Jakiś czas temu, jakoś tak przed dziesięcioma dniami
(chyba) wybuchła szesnasta zupna wojna światowa ( jakbyście nie zauważyli -
donoszę) na jednej z grup dotyczących gotowania.
Uwaga. Ludzie
rzucają mięchem, bleh-ami, rzygami i fujcami - do tego walą w
siebie benzoesanem sodu, śmieciożercami (nie mylić ze
śmierciożercami) mordercami dzieci (tym razem tych narodzonych,
które karmi się nieodpowiednim jedzeniem), „utytłaczkami” –
do kobiet, które tuczą mężów (biednych, niewinnych i wołających
o ratunek) i „tuszonkami” – to o kobietach, które tuczą same
siebie i wszystkim wtedy szkoda ich mężów (biednych, niewinnych i
wołających o ratunek) – niestety to tak zawsze działa.
W końcu jedzenie tego co jedzą świnie
nie jest żywieniem się, a tuczeniem... A czasami nawet morderstwem,
oraz zgrozą... wołającą o pomstę do nieba!
Przecież jako
obywatele mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek zaglądać sąsiadom
i znajomym do garnków. Robimy to dla ich własnego dobra!
Piękno całej sprawy polega na tym, że
wojna wybuchła z powodu … żurku!
Wiem, istnieją przeróżne odmiany
tego: przysmaku, popłuczyn, bidozupy, chamskiego żarcia dla
polaczków, dania tradycyjnego, gównianej polewki, pomyj -
wybierzcie własną opcję nazwy.
Jeżeli wybierzecie wersję „na
bogato” z jajkiem, boczkiem i kiełbasą zostajecie automatycznie
mordercami – wiadomo zjadacze niewinnych zarodków i mordercy
świnek to po prostu mordercy życia wszelakiego, jeżeli wybierzecie
wersję na „bidoka” - jesteście nic niewartymi zasiłkowcami,
których nie stać nawet na porządne żarcie.
W zasadzie nikomu dogodzić się nie
da.
Poważnym problemem, godnym bomb
atomowych dalekiego zasięgu są kostki rosołowe, których używać
nie wolno. No, nie wolno! Każdy to wie i każdy używa, ale nie
wolno.
Podobno zaraz po zakazie handlu w
niedziele politycy mieli zająć się kostkami rosołowymi, to znaczy
zakazem ich używania, ale lobby kostkowe ich przekupiło.
To samo jest z napalmem... to znaczy z
octem spirytusowym. Zauważcie SPIRYTUSOWTM! Zakaz używania go jest
już w sejmie, ale .. no tak, lobby spirytusowe...
I jak tu żyć?
Żurek bez jajka, boczku, śmietany i
kiełbasy, bez kostek rosołowych jest dopuszczalny nawet w
Wielkanoc.
Podaję więc przepis na biały barszcz
wielkanocny, gdzieniegdzie zwany żurkiem, choć podobno to nie to
samo. Proszę bardzo.
Wziąć dwa litry wody...
Nie dodawać ziemianka (!!!), zawiera
solaninę.
Nie gotować, gaz jest niebezpieczny.
Nie dodawać czosnku - śmierdzi!
Smacznego.
Pochodzę z rodziny, która w Wielkanoc
jada białą zupę, ale podobno są i takie, które jadają zupy w
innych kolorach.
Jeżeli tak - zastosować barwnik do
jajek.
No tak, grupy kulinarne rządzą się swoimi prawami, zdążyłam już też to zauważyć ;) I nawet admini czasem nie dają rady okiełznać towarzystwa. Co do meritum, czyli żurku - śląski żur robi się na żytnim zakwasie i dodaje te takie tam dodatki (oczywiście bez kostki rosołowej natomiast z boczusiem). Zupa wychodzi oczywiście szara jak pomyje. Biały barszcz widziałam u teściowej- gotowany na golonce, zabielany pszenną mąką i zakwaszany octem spirytusowym. Czyli zdecydowanie dwie różne zupy. No. I biały barszcz wychodzi biały. Mniej pomyjowaty. Ale ja wolę mój zdrowy, śląski żur.
OdpowiedzUsuńA, to dziękuję za uściślenie. Ja jakoś nigdy nie umiałam tego rozróżnić bo jadałam też biały barszcz na zakwasie, ze śmietaną... może to była pomyłka w nazwie, może jakaś barszczożurkowa hybryda?
OdpowiedzUsuńUff! jaka ulga, nie wchodzę na grupy z żarciem, bo szkoda nerwów. My gotujemy żur taki na jaki akurat mamy ochotę. W święta (Boże Narodzenie) żur suchy(nazwa autorska) czyli żytni zakwas od Piskorka, woda, suszone grzyby, doprawić do smaku. Ziemniaki ale to już na talerzu. Nie prezentuje się pięknie, ta przygnębiająca szarość, ale nie wyobrażam sobie innego żuru przy tej okazji. Poza tym robimy z jajkiem, grzyby też są, robimy zalewajkę na bazie żuru, żur z pieczarkami, też jakby zalewajka. Kiełbasy nie dodajemy, kiedyś tak, teraz nie mogę, więc nie jem. Bez kostki rosołowej, ale z marchewką, cebulą... różnie :)
OdpowiedzUsuńJa w ogóle takich nie znam. Żur z grzybami? To chyba powinno być dobre. O zalewajce słyszałam, ale mama jej nienawidzi więc nie nauczyłam się robić.
UsuńFantastycznie to opisałaś. Cała prawda o nas ale z przymróżeniem oka. Pamiętam jak dziś, kiedy teściowa się obraziła gdy się dowiedziała że podałam jej synowi kiełbasę w piątek. Dodam że wegetariańską...
OdpowiedzUsuńJa pamiętam, kiedy pojechałam do teściowej i był post, przywiozłam szynkę,(na potem) ale teściowa pościła naprawdę, czyli przez cały dzień nie było NIC do jedzenia... No i tak ukradkiem zażarłam szynkę.
Usuń