne i powszednie jak chleb. Niesamowita.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz