MAGDALENA WITKIEWICZ
STEFAN DARDA
CYMANOWSKI MŁYN
Wydawnictwo FILIA
Cymanowski młyn to powieść zaskakująca i gdybym miała określić ją tylko jednym zdaniem, to napisałabym, że to jest „jedwabista groza”! Przekonacie się, że to określenie bardzo tu pasuje. Autorzy Magda Witkiewicz i Stefan Darda ( czytałam niektóre wcześniejsze książki tych autorów ) w tej książce nieco się literacko „odmienili”, można powiedzieć, że Magda Witkiewicz „spoważniała”, a Darda trochę „złagodniał”, ale chodzi tu raczej o formę niż o treść, co wcale nie zaszkodziło powieści, która jest, wierzcie mi poruszająca.
Jak to możliwe, że fakt iż autor taki jak Stefan Darda „złagodniał” mogło przysłużyć się horrorowi? Otóż w tej powieści groza jest bardzo intuicyjna i podskórna, choć krwawa też bywa, ale w dość zawiły sposób. Tu zaczynamy się bać bezwiednie i zanim zauważymy, że coś się dzieje, jesteśmy w pułapce domysłów i prawdziwych lęków. Groza jest tu o wiele mniej uchwytna, niż w Domu na Wyrębach Stefana dardy, co nie zmienia faktu, że jest wszechobecna.
Niektórzy twierdzą, że jest to powieść obyczajowa połączona z horrorem, ale ja tak tego nie odebrałam, to raczej opowieść o codziennej grozie istnienia.
Zaczyna się lekko, nawet delikatnie od odrobinę zmęczonego sobą małżeństwa, dziwnego zaproszenia i wyjazdu w miejsce zapomniane przez „Boga i ludzi”, czyli do Cymanowskiego Młyna.
Początkowo wszystko układa się dobrze, żadnych stuków, duchów, upiorów, tylko ludzie…
I genialne motto zaczerpnięte od Nietzschego: „Kiedy długo patrzysz w otchłań, otchłań zaczyna patrzeć w ciebie”. Tylko, że początkowo jakby nie doceniamy znaczenia tych słów, ba nawet ich nie rozumiemy…
Dopiero pod koniec zdajemy sobie sprawę co to znaczy i dlaczego jest ważne.
I właściwie wydaje się, że nie ma tu żadnych zjawisk nadprzyrodzonych. Nic. Zwyczajne miejsce, zwyczajni ludzie, „dobrzy z kościami” hmmm...
Nagle zdajemy sobie sprawę, że coś jest jednak nie tak. Tylko co? Wchodzimy w gmatwaninę tajemnic i zależności, aby nagle otworzyć oczy z przerażenia, i wierzcie mi nie zamkniemy ich aż do końca… Choć pozostaną pytania. I to ważne.
Czytałam tę książkę z ogromną przyjemnością, naprawdę delektując się delikatnym, niezauważalnym prawie przenikaniem grozy do życia, docieraniem śmierci do świadomości bohaterów.
Byłam pewna, że ten duet, mimo iż tak gatunkowo odległy jest w stanie napisać coś świetnego, ale czy te gatunki muszą być naprawdę aż takie odległe? I powieść obyczajowa i horror to opowieści o życiu, a ta książka, to delikatna aluzja do tego, że tak naprawdę nie jesteśmy do końca panami samych siebie, że niektóre rzeczy są dziwniejsze i straszniejsze niż się wydaje, a ludzie… Zresztą nie wiadomo kto straszniejszy człowiek, czy upiór, czasami lepiej nie sprawdzać.
Podobała mi się bardzo i nie wiem co było w niej lepsze, ta jedwabista lekkość grozy, czy nieuchwytność życia, wyborów i konsekwencji. A może wszystko razem?
Tę książkę docenią i wielbiciele powieści obyczajowej i wielbiciele grozy bo niczego w niej nie brakuje.
Upiory można przepędzic lub zlekceważyć. Gorzej z ludźmi, bo częściej budzą groze lub złe emocje. Czytałem już o tej powieści, a po przeczytaniu Pani recenzji jest w pełni przekonany do tej lektury. Dziękuję i pozdrawiam ☺
OdpowiedzUsuńNo właśnie to w tej książce jest niezwykłe, że nie do końca... Czasami człowiek za bardzo chce... za bardzo kocha i nie widzi tego co powinien, a ludzie bywają potworami, choć są ludźmi, albo dlatego?
Usuń