poniedziałek, 25 grudnia 2023

O czym (NIE) szumią klawiatury...


Nie czytam za często recenzji swoich książek bo w trzech przypadkach na dziesięć dostaję mini zawału, a puls leci mi na 200, w dwóch kolejnych nie jestem pewna, czy to ta sama książka, którą napisałam, czy może inna pod tym samym tytułem, a w kolejnych trzech chce mi się płakać, więc jako, że masochistką nie jestem, unikam, ale za to czytam recenzje książek znajomych autorów, bo, cóż, od tego się mniej płacze, a człowiek się dużo może nauczyć.

Ostano trafiłam na kilka zarzutów wobec autorów (różnych) i te zarzuty mnie zaszokowały.

czwartek, 21 grudnia 2023

Panowie dwojga imion i móżdżek jak u gąski...



Ostatnio zaczynam być piękna. Nie tak zwyczajnie, o co to to nie! Mam lustro i ono na temat mojego piękna nie wyraża się specjalnie korzystnie, mówię o innych źródłach tej jakże nieoczekiwanej wiedzy.

Otóż dostaję dziennie od kilku do kilkunastu zaproszeń od PIĘKNYCH panów. Wszyscy są męscy. Od kanadyjskich bród po wydepilowane klaty! A jacy wysportowani! Modele jak nic!

To prawda, modele jak nic i to naprawdę, z kradzionych zdjęć, no ale…

Ale idą bardzo w kierunku nadziei na związek!

Każdy wdowiec, żeby nie było! Co drugi dzieciaty, ale nieinwazyjnie. Ot jakaś córeczka, która potrzebuje nowej mamy, nic ponadto!

Mieszkają w Chicagach, New Yorkach, choć i Afganistany się zdarzają. WOW, marzenia! To znaczy mnie akurat to nie kusi, ale gdyby jakieś Koło Podbiegunowe, to bym uległa jak nic!

O wykształceniu nie piszą, ale stanowiska mają, że ho, ho, ho! To albo lekarze (chirurdzy w maseczkach, tacy wiadomo zapracowani), albo wojskowi tak pod generała.

Niby, że za mundurem panny sznurem, choć ja nie panna i pacyfistka.

Ale są cuuuudni!

No bo jakby nie patrzeć piękni, młodzi! (tak, tak, cóżem ja uczyniła, że po sześćdziesiątce kuszę takich trzydziestolatków? To wcześniej nie mogłam?)

Każdy z nich dwojga imiona. Wiem, imię też zdarza się być nazwiskiem, ale nie w takich ilościach. A imiona cudnie romantyczne.

Takie zagraniczne, nie jakieś zwykłe John, czy Bil, nie! Idą bardziej w kierunku Benedetto, Gabriele czy Leo, na przykład.

Gdybym ci ja miała móżdżek jak ta gąska…

Weszłabym ja szybko na tę dróżkę grząską...

Jakież nadzieje bym miała?!

Niestety nie mam. Nadzie nie mam, bo  mózg mam.

Panowie dwojga imion mają niekiedy nawet imiona polskie. Takie jakieś, Janusz Andrzej, albo John Roman.

Ale wszyscy jednak zagraniczni.

O pieniądze nie proszą, bo ich wywalam na pniu, ale czasem mnie kusi.

Przygoda wieka…
A może to jacyś kosmici???

niedziela, 17 grudnia 2023

Rozsądek, a torba na zakupy...



Wczoraj pokazałam swoją wyprawę na pocztę zaopatrzona w cudną, kolorową torbę z IKEI. Torba jednej z pań się nie spodobała, ale przecież nie musiała, a że pani była bardzo grzeczna, to spłynęło to po mnie jak po przysłowiowej kaczce, bo gusta są odmienne, działa „de gustibus”, a ja nie uważam torby na zakupy za część ciała, więc obrażać się nie zamierzam. 

Zresztą gdyby nawet była częścią ciała też bym bym się za bardzo nie przejęła, mój kościuszkowski nos w życiu dał mi tak w kość, że przyzwyczaił mnie do wszelkich uwag tego typu.

Gdyby nie PRIV.

Otóż, kilka osób postanowiło wysłać mi prywatne wiadomości dotyczące rzeczonej torby.

środa, 13 grudnia 2023

Ludzi też powinno się kochać. Choć trochę…


Kochamy kochać zwierzęta i nie, nie jest to pomyłka, ale postawa, która często nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.

Dawno minęły czasy, gdy stwierdzenie, pies to tylko pies, albo nie ten kot, to będzie kolejny.

Jest spora grupa ludzi, która (swoje) zwierzaki kocha (czasami o wiele bardziej niż rodzinę) czemu się czasem nie dziwię.

Jest jednak też całkiem spora grupa, która kocha „wszystkie żywe stworzenia” zapominając, że człowiek też jest żywym stworzeniem.

poniedziałek, 11 grudnia 2023

KANIBAL po polsku



Paolo, zakochał się w Katarzynie, mojej dobrej znajomej. Wręcz oszalał z miłości. Dlatego postanowił nauczyć się polskiego. A ja byłam jego nauczycielką. Uczył się zawzięcie dla swojej dziewczyny, a właściwie już prawie żony.

Z uczeniem cudzoziemców języka polskiego bywa trudno, zwłaszcza

że nie zawsze odróżniają „c”, czy „ć” od „cz”, albo „ś” od „sz”.


Wychodzą dość śmieszne sytuacje, kiedy zamiast „płacę” mówią „płaczę”, ale da się to jakoś zrozumieć. Czasami jednak bywa gorzej.

Niektórzy mają jeszcze inne problemy, bo nie słyszą różnicy między „y”, a „e”.

I to może powodować kosmiczne problemy żołądkowe.

- Jadłem piszne danie! - oświadczył mój znajomy Włoch z właściwym sobie akcentem po powrocie z wycieczki.

Jako osoba kochająca polską kuchnię bardzo się ucieszyłam. Nie wiedziałam, co mu tak posmakowało, bo flaki i bigos raczej nie zrobiły na nim wrażenia. Widziałam. Był nimi zdegustowany.

- Co to było?

- Jutro ugotuję. Gruzki. – oświadczył, bo choć kucharzem nie był, to jak prawie każdy Włoch uwielbiał gotować – i bociek wędzony.

- Co za zboczeniec podał ci wędzonego bociana? - krzyknęłam przerażona.

- Nie był bocian, był bociek - uparł się znajomy.

No tak, to był boczek, a nie bociek. Wymowa czasami ma znaczenie.

Czy on naprawdę jadł gruszki z wędzonym boczkiem? Hmm dziwne, ale teraz jest tyle dziwnych dań, że postanowiłam się nie wtrącać.

Nazajutrz znajomy rozgościł się w mojej kuchni. Smażył. Gotował, podpiekał.

Kilku zaproszonych osób z zaskoczeniem w oczach patrzyło na smażoną cebulkę, którą dodaje do gruszek. Z braku zwykłych wybrał te z puszki, w syropie.

Jak na polskie danie, (a to miało być polskie tradycyjne danie) za dużo w nim było kontrastów. Słodkie gruszki z syropu, słony boczek, cebula i koper włoski? Kiedy do tego dodał śmietanę trochę mnie zemdliło. Nie bardzo nam się chciało wierzyć w polskość tego czegoś, ale nie chcieliśmy go stresować.

Najdziwniejsze było jednak to, że on te gruszki w końcu utłukł na ciapę. Powykładał tę breję na talerze i podał nam z zachwytem w oczach.

Pachniało dziwacznie, ale smakowało…

Tysiąc razy gorzej!


Po pierwszych kęsach? Trudno powiedzieć czy były to kęsy, bo breja była na wpół płynna, może więc łykach? Dwóch kolegów wybiegło do łazienki. Jeden na balkon, a ja choć naprawdę chciałam znajomego Włocha pochwalić, bo bardzo się starał, zwymiotowałam pod stołem.

Nie dało się tego jeść, nawet ja nie dałam rady choć jestem znana z tego, że lubię eksperymenty kulinarne.

- Co to do cholery jest? - zapytałam zaszokowana - Dlaczego to jest jakiś słodko słony ulepek? Gdzie to jadłeś?

- W Poznaniu – obraził się kolega.

- I co to było? Jaką to miało nazwę?

- No gruszki z tuszczykiem.

- Mówisz Poznań? Jak to gruszki?

- No oni tam mówili „pera” a pera to gruszka.

I to właśnie tu problem ze szyszeniem litery „y” dał o sobie znać najbardziej, wszak o ile pera po włosku to rzeczywiście gruszka, to „pyra” to ziemnak.

Jakoś odchorowaliśmy to szalone danie i liczyliśmy na to, że znajomy przestanie na nas testować swoje pomysły kulinarne, niestety.

Ostatnio zaszokował swoją przyszłą teściową.

- Kasia gdzie? - zapytał – Kasię chcę ugotować!

- Mowy nie ma – wrzasnęła kobieta – Nie będziesz jej gotował! O matko jedyna! Nie pozwolę, żeby moja jedyna córka wyszła za jakiegoś kanibala!




czwartek, 7 grudnia 2023

TO NIE JEST SKARGA, a jedynie tłumaczenie.


Od razu powiem, TO NIE JEST SKARGA, a jedynie tłumaczenie.

Część z recenzentów pisze, że w moich książkach jest zbyt wiele postaci i ja się z nimi zgadzam, jest wiele, ale jednak chyba nie ZBYT?

Kiedyś napisałam książkę na SZEŚĆ postaci plus PSA i tak, zgadliście, było ich za mało, ale. Poważnie, możliwe, że wkrótce zostanie wznowiona i wtedy zobaczymy jak czytelnicy podejdą.

Ja czytelników rozumiem. To jest jak z zupą, jak zupa jest za gęsta to JEST za gęsta, a wizja kucharza nie ma tu nic do rzeczy.

Ten , kto je, ma rację. Dla niego jest za gęsta i już.

piątek, 1 grudnia 2023

Śląskie perełki i FAMILOKI



KAMIL IWANICKI
FAMILOKI
Śląskie mikrokosmosy

Wydawnictwo EDITIO


Kocham Śląsk miłością wielką i wielce nielogiczną.

Nigdy na Śląsku nie byłam, jeżeli nie liczyć jednego wyjazdu do Katowic okresie prenatalnym i jednego na targi książki w 2012.Ponad pół wielu pomiędzy tymi dwoma bytnościami minęło.

A mimo to jakoś z dala uwielbiam. Patrzę i się zachwycam, słucham z przeogromną przyjemnością tego jak mówią Ślązacy i w ogóle.

Tak, moja rodzina z górnictwem była związana, ale ja jak najdalsza jestem od apoteozy, bo zdaję sobie sprawę, że romantyzowanie tej niebezpiecznej harówki to nie jest dobry pomysł.

A jednak Śląsk ma to „coś”.

I nie są to jedynie Familoki, ale też życie jakie się w nich toczyło.

Cała ta rzeczywistość, powojenna, perelowska i wszystkie pomiędzy, za, przed i dookoła.

Nawet ta „bebokowo” nadnaturalna.

Ta książka jest do smakowania. Napisana bardzo pięknie, nostalgiczna choć nie przesadnie idealizująca świat, ten śląski, czy wszystkie dookoła.

Bo jednak Śląsk to jeden ze światów, nie zawsze łatwo i wcale nie jest łatwo doń się wcisnąć. Bywa hermetyczny nie tylko językowo . Trudno się dziwić, śląskie losy niełatwo zakwalifikować, umieścić jakoś na tej naszej wykluczającej, czarno białej skali polskości, czy roli dziejowej.

Opowieści rozpoczynające się gdzieś „dawno, dawno temu” bo na długo przed wojną docierają do nam współczesnych czasów, a familoki, jako bohaterowie, czy w pewnym sensie bohater kamienny choć zbiorowy trwają do dziś, choć są już coraz bardziej miejscem przeklętym, bo pozbawione racji bytu stają się gettem, miejscem wykluczenia.

Gdzie lepiej się nie zapuszczać samemu. Gdzie "psy są albo szybkie, albo smaczne". 

Do czytania powoli. Jakby to było pudełko literackich ciasteczek.

Możliwe, że Ślązak znajdzie tu jakieś niezgodności, czy przekłamania, tego ocenić nie jest w stanie, ale każdy przeczyta z przyjemnością.

Z wielką przyjemnością mieszaniną nostalgii i uśmiechu, ale i żalu, że to wszystko mija. Działało jak działało, nasiąknęło ludzkim losem. Widziało tragedie, o które wszędzie nietrudno, ale na Śląsku są one niestety chlebem powszednim, ale i głęboko ludzkie radości.
WARTO, bardzo WARTO przeczytać.