WOŁA MNIE CIEMNOŚĆ
Książka Agaty Suchockiej, zanim
jeszcze się ukazała, wywołała trochę zamieszania i kontrowersji
jako, że wszystko co nowe bywa kontrowersyjne. Słyszałam ( a
właściwie czytałam) nawet głosy pobrzmiewające zgorszeniem,
mimo, iż właściwie niewiele było wiadomo, ale ja, jak to ja,
byłam ciekawa i autorki i powieści.
Czytałam z autentycznym
zaciekawieniem, które szybko przeszło w podziw, bo i sama powieść
i tematyka i konstrukcja są godne podziwu.
Powieść skonstruowana na dwóch
planach, bo z jednej strony mamy czas teraźniejszy, z drugiej
wspomnienia zapisane w pamiętniku jednej z bohaterek, przedstawia
nam całkiem wydawałoby się zwyczajny los zwykłego człowieka,
przyszłego właściciela luizjańskiej plantacji i pracujących na
niej niewolników, który po utracie majątku usiłuje trzymać się
powierzchni życia graniem na pianinie.
Z jednej strony zamożny, ale duszny i
skrajnie brutalny świat bogatego plantatora, z drugiej biedny i
głodny świat człowieka wolnego, bo przez zawieruchę wojenną
uwolnionego od znienawidzonej plantacji, ale i od losu z nią
związanego. Losu przypisanego przez rolę społeczną, ale niezbyt
kuszącego. ”Byłem przekonany, że (…) wrócę do Ameryki i
znajdę jakąś kobietę (...), że nigdy nie będę jej kochał, a
gdy już urodzi mi wystarczająco dużą gromadkę dzieci, znajdę
sobie kreolska kochankę, w której ramionach poznam, co to
namiętność” (347).
Uzdolniony muzycznie i bardzo wrażliwy
Armaniac poznaje Lothara równie zdolnego skrzypka i dzięki niemu (w
pewnym senie) wchodzi w świat sztuki, piękna i zmysłowości.
Mamy więc dwa światy, jeden wzniosły
i piękny, drugi przyziemny i odarty ze zmysłowości, przyziemny,
taki w którym piękne i młode dziewczęta wychodzą za odrażających
starców, gdzie wszystkim rządzą pieniądze i pozory, ale mimo, iż
można się było tego spodziewać nie ma tu moralizatorskiego
podziału na dobro i zło i nic nie jest oczywiste.
Fallocentryczny świat pełen jest
symboli, aluzji i cudownej ( wierzcie mi) opowieści o muzyce i
sztuce, autorka nie koncentruje się na wartościowaniu. Czytając
wchodzimy w jej świat ze zgodą na opowieść i reguły w niej
panujące, a opowieść wciąga i pochłania.
Ogromnym atutem jest pióro autorki!
Pisanie scen zabarwionych erotyką jest niesamowicie trudne i grozi z
jednej strony otchłanią banału, z drugiej morzem scen
pornopodobnych.
Agata Suchocka pisze jednak tak doskonale, że nie
wchodzi ani w jedno ani w drugie. Nie znajdziemy tu wulgaryzmów ani
słownictwa rodem z podręczników medycznych. Ona pisze po prostu
samą wyobraźnią i nie dajcie sobie wmówić, iż jest to powieść
erotycznie brudna, czy seksualnie rozbuchana. Nic z tych rzeczy.
Przynależność tej powieści do nurtu
Yaoi może w naszych trochę zabarwionych pruderią czasach wywoływać
złe skojarzenia w niektórych czytelnikach jednak nic bardziej
mylnego. Jest to opowieść o miłości, a w pewnym sensie też o
inności i nie chodzi tu o seksualizm. To pokazanie świata bez
oceniania go w prostych, czarno białych barwach.
Drugim, moim zdaniem, genialnym atutem
pisarstwa Suchockiej jest to, że nie powtarza schematów. To co
wydawałoby się ustalone w literackim świecie na wieki, u niej jest
inne, świeże, odmienne i fascynujące.
Trzeba też powiedzieć, że książka
napisana jest pięknym językiem, delikatnym i melodyjnym, adekwatnym
do opowieści. Autorka zaprasza czytelnika do literackiego tańca, a
czytelnik musi w opowieści odnaleźć to co zostało zawoalowane
słowami, ukryte pomiędzy zdaniami, niewidoczne, a jednak obecne.
Przyznam, że sama, mimo iż do
pruderii mi daleko, obawiałam się nieco tematyki, a dostałam
książkę piękną, ciekawą, inną i fascynującą. Czegóż
więcej trzeba? Może drugiego tomu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz