czwartek, 19 czerwca 2025

Poradnik hodowcy kotów akwariowych


Bombardują mnie ostatnio czynnie i biernie, bo wciąż się na nie „niby” przypadkiem natykam poradniki dotyczące pisania książek.

Trochę to mnie denerwuje, bo wygląda to tak, jakby algorytm Facebooka stwierdził, że skoro napisałam już i wydałam chyba ze 40 powieści (LC podaje, że 50, ale wlicza w to opowiadania w antologiach) to taki poradnik zdecydowanie mnie zainteresuje.

Nie wiem tylko czym mógłby mnie zainteresować poradnik napisany przez osobę, która nie wydała ani jednej książki?

To znaczy autorka twierdzi, że jedną wydała, i to jest ten właśnie poradnik. Wygląda jednak na to, że pomysł iż może napisać poradnik o czymś o czym nie ma zielonego pojęcia przyszedł jej zanim go wydała, więc tak czy tak to się zapętla.

I autorka twierdzi, że to nie jest poradnik a wsparcie, a wspierać może jak chce. No może, nikt jej nie broni. Pomyślałam, że przejrzę to wsparcie. Tak z ciekawości.

Nie należę do ludzi oceniających poradniki po okładce…

Pomyślałam wejdę na Legimi, le Empik Go poczytam.

GUZIK prawda. Nie ma tak dobrze! To wsparcie można uzyskać jednie kupując książkę… A cena? WOW, przerosła moje oczekiwania i możliwości! Jest to jednak coś GENIALNEGO. Otóż jest to GENIALNE wsparcie dla kieszeni autora.

Tylko czy „Poradnik piekarza” (może być też wsparcie) napisany przez nurka z alergią na mąkę, który w życiu nie widział pieca piekarniczego też tak dobrze by się sprzedawał? Jeżeli tak, to ja też napiszę poradnik hodowcy kotów akwariowych. Byłoby cudnie, ale mam wzgląd na te biedne koty, one by mogły tego nie przeżyć, a tego bym sobie nie darowała.

Zresztą to nie jedyny przypadek. Pewien autor (tym razem mężczyzna, żeby nie było, że się znęcam i nie stosuję tego czegoś z jajnikami) zrobił dokładnie to samo. Napisał książkę, jak napisać i wydać książkę nie mając w tej dziedzinie żadnych doświadczeń. Było bardzo w porządku, bo on też wcześniej nie miał żadnych w tej dziedzinie doświadczeń.

Jego książka zawiera podobno cenne wskazówki dla początkujących autorów, między innymi jakich błędów należy unikać.

Otóż błędów należy unikać o to wszystkich. A jeżeli dla przyszłego autora stwierdzenie że „nie spada się w dół” albo „nie cofa się do tyłu” jest odkryciem, to może lepiej niech nie zabiera się za pisanie książek i wróci do podstawówki.

A jednak uważam, że takie poradniki to doskonały pomysł na zarobek i wyciągniecie kasy od naiwniaków. Każdy ma prawo zarabiać jak chce! I każdy ma prawo kupować poradniki, więc nie ma o co kopii kruszyć.

Dodatkowo zamiast znikać, zaczęły się pojawiać jak grzyby po deszczu kolejnie wydawnictwa typu VanityPublishing z ta samą nieirygowanie przejrzystą misją wydarcia kasy od ludzi pod płaszczykiem spanienia marzeń o wydaniu własnej książki.

To już kasa o wiele większa nić kilkadziesiąt złotych za poradnik, idzie wręcz w tysiące więc trzeba uważać.

A przecież są poradniki o wiele bardziej wyrobionych autorów. Remigiusz Mróz (czy się go kocha czy nie) też napisał książkę o pisaniu, i Katarzyna Bonda, a nawet Stephen King.

Korzystanie z poradników to inna bajka, każdy decyduje sam, chce to niech czyta, ale jakby co to sięgajmy do sprawdzonych autorów bo inaczej możemy gorzko pożałować tych kilkudziesięciu złotych, które na ulicy nie leżą. A i Mroza i Bondę i Kinga dostaniemy w bibliotece.



poniedziałek, 9 czerwca 2025

Algorytm zazdrości w recenzjach?



Wczoraj na filmiku mówiłam o „algorytmie traumy”, choć oczywiście wiele na jego temat nie wiem, a pod wpływem Benka Booksińskiego, przecudnego misia od promocji książkowych zdałam sobie dziś sprawę, że chyba też istniej coś podobnego związanego z książkami.

Może to nie algorytm traumy, ale zawiści? O. Tak go nazwijmy, „algorytm zazdrości”, bo jednak zawiść jest chyba w tym momencie zbyt mocna. Na czym on miałby polegać?

Nie wiem czy zauważyliście, ale pewnie tak, że dobre recenzje nie są jakieś specjalnie viralowe, natomiast te złe plenią się jak dziki oset.

Dobre są omijane, a złe czytane z wypiekami na twarzy.

A jakie dają szalone zasięgi?!

Blogerzy często więc specjalnie biorą jakieś nie pasujące im książki i je „obrabiają”. Sama pamiętam nagonkę na kilka autorek, których specjalnie nie kocham, ale też nie nienawidzę, a ich książek nie czytam bo to nie moja bajka, ale obgadywać nie zamierzam.

Taka nagonka potrafi też książkę wypromować, co często jest dziwne, ale zdarza się, że ten czy inny autor o nagonkę błaga (albo sobie ją sam organizuje), nie wiem jak to się kończy, ale nie polecam, jednak hejt bywa ciężki do przetrawienia, a nagonka jak wiadomo to właśnie hejt.

Dlatego tak częste są zajawki typu:

„Dlaczego ta książka mi się nie podobała?”

„Co jest nie tak z tym autorem?”

„Można powiedzieć, że jest to gniot?”

„Produkt książkopodobny, dla mas?”

Wszystkie te zajawki tylko udają nagonkę, bo zaraz potem są wyjaśnienia, że:

„Książka się nie podoba bo za krótka”

”Z autorem wszystko jest jak należy, tylko jest leworęczny”

„Nie można powiedzieć, że to gniot w żadnym wypadku”

Po co to? A po to, żeby zrobić sobie zasięgi, taka wredna (albo o wiele bardziej wredna) daje więcej klaskaczy.
Kiedy ostatnio Benek Booksiński pewna książkę trochę zjechał (ale kulturalnie i rozsądnie i na 100% nie dla zasięgów, ale dla prawdy) recenzje przeczytałam od deski do deski, choć temat mnie nie interesował za bardzo.

Tak więc taka recenzję każdy to przeczyta, dlaczego?

Bo ludzie są zazdrośni i jak o kimś mówi się źle to o wiele bardziej ciekawi niż pochwała. Mamy dość laurek i reklam, cudownych środków i „numer jeden” na świecie, próbujemy trochę prawdy w tym Internecie znaleźć, a szukamy jej po negatywnej stronie, bo te pozytywne już nam się przejadły.
No i mamy już taką naturę, że lubimy jak komuś dowalą.

I wcale nie muszą czytać tego zazdrośni pisarze.
Ani nawet czytelnicy nie przepadający za danym autorem.
Każdy przeczyta, bo to jakoś tak miło, kiedy dowalają komuś a nie tobie.

Czy to normalne?
Pewnie nie, ale jednak tacy jesteśmy, czy to nasza cecha narodowa?
Nie wiem, ale możliwe, że tak.