SZAMANKA OD UMARLAKÓW
Czasami wydaje się nam, że nie da się
napisać już nic nowego, że wszystko zostało powiedziane, że
nikt, ale to absolutnie nikt nie wpadnie na nic oryginalnego, a jednak...
No właśnie. Czasami jednak tak takie
myślenie bywa błędne, w każdym razie całkiem dobrze udowodniła to Martyna Raduchowska w książce "Szamanka od Umarlaków", bo oto mamy świat taki na wpół magicznie,
leciutko potterowski, ale bardzo nieznacznie, bo jest magia, ale
żadnego machania różdżkami, smoków, piesków sześciogłowych, cudownych i wrednych nauczycieli... Jest problem, ale żadnego ratowania
świata przed złem... Jest magiczna rodzina... Gdzie dziecko
magiczne nie jest.
I jest język, współcześnie
soczysty, młody, dosadny, taki, jakim mówią normalni ludzie. W
scenerii trochę grozy, ale żadnego patosu... Dużo ironii,
dystansu, oraz naturalnego humoru.
W treści dużo ciekawych aluzji do
„klasyków” gatunku, takich aluzji z przymrużeniem oka, a to do
„Szóstego zmysłu”, a to do pratchettowskiej pani Cake i jej
Człowieka Wiadro, a to do innych mniej lub bardziej znanych, albo
nawet kultowych scen czy bohaterów.
Łapacz snów to po prostu cud,
miód i genialny, nie tylko pomysł, ale i postać. Sama chciałabym
takiego mieć i czasami się do niego przytulić.
Nastoletnia ( jeszcze – bo Ida
wkrótce będzie dorosłą dwudziestolatką, a jakże) Ida ucieka z
domu, w którym czekał ja los wymarzony przez rodziców i nie jest
ważne, czy jej rodzice są magiczni, czy nie, ważne, że ona ma
zupełnie inny pomysł na siebie samą. Jak to z nastoletnimi
pomysłami bywa, nie zawsze wszystko jest tak jak powinno być.
Literacka personifikacja Pecha bardzo
mi się spodobała... Bo wiecie, w tej powieści to nie Ida ma pecha,
a Pech ma Idę!
Jest to horror, ale bardzo „młody”,
choć trudno byłoby go nazwać młodzieżowym. To raczej książka
dla ludzi młodych duchem, którzy myślą racjonalnie, ale mimo to
kochają horrory, bo... ta powieść jest bardzo realna i racjonalna,
mimo otoczki gatunkowej, przewrotna i prześmiewcza.
Odziera horror z
gotyckiego patosu, stawia go na ulicy i pokazuje, że aby stworzyć
coś nowego, z czegoś starego wystarczy odrobinę się tym pobawić,
ale uwaga, jeżeli traktujecie horror, (szczególnie taki z duchami,
zjawami, czy demonami) śmiertelnie poważnie, to nie jest to książka
dla was. Tu trzeba otwartego podejścia do zagadnienia, zgody na to,
że nic nie jest takie jak zazwyczaj.
Ubawiłam się świetnie. Książkę
pożyczyłam od koleżanki, Krystyna – jesteś wielka! Sama bym
pewnie na tę autorkę nie trafiła, a tak miałam wielką frajdę czytelniczą i dużo przyjemności. Pani Raduchowska – idę po panią! Oczywiście do
księgarni!
Też czytałam i wsiąkłam. Ten humor i nowatorstwo mnie ujęło!
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz, jak się cieszę, że tak Ci się spodobało :) Też poszłam do księgarni, żeby sobie oba tomy postawić na półce.
OdpowiedzUsuńI świetnie umiałaś o tym napisać, mnie się tak nie udaje.
Ja jednak nie stałam się fanką tej książki. Historia nie trzymała mi się kupy, a humor w ogóle nie rozbawił.
OdpowiedzUsuńWiadomo, każdy jest inny, mnie spodobała się bardzo. Co do historii, to w sumie w takim układzie wszystko jest dozwolone - to horror, który nie musi na siłę "trzymać się" jakiegoś konkretnego realizmu...
Usuń