CZAS POKUTY
Wydawnictwo JanKa
Książka nieco inna od tych, które dotychczas wydawało wydawnictwo JanKa, dziwna, niepokojąca, niejednoznaczna, jej fabuła faluje, wije się pomiędzy horrorem, takim naprawdę krwawym i morderczym, powieścią grozy, a thrillerem, którym też jest.
Początkowo, po przeczytaniu kilku pierwszych stron wydaje nam się, że odgadujemy ciąg dalszy i że jest to może nie „zwykły”, ale dość przewidywalny horror, nic bardziej mylnego. Powoli wszystko zmienia się jakby w powieść opartą na odniesieniach do przesyconych groźną magią wydarzeń sprzed wieków, ale to też tylko pozory. Powoli zaczynamy wchodzić w zagmatwaną sieć zdarzeń, znaczeń i coraz mroczniejszych wypadków.
I jest miłość. Dobra, piękna, ponadczasowa. Jest zarówno tłem jak i swoistą przyczyną wydarzeń, jest też ich sensem.
Im głębiej wchodzimy w książkę, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, z niejednoznaczności przedstawionych w niej wydarzeń.
Staramy się przyłożyć do nich jakąś racjonalną miarę, ale miotamy się między tym co nadprzyrodzone, a tym co skrajnie realne i realistyczne.
Z jednej strony idylliczna, z drugiej niepokojąca atmosfera bieszczadzkich wiosek, wierzenia i legendy, drewniane cerkiewki, zjawy i ludzie, którzy wiedzą zbyt dużo.
Krwawe morderstwa.
To wszystko sprawia, że odczuwamy i przerażenie i skrajną niemoc. Tak zresztą jak główny bohater miotający się między uwięzieniem w szpitalu psychiatrycznym w całkowicie realnym i realistycznie nieprzyjaznym świecie i koniecznością ratowania swojej ukochanej, w świecie o wiele mniej realnym, ale też nieprzyjaznym i niebezpiecznym.
Realność zresztą jest czasami względna.
Skarbimira, Damroka i Agnieszka, to trzy kobiety, które wpłyną na losy Karola Majewskiego, Wszystkie trzy są ze sobą jakoś związane, choć więź między nimi także nie jest oczywista.
Po przeczytaniu tej książki wciąż w niej „siedzę” i usiłuję zrozumieć, poukładać wszystko to co przeczytałam, ale wydarzenia kotłują mi się w głowie i odtwarzam je wciąż od nowa.
Wiem wszystko, ale jakby nadal nic nie wiem. Ostatnio tak się czułam po jednej z książek Lehanne’a, i często mi się to nie zdarza. To niesamowite uczucie. Nie chcę tu w żadnym razie porównywać autorów ani ich powieści, a jedynie moje odczucia po lekturze.
To nie jest lekki horror, ani jedna z tych książek grozy, które wywołują uśmiech niedowierzania.
To wielowarstwowa opowieść, która do końca nie pozostawi was w spokoju, a nawet zagnieździ się w głowie na długi, długi czas.
Jest naprawdę mocna, dobrze napisana, miejscami piękna, miejscami okrutna i straszna, ale nie jest to straszenie dla samego straszenia, pomnażanie obrazów makabry dla wywołania taniego efektu. To wszytko ma sens i jest po coś. Ma znaczenie tak jak wszystko czego dotyczy i jest niesamowicie wieloznaczne.
Lubię takie klimaty, choć do znawców z pewnością nie należę, ale ta książka mnie po prostu zafascynowała.
Choć lubię książki osadzone w szpitalu psychiatrycznym, to ten opis mnie nie przekonał. Za mrocznie dla mnie.
OdpowiedzUsuńNie, ona zaczyna się w szpitalu, potem jest już coś innego, są Bieszczady i zupełnie inne klimaty.
UsuńDla mnie z kolei mroczna atmosfera, Bieszczady, trzy kobiety i jeden mężczyzna to wystarczające argumenty, aby zapisać sobie ten tytuł. Dziękuję i pozdrawiam ciepło :)
OdpowiedzUsuńZapisuję tytuł. Dzięki
OdpowiedzUsuń