Uczestniczyłam wczoraj w rozmowie na
temat pewnej książki. Była to rozmowa w grupie zamkniętej i
przypomniała mi podobną dyskusję, która swego czasu mocno mnie
zniesmaczyła.
A było tak...
Kilka miesięcy temu ktoś wstawił na
FB fragment jakiegoś dzieła. To był chyba romans, ale z
pewnością nie była to powieść pani Michalak. Dlaczego o tym
wspominam? Żeby uniknąć nieporozumień.
Ludzie często znęcają
się nad powieściami tej pani, ale tym razem sobie odpuścili, był
nawet ktoś, kto wyraźnie zaznaczył, że nie chodzi o nią. Co to
była za książka? W tym problem, że do dziś nie wiem.
Grupa ludzi przerzucała się
zapewnieniami, że tego nie kupią, że to gniot, knot i obraza
moralności, że tylko głupie baby to czytają, bo chłopy są mądre
i tego nie tkną... i że dobrze się składa, że nie czytali tego
czegoś, bo by im się nie spodobało...
No piiip, piiip, piiiippp! ( w
wypipkane miejsca można wstawić dowolne wulgaryzmy)
I to wszystko na podstawie tego
fragmentu, który miał z pewnością mniej niż 1000 znaków. Dla
nie znających się na znakach itd powiem, że tekst powieści
zazwyczaj ma około 350 000 i więcej.
Zapytałam co to za dzieło, gdyż...
no cóż, bywam przewrotna, lubię sobie wyrabiać własne poglądy
na literaturę ( i nie tylko) i... nie dowiedziałam się niestety.
Pewnie jakieś wieści latały na priv,
ale że ja, jako mało bywająca i nie za bardzo ustosunkowana w
tejże grupie, nie miałam kogo zapytać. I tak pomyślałam, że to
strasznie głupie.
Ludzie „na kopa”, bezkarnie i nie
jestem pewna czy całkiem świadomi tego co czynią, znęcali się nad jakimś
dziełem autora, którego chyba się boją, bo bali się wymienić go z nazwiska....
Wtedy pomyślałam:
Musi ten ktoś być wielkim wieszczem,
że tak w niego walą cichaczem.
Musi też być znany...
Ustosunkowany... Może nawet mają go w znajomych?
No i refleksja debilna taka mnie
naszła, że jak się mamy wyzywać to róbmy to uczciwie. Z imieniem
nazwiskiem i tytułem, nie cichaczem jak pieski, które podgryzają
kogoś od tyłu, a potem skomląc uciekają w popłochu, krzycząc
„to nie moja wina, oni mnie zmusili”.
Ja też niektóre książki uważam za
gnioty, ale.... o tym nie mówię, bo nie zostałam pobłogosławiona
misją zbawiania literackiego świata od gniotów, (a niektórzy taką
misję w sobie czują) i nie mam LICENCJI na prawdę objawioną ( tę
literacką). To co może podobać się jednemu, drugiemu już nie
musi.
Kiedy coś mi się nie podoba –
(mówię o książce) – to mówię, że dla mnie jest słaba... DLA
MNIE, a nie dla całego świata. Niech ludzie sobie czytają co chcą,
a jeżeli to co czytają im się podoba to CUDNIE! Wcale jednak nie
ma obowiązku podobać się mnie!
I ten typowo polski „huzizm na
józizm” - wszyscy razem, bez opamiętania, bez przeczytania... Jeden za wszystkich i wszyscy „w” jednego... I żadnej recenzji,
żadnych argumentów, bo słowo „gniot” argumentem nie jest...
Cała masa złych słów i złych emocji wywołana jednym małym wyjętym z kontekstu fragmentem, który mógł nawet nie być istotny... Mógł być snem chomika dawnego przyjaciela głównej bohaterki...
Swoją drogą ciekawe co to była za
powieść i czy chomiki śnią?.
I z tym się zgadzam. Sama piszę recenzje dla portalu i nikt mnie nie zmuszał abym napisała coś pod publiczkę aby wyklarować autora. Czytam też na różnych portalach recenzje i czasem mnie dziwi jak bardzo się od siebie różnią. Każdy z nas ma swój charakter, poglądy, ulubione książki czy gatunek i nikt nie ma prawa zmuszać nas do ich zmian. To co się stało na tamtej grupie to powinno zostać usunięte. Sama miałam przygody że po jednej stronie miałam ochotę książkę wyrzucić w cholerę ale twardo ją czytałam do końca i jak się później okazało ze dobrze zrobiłam. Również dla mnie dziwne jest to że nikt nie chciał ujawnić autora. Co prawda spotkałam się z różnymi reakcjami autorów na recenzje ich dzieł od złości, focha, przekleństw i obrażaniu recenzenta po wyśmianie i reklamowanie go jako złego krytyka bo mu się nie spodobała jego powieść. Mnie bardzo trudno przekonać do zmiany zdania zanim nie przeczytam danej powieści. Pewnie całą ta rozmowa była ustawiona aby zlinczować jakąś autorkę. W którymś momencie przekonamy się jaka to książka i czy było warto ją tak linczować. Aż strach wydawać książki i je pisać bo nie wiesz na jakiego kosmitę trafisz. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Krakowska Wiedźma.
Mam swoje opnie (o ile przeczytam książkę) i tych nie zmieniam, ale to są opinie o książce, nie o autorze... I często jedną książkę autora kocha, innej nie lubię... "Pewnie całą ta rozmowa była ustawiona aby zlinczować jakąś autorkę " możliwe, ale najgorsze jest to, że większość stanowiła ledwie wrzaskliwe tło i to martwi...
UsuńI to tło bez pojęci i sensu, w źle pojętej solidarności linczowało do woli i z przyjemnością tekst, którego nie czytało i człowieka, którego nie znało i autora... koszmar!
UsuńOmijam osoby,które linczują.Wielu jest takich.na pisarskich grupach potrafią zapewnić moc emocji.Nazywam to cichym hejtem.Swoich nie wydanych książek już nie wrzucam.nie warto.Mają pecha ci,którzy trafią na "języki"
OdpowiedzUsuńWiem coś ba ten temat mimo kilku wydanych i kilkunastu przetłumaczonych, hejt to hejt - chamstwo i niszczenie konkurencji... Trudno się po tym podnieść, ale choćby dla pokazania hejtującym idiotom/idiotikom WARTO.
UsuńA może to taka moda: lepiej się znam, bo jestem redaktorem, wydawcą, krytykiem, ambitnym czytelnikiem. Jak by nie było paskudny zwyczaj obrzucania błotem tego co nam się nie podoba, a musi się podobać? Nie. Najważniejsze, że są inni, do których książka trafia. Nikt dla wszystkich ludzi nie pisze, tylko dla swoich czytelników.
OdpowiedzUsuń