Dzisiejszy dzień jeszcze się nie skończył, a ja już mam ochotę żeby przestał… Przestał cokolwiek, bo choć w pecha nie wierzę, to jednak to co się dziś dzieje przechodzi wszelkie pojęcie (ludzkie też).
Zaczęło się od fryzjera (jutro mam spotkanie autorskie więc czas był najwyższy) czerwone pasemka zadecydowałam. I… Kolor wybrany, a jakże, czerwony, piękny niezbyt żarówiasty, no super. W trakcie procesu ciut się dziwnie zachowywał, ale co tam, to się potem zmieni.
No jasne. Zmieniło się, mam na głowie jagody ze śmietaną, ewentualnie porządny chlust denaturatu, ale co tam. Trwam.
Uszykowany na galę biały sweterek odpada, bo będę wyglądać jak pierogi z jagodami.
Idę kupić żarówki (opłotkami, ludzie patrzą na mnie nieco zaszokowani, dotychczas byłam w miarę normalna). Siadło mi górne światło, kupuję trzy żarówki. Jaki gwint? Jasne, że cienki, przecież w mieszkaniu same cienkie.
W domu, na drabinie odkrywam, że jednak gruby.
Nie spadam z drabiny (jest czym się cieszyć!)
Dobra. To nie koniec świata. Wstawiam starą „grubaskę” i tak lepiej niż nic. Po chwili ciach. Prądu nie ma.
No, jasne, coś spaskudziłam. Jednak nie. Po kilku minutach, zanim zdążyłam wpaść w wielką panikę (w niewielką wpadłam, owszem) prąd wraca, jednak… Telewizji brak, nic strasznego, ale… NIE MA INTERNETU.
Szlag.
Idę piec roladę z kurczaka na imieniny córki. Co się dzieje? Nie ma sznurka, takiego specjalnego do żywności. Wiem, że mam całą szpulkę, ale nie wiem gdzie ona jest.
Szukam.
Odnajduję rzeczy, o których się nie śniło ani filozofom, ani porządnym paniom domu. Sznurka brak. Znajduję nici, załatwiam sprawę po swojemu. Rolada wygląda jakby ktoś ją zjadł i wypluł. Nie da się na nią patrzeć. Robię od nowa.
Internetu nadal brak. Telewizji też. Idę do sąsiadów z dołu. Oni mają. Wpadam w panikę. Niepotrzebnie. Inna firma. Biegnę do sąsiadów z góry.
Jak dziecko cieszę się, że oni też nie mają…
Odkrywam, że jestem chyba uzależniona od internetu, kiedy chcę iść do łazienki dopada mnie straszna myśl.
Internetu nie ma, jak ja teraz spuszczę wodę?!
Mijają bardzo długie godziny.
Jest jeszcze gorzej.
Tego można się było spodziewać. Rolada pękła. Może nie wybuchła, ale niestety nie można już jej nazwać roladą. To kulinarna masakra.
Dopiekam truchło zastanawiając się, co ja też z tym zrobię. Przecież wygląda tak, że nikt tego nie tknie, włącznie ze mną.
WRÓCIŁ INTERNET!!!
Dowiedziałam się, że czytelnicy wypożyczali moje książki i… dostanę z tego powodu pieniążki!
Może to koniec? PECHA???
Czasem są takie dni, kiedy nie układa się dosłownie nic. Człek czeka że następna zrobiona rzecz będzie ok, a tu nadal źle... Ja najczęściej w taki dzień staram się już robić konieczne minimum, żeby nie prowokować kolejnych szkód. Dzień później zazwyczaj wraca wszystko do normy. Także....jutro będzie lepiej!
OdpowiedzUsuńJuż chyba... chyba.... Nawet książkę Olgi Tokarczuk wygrałam na spotkaniu noblowskim w bibliotece, a i rolada jakby ciut lepiej wygląda, a włosy, cóż, odrosną :P
UsuńNajważniejsze, że rolada zjadliwa, nie musi być piękna ;) umaj ja roślinnością, dodaj jakiś sos, albo ugarniruj pieczarkami i już. Mój dziadek kiedyś rozgotował szynkę i była to najlepsza szynka jaką w życiu jadłam. Cóż z tego, że nie wyglądała, ale smakowała ;)
OdpowiedzUsuńNawet jak ją teraz obejrzałam to wygląda na zjadliwą. Zrobię jakąś sałatkę i może się zje :)
OdpowiedzUsuńRolada nie musi być piękna, wystarczy, że będzie smakowała :) A ja Cię podziwiam, że umiesz zrobić.
OdpowiedzUsuńDzięki takim dniom doceniamy te dobre ;)
OdpowiedzUsuńA spotkanie autorskie w Centrum Wiedzy, wypadło znakomicie. Było trochę śmiechu i wiele opowiadania o książkach i samej Autorce. Dziękuję, Pani Iwono. A pechem proszę się nie przejmować. Ja miałam pechowe życie i co? Jakoś jeszcze żyję! Pięknie pozdrawiam. Elżbieta G.Erban.
OdpowiedzUsuńJa lubię się z siebie pośmiać, jakoś wtedy lżej, a spotkanie rzeczywiście wyjątkowe!
UsuńNie umiem robić rolady.
OdpowiedzUsuńFajnie się z siebie pośmiać.Każdy ma gorsze lub lepsze dni.
Z humorem napisane, podoba mi się :-)
Pozdrawiam!
Irena-Hooltaye w podróży
Czytałam jak początek Twojej nowej książki :) może to i przykre śmiać się z czyjegoś pecha, ale Ty jesteś mistrzynią humoru :) może jakaś nowa książka o pechowej Pani w dojrzałym wieku, wokół której dzieją się dziwne rzeczy o zabarwieniu kryminalnym - chętnie bym przeczytała :D
OdpowiedzUsuńNo, lubię śmiać się z siebie samej :)
UsuńIwona, zrobiłaś mi dzień! Super, że potarfisz przekuć w humor to co niespodziewanie się zdarza. A jagody ze śmietaną na głowie to nie lada gratka!!!
OdpowiedzUsuńTo wielka zaleta umieć się śmiać z siebie, a w dzisiejszych czasach nie każdy potrafi :-)Bardzo fajnie się czytało, są dni lepsze, są dni gorsze, ale zawsze trzeba iść do przodu :-)
OdpowiedzUsuńUwielbiam te opowieści i ciągle mi mało! Ale cieszę się, że mogę je czytać, bo dzieciaki mi książek czytać nie dają i te krótkie historie ogromnie poprawiają mi humor 😆😍 Dziękuję 😘
OdpowiedzUsuńO jak miło :) to ważne, żeby ktoś czytał Serdecznie dziękuję!
UsuńJagody ze śmietaną wyglądają bardzo smakowicie. Uśmiałam się po pachy. I nie żeby z cudzego nieszczęścia ale z rozwoju wszystkich zdarzeń po kolei. Czasami idą jak burza i Sprawiają wrażenie reakcji łańcuchowych. Ważne że nie jesteś w gipsie ani łysa jak kolano No i nie chodzisz głodna... Czy udało się dokupić wszystkie żarówki?
OdpowiedzUsuńFaktycznie Twoje pechowe przygody czytałam i myślałam, że to fragment książki. I śmiałam się z bohaterki... A tu życie. Dla siebie i czytelników życzę więcej takich przejść, no może jednak bardziej wymyślonych. Chociaż z drugiej strony myślę, ze gdyby nie to co masz w realu, nie byłoby Twoich książek ☺️
OdpowiedzUsuńRaczej to sprawa podejścia, zawsze, owszem mogłabym usiąść i płakać, albo zrobić komuś awanturę, ale ja jakby wolę w tę drugą stronę, efekty te same, odstresuję się, ale przyjemniej się pośmiać.
UsuńZawsze możesz powiedzieć, że to nie rolada, tylko dorwałaś przepis na "Wezuwiusza" i pozamiatane...
OdpowiedzUsuń