niedziela, 28 stycznia 2018

Fakty owszem są, ale emocje... nie przekonują mnie!

O Karin Stanek wiele słyszałam i słuchałam też jej samej, ona szalała na scenie i uwodziła energią swoich występów, a ja grzeczna nastolatka uczyłam się dopiero grać na gitarze, ale Karin to nie były moje klimaty, ja ciążyłam bardziej ku poezji śpiewanej.

Zresztą piosenkarki nie było dużo w radiu czy w telewizji, a mimo to, gdzieś tam przebijała się swoim kolorowym szaleństwem przez szarość PRL-u.

Tak więc fakt, iż sięgnęłam po jej biografię nie powinien dziwić. Po prostu chciałam się czegoś o niej dowiedzieć, a mitów i plotek krążyło na jej temat bardzo wiele. Mówiono, że była cała wytatuowana, twierdzono, że skończyła szkolę specjalną, albo, że uciekła z poprawczaka...
Ciekawe nieprawdaż?

Książka, o której chcę napisać jest trochę biografią, a trochę autobiografią. Jej przynależność gatunkowa jest więc nieco niepewna, ale tu umownie będę nazywać ją „biografią”, choć większość tekstu wyszła spod pióra samej piosenkarki, to jednak wyboru i pewnego opracowania dokonała Anna Kryszkiewicz wieloletnia przyjaciółka tej ostatniej.

Anna Kryszkiewicz opatrzyła też książkę swoimi komentarzami, które, trzeba przyznać wiele wyjaśniają szczególnie osobom z PRL-em i jego realiami niezbyt zaznajomionym.
Kariera Karin ( bo to było jej prawdziwe, choć na owe czasy dość dziwne imię) zaczęła się wystrzałowo, a potem jakoś zgasła. „Jimmy Joe”, „Chłopiec z gitarą”, „Malowana lala” zostały w pamięci słuchaczy na długo po tym jak zniknęła ze sceny i z anten radiowych.

Jej biografia jednak....
No cóż, namiętnie czytam non fiction, biografie kocham, ale od biografii wymagam rzetelności w faktach i emocjach. Fakty owszem są, ale emocje...
Emocje to jeden wielki nieutulony żal o wszystko podlany sosem z własnego geniuszu... ( lekko niestrawna potrawa) Ten zły, tamten wrednym, a ten niedobry
O ile początek książki był ciekawy i wielce obiecujący to dalej już było gorzej.
Przez połowę książki piosenkarka bowiem wylewa żale na wszystko i wszystkich. Żali się na to, że nie ma jednej życzliwej osoby, że nie ma nikogo, kto by jej kłód pod nogi nie rzucał, nie niszczył i nie glebił.

I tu UWAGA, nie twierdzę, że nie mogło to być prawdą! Wszyscy wiemy jak to w PRL-u bywało, i jakie okrutne bywa to środowisko, ale... Forma!
Ta forma jak z pamiętnika zdradzonej, sentymentalnej, wręcz płaczliwej nastolatki naprawdę mi przeszkadza!

Dobrze, rozumiem, że ktoś ją skrzywdził, wielu ludzie skrzywdzono, a umieli zachować dystans, kiedy o tym opowiadali. 

Wiem, Karin była wielka. Trzeba o tym napisać. Wiem. Miała szereg kłopotów i o tym też trzeba napisać, ale w trochę bardziej obiektywnej formie, bo w tej formie książka jest, laurką, panegirykiem na temat biednej i nieszczęśliwej gwiazdy, zniszczonej i stłamszonej przez układy, która zawsze i wszędzie była najlepsza i dokonywała wspaniałych życiowych wyborów, za to inni...
Zresztą, może i tak było, tylko znów... Forma! Napisać to samo w trochę bardziej obiektywnej formie i byłoby całkiem dobrze.
Biografie powinny być bardziej obiektywne, nawet jeżeli w połowie składają się z autobiograficznych wpisów.
Czy polecam? W sumie tak. O Karin Stanek wie się mało, a szkoda. Warto przeczytać, żeby się czegoś o niej dowiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz