piątek, 12 kwietnia 2019

Rosja w reportażu



ANNA WOJTACHA

ZABIJEMY ALBO POKOCHAMY
ZNAK LITERANOVA

„Zabijemy albo pokochamy” – te słowa to fragment wypowiedzi jednego z bohaterów książki. To również jej tytuł, a w pewnym sensie także określenie naszego własnego stosunku do Rosjan i do Rosji. Są pośród nas tacy, w których gotuje się nienawiść, są tacy, którzy Rosję i Rosjan kochają. Dlaczego? Bo Rosjanie to naród bardzo nam bliski, mamy podobne wady, zalety, podobne podejście do życia, podobne zapatrywania i poglądy – różni nas właściwie jedynie polityka. 


Zresztą chyba tylko my, Polacy, zaprawieni w absurdach i zawiłościach, w jakich kiedyś przyszło nam żyć, jesteśmy w stanie ich zrozumieć; i nie chodzi o to zrozumienie, które oznacza akceptację; jesteśmy w stanie zrozumieć, o czym oni w ogóle mówią, co przeżywają, jesteśmy w stanie zrozumieć ich duszę. Nie wyobrażam sobie w tej sytuacji Francuza czy Niemca, bo mimo najszczerszych chęci, dobrej woli i wysiłku żaden nie byłby w stanie niczego pojąć. To kwestia mentalności i podejścia do życia. 

Kocham reportaże, więc po tę książkę sięgnęłam z wielką nadzieją. To, co dostałam było o wiele lepsze niż to, czego się spodziewałam. Teksty Wojtachy nie są podobne do tragicznych w wymowie reportaży Tochmana ani do rozważań filozoficznych Terzaniego, ani do świetnie skonstruowanych tekstów Szczygła. Są równie dobre, ale inne, inne w formie, i ta forma mnie urzekła, bo nie są to klasyczne reportaże, lecz cudowne opowieści. Żywe, plastyczne, prawdziwe opowieści, jakie snuje się nad kuflem piwa czy kieliszkiem wódki, w których więcej jest życia, zaciętości, uporu i fantazji niż w niejednej powieści. 

Autorka nie opowiada o Rosji. Nie bezpośrednio. Ona snuje opowieść o swojej do niej miłości, o tym, co ją łączy z tą dziwna, dziką i piękną krainą, ale także z ludźmi, których tam spotyka. O przewrotności losu, o nostalgii, o tęsknocie, ale także o miłości. O bezkresnych horyzontach i zdradzieckich lasach, o wódce, wszechobecnej wódce, przekleństwie i jedynym lekarstwie Rosjan, i o tym, że czasami inaczej się nie da. 

Pokazuje losy najzwyklejszych ludzi i ich miłość, marzenia, oczekiwania... „Надежды маленький оркестрик под управлением любви”*, jak pisał Bułat Okudżawa. 

Jej opowieści przepojone są nostalgią, ale i humorem, nadzieją, polityką – nie tą wielką, tą maleńką, która dotyka i dotyczy każdego. 

Książka wciąga tak bardzo, że praktycznie nie da się jej odłożyć nawet na chwilę, zachwyca formą, bo napisana jest z cudowną, piękną prostotą, czaruje treścią, bo w tych opowieściach można po prostu utonąć. Próżno by w nich szukać wielkich tego świata, istnieją gdzieś na obrzeżu opowieści, lecz prawdziwymi bohaterami są zwykli... można by powiedzieć „zjadacze chleba”, ale to też nie jest cała prawda, mowa tu bowiem o życiowych rozbitkach, których autorka wyczuwa jakimś szóstym zmysłem. 

I oni zostają w sercach. Naprawdę. Nie sposób o nich zapomnieć po zamknięciu książki. Ja nadal się zastanawiam, co z nimi się dzieje, jak żyją, czy udało im się osiągnąć to, do czego dążyli. 

Ponadto te opowieści są bardzo osobiste, bardzo prawdziwe i zadziwiająco prawdopodobne; jest w nich nie obraz świata, lecz świat od środka, świat namalowany słowami i miłością

Muszę przyznać, że autorka, dotychczas zupełnie mi nieznana, po prostu mnie zachwyciła – i zachęcam, namawiam, kuszę wszystkich, by przeczytali „Zabijemy albo pokochamy”, bo to jakby partytura napisana na słowiańską duszę, o czwartej nad ranem, pod gwiazdami odbijającymi się w kieliszku wódki i oczach przyjaciela. 


--- 
* "Nadziei maleńka orkiestra, co pod batutą serca gra"; z piosenki Bułata Okudżawy pod polskim tytułem "Nadziei maleńka orkiestra", w tłumaczeniu Ziemowita Fedeckiego - śpiewanej m.in. przez Piotra Machalicę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz