poniedziałek, 8 lipca 2019

Miłość na GIGANCIE - albo Maniek, gdzie TY do cholery polazłeś?



ANITA SCHAMACH

MIŁOŚĆ NA GIGANCIE

Prószyński

Wczoraj w nocy przeczytałam tę książkę. Dlaczego w nocy? Bo oddałam dość ważną pracę ( tak tak, wiem co to jest deadline) i padłam… o godzinie 21 padłam i zasnęłam, a obudziwszy się o 2.40 w sumie prawie wyspana, nie bardzo wiedziałam co z sobą zrobić. Kawa? Nie o tej porze, komputer… Aż taka zdesperowana nie jestem, więzłam więc książkę i przeczytałam, ja tak właśnie mam. 

I co… 

No cóż spodziewałam się książki lekkiej i była to książka lekka, miałkiej się nie spodziewałam, czytałam już inne książki Anity Scharmach, więc na to szans nie było, ale spodziewałam się książki nieco innej. Tu autorka zamiast jak dotychczas prowadzić narrację jak rwącą rzekę, trochę tę rzekę ujarzmia, odrobinę pozwala jej zwolnić. Chwilowo zamienia ją w „cichą wodę”, która, tak macie racje, ale… to czytelnikowi pozwala rozejrzeć się wokół, bo tu akcja staje się ( żeby trzymać się terminologii rzecznej) jak rozlewisko… 

Mamy możliwość rozejrzenia się po tym co zwykle pomijane, po sąsiadach, miejscach i zdarzeniach, które jakby są tłem, ale jednak stanowią istotny element życia. 

Poznamy przystojnych mężczyzn, którzy nie zawsze warci są zainteresowania, pewną matkę niepełnosprawnego dziecka, która jest mi szczególnie bliska, bezdomne koty i kota Mańka, który lubi poszaleć. Upierdliwego faceta, który zajmuje się się kupkami ( ludzkimi też)… Choć nie tylko. 

Po prostu zwykłych ludzi, z których autorka za pomocą słów układa arcyciekawy arras psychologiczny. 

A równocześnie nie moralizuje, nie nudzi i nie „naucza”, bierze, życie takie jakim jest i jako właśnie takie je pokazuje. 

To leciutka powieść z całkiem sympatycznie zaznaczonym „drugim dnem”, które udaje tło, ale pokazuje jak naprawdę t dziwnie potrafią się pleść ludzkie losy. 

I kiedy już tę leciutka powieść przeczytamy, to mamy niejasne wrażenie, że wcale nie była aż taka lekka, że pewne rzeczy powiedziane w taki, a nie inny sposób może nawet bardziej przemawiają do wyobraźni, niż może te same, ale opisane z patosem i marsową narracją. 

Czytałam z przyjemnością i powiem szczerze, że należy autorce pozazdrościć tej pozornej lekkości, która sprawia, że operując słowem właśnie w taki, a nie inny sposób potrafi z pozornie błahej opowieści wycisnąć aż tyle życiowej mądrości. 

Ale nie martwcie się, to nie jest jak u Osieckiej, która pisze Nie daj mi Boże, broń Boże skosztować
Tak zwanej życiowej mądrości w piosence „Wielka woda”, ta życiowa mądrość wcale nie jest gorzka. Jest ciekawie podana, i sympatyczna, choć nie przesłodzona.

Bardzo zachęcam!

2 komentarze:

  1. Czytałam przed rzeczoną recenzją i mam podobne zdanie co do książki.A co do recenzji również bo nie znoszę tzw.streszczenia i juz nie ma po co czytac tylko wlaśnie takich jak przed chwilą czytalam tzn.co autor myśli o książce.Dzięki i to jest własnie to.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staram się w recenzjach nie pisać o treści, a raczej o moich odczuciach.

      Usuń