poniedziałek, 2 kwietnia 2018

I jak tu kochać święta?

Oszalałą na punkcie świąt „matką Polką” nie bywam z zasady, choć owszem jestem i Polką i matką, ale tym razem, przyznam się zresztą, że JAK ZWYKLE, wpadłam sobie ot tak w sidła komercji. Z wywieszonym ozorem biegałam po sklepach robiąc zapasy na „wszelki” wypadek, tak więc w mojej kuchni ( spiżarni nie posiadam) zgromadziłam zapas jedzenia na co najmniej kilka tygodni głodu i sześć wolnych od handlu niedziel co najmniej też. A tyle razy sobie powtarzałam, że jestem normalna... Nie zadziałało.

Wykupiłam pół marketu, oberwałam sobie ręce od noszenia wody, ziemniaków, jabłek, kapusty... no wiadomo, tego nie może zabraknąć. O czymś oczywiście zapomniałam, ale...


Kupiłam też tort, a właściwie kupiłyśmy razem z córką. I chyba od tego tortu się zaczęło, był piękny, cały oblany bitą śmietaną. W plastikowym pudełeczku delikatnie dotransportowałyśmy go do kasy gdzie tort nam zdezerterował z rąk (i z pudełeczka też) i rypnął całą swoją urodą na taśmę. Smętne resztki owszem dało się potem zjeść, ale to była zapowiedź katastrofy...
Zapowiedź jak z koszmarnego filmu o klaunach.

Rzuciłam się do gotowania, pieczenia, zamrażania i przeglądania zapasów, co zaowocowało dodatkowymi kilogramami mąki, masła, sera, selera i śmietany przytaszczonymi ze sklepu. Czterdzieści pięć jajek pięknie pyszniło się w łazience, dobrze, że wszystkich nie ugotowałam. Zapytacie dlaczego w łazience? Bo w kuchni nie było już miejsca, ale liczyłam, że w końcu coś zjemy i wrócą do lodówki.

Następnie zaczęłam sprzątanie i to się na mnie zemściło ( sprzątanie wie, że go nie lubię i unikam jak tylko mogę) i to chyba ono podstawiło mi nogę ( rym niezamierzony).

Wpadłam w stosik książek stojący przy łóżku i prawie oberwałam sobie paluszek u nogi, ten wredny malutki, który już skrzywdziłam sobie porządnie kilka razy. I co go tak skrzywdziło? Stosik, książek, które lubię, dlatego je tam trzymam. To „Całe zdanie nieboszczyka” Chmielewskiej, „Morderstwo odbędzie się" Agathy Christie, „Wszystkie grzechy nieboszczyka” Iwony Mejzy, a na wierzchu książka Alka Rogozińskiego „Jak cię zabić kochanie” - przesądna nie jestem, ale coś wyraźnie postanowiło mnie zabić. Z siną nóżką wysprzątałam mieszkanie dzielnie sycząc i kuśtykając. Nagotowałam dla pułku wojska składającego się niestety tylko z trzech kobiet – niejadek, ale wiece, no, święta. Tradycja!

Wieczorem poszłam się wykapać. … pamiętacie jajka w łazience?

Otóż skrzywdzony paluszek tak mnie zabolał kiedy chciałam wyjść z wanny, że prawie z niej wypadłam, a że moja łazienka ma rozmiary mikroskopijne to zdołałam się obić szczęką o umywalkę, a kością ogonową ( żeby nie było nieelegancko, choć to czym się obiłam jest nieco większe) o sedes i wpakować rękę w wytłoczkę z jajkami. Niektóre przetrwały... I żeby nie było, byłam trzeźwa!
Nazajutrz oczywiście było cudnie i... głodno.

Na stole piętrzyły się frykasy. Sałatka nieśmiertelnie jarzynowa, jajka na pół twardo, kiełbasy, szynki polędwice, pasztet, galareta tak fikuśna, że sam jej wygląd przypominał meduzę, która pożarła ludzkie oko... i... kilka pomniejszych bebechów.

Nie miałyśmy na to ochoty! Najmniejszej! Chciało nam się jakiegoś normalnego jedzenia...
I było okropnie, zimno, bo pogoda paskudna, w telewizji nic, na FB cisza...
Niby wszystko jest dla ludzi, a więc z założenia święta też, ale jednak chyba nie dla mnie, albo mam jakąś specjalną fobię? Może zaburzenia odżywiania?

Napisałam o tym w nocy na jednej z grup i dostałam kilka mocnych informacji zwrotnych.
Dowiedziałam się, że jestem morderczynią ( to wiadomość od wegan), kretynką ( wiadomość od uduchowionej) i dręczycielką ( wiadomość od pani na diecie) i już sama nie wiem.
Tak na moje oko jestem umęczona, spłukana, wygłodniała i poobijana, ale to nie koniec. W całym tym zamieszaniu nie kupiłam „kreta”...

I dziś od rana zamiast śmigusa dyngusa, mam śmigus SYFINGUS, ze ścierką, naczyniami w wannie i przepychaczką... bo... Właśnie zapchał mi się zlew.
I jak... Jak tu kochać święta?!

1 komentarz: