środa, 6 lipca 2022

A może by tak poznęcać się nad....



Przeczytałam wczoraj fragment książki, która przypomniała mi jak to Ariadna Oliver, przyjaciółka Poirota stwierdza w jednej z książek, że „niektórzy ludzie czytają książki tylko po to, żeby znaleźć w nich błędy” i pomyślałam, że ona ma całkowitą rację i nie chodzi mi tu o redaktorów, którzy robią to zawodowo, a „znęcanie się” nad tekstem należy do ich obowiązków zawodowych.

Wielu czytelników chyba tylko po to czyta książki, żeby się nad nimi poznęcać, albo nad nami, autorami.

Są tacy, który doznają orgazmu widząc literówki. Ogłaszają to całemu światu, jakby znaleźli złoto albo kilka diamentów i dają w kość autorowi, jakby nie wiedzieli, że wydrukowanej książki już poprawić się nie da. Oczywiście LITERÓWKI TO ZŁO, ale nie ma sensu wieszać za nie autora (za cokolwiek innego, w tym żebro, też nie) bo co prawda powieszony więcej literówki nie zrobi, ale niczego innego też nie.

Są tacy, który uważają zresztą, że to sam autor jest winien. Redaktor się starał, ale nic nie mógł poradzić, bo autor (wredny, głupi, zły – stosować wymiennie) mu na naprawę nie pozwolił.

Są tacy, którzy szukają jeszcze większej dziury w całym.

A to dialogi są za częste i brak opisów.

A to opisy za bardzo się panoszą, a dialogów mało. A to…

Ja sama spotkałam się z zarzutem do jednej z moich książek, że rozdziały są za długie. Problem w tym, że ta książka w ogóle nie była dzielona na rozdziały.

A to imiona wszystkie na „M” i się myli, to znowu zbyt dziwaczne. Taki na przykład Zenon. Czy Sebastian nie byłby lepszy?

Innym znowu nie pasują przekleństwa albo drętwe dialogi (z mojego doświadczenia wiem, że one drętwieją na widok min tych domorosłych redaktorów).

Innym jeszcze nie pasuje seks. Albo jest za go dużo, albo za bardzo jakiś taki, albo w ogóle, po co pisać i takich intymnościach? Kołderka na łeb, świtało zgasić i będzie dobrze! Może niech ktoś napisze coś o kosiarkach samobieżnych to będzie przynajmniej pożyteczne. Nie wiem jak wam, ale w takim kontekście kosiarki samobieżne, kojarzą mi się z seksem… Tak, bywam zboczona!

Mało kto ocenia książkę ogólnie, pod względem (nie)przyjemności czytelniczej, a szkoda.

Czy wy też często natrafiacie na takich poprawiaczy „tekstowych”? Czy to coś daje? Czy w następnej książce zmieniacie wszystko pod dyktando takich czytelników, czy po prostu się nie przejmujecie?

Bo z jednej strony to może być cenne z drugiej wkurzające.

Zdarza wam się czytać książkę TYLKO po to, żeby znaleźć w niej błędy? (Bo na przykład autor jest denerwujący i pokazuje się na FB w podkładce stołowej na głowie?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz