piątek, 18 maja 2018

Czyżby reptilianie weszli w branżę wydawniczą?


Wiem, że zaraz kilka osób się na mnie wścieknie, kilka obrazi, a jeszcze kilka wulgarnie mówiąc „wypnie”, ale zauważyłam ostatnio tendencje do negowania, a nawet hejtowania pewnych zjawisk. 


Jednym z nich jest zgrozę budzący fakt, iż WYDAWCY CHCĄ ZARABIAĆ na wydawanych przez SIEBIE książkach.


Prawda, że straszne? Psim obowiązkiem wydawcy jest wydawać książki i na nich NIE zarabiać! Toż to skandal! O! Mają dokładać! 

Nie jestem wydawcą i nigdy nie będę, ale jakoś mi się to w głowie nie chce mieścić.

Idąc dalej tym tropem, wydawcy wydają TYLKO takie książki, które się sprzedają i to jest SKANDAL. Bo jakże to tak? Po co robią takie straszne rzeczy? Przecież powinni wydawać tylko takie, które zalegają na półkach!

Byłoby i miło i pożytecznie. Pełne półki, puste kieszenie wydawców i pełne kieszenie czytelników ( którzy nie musieliby kupować książek…) No i nikt by się za bardzo nie wzbogacił, a jest kilka osób, które całkiem nieźle zarabiają na swoich książkach… I to pisarzy!Z groza, prawda? Jakże to tak? I wstyd, i nie wypada i skaranie boskie!

Pisarz powinien przymierać głodem, szczególnie ten wybitny, a nie zarabiać! Może potem, po marnej śmierci z przejedzenia, bo ktoś da mu „gryza” kanapki, zostanie wpisany do kanonu lektur, czyż to nie piękny los? Czyż to nie cudna perspektywa! I jaka smaczna, dostatnia śmierć!

Kolejna straszna rzecz to to, że wydawcy wydają tylko gnioty, i to po ZNAJOMOŚCI, bo tylko gnioty się sprzedają. 

To interesująca definicja gniota, ale wiele osób przyjmuje ją za pewnik. Jeżeli książka jest bestsellerem MUSI być gniotem.

Bo co ciekawe wszystkie książki, które się sprzedają to gnioty, a wszystkie te, które nie mogą znaleźć wydawcy to arcydzieła… 

Czy tylko ja czegoś tu nie rozumiem?

Mój kretynizm jak zwykle daje mi się we znaki bo wydaje mi się, że jeżeli wydawca zarabia, to zarabia też autor. Jeżeli autor zarabia to jest poczytny. Jeżeli kupują jego książki to jego książki nie są gniotami!

Oczywiście istnieje pewna grupa ludzi, często, aczkolwiek nie zawsze są to debiutanci, którzy wiedzą, widzą i czują, że każdy wydawca na złość wyda każdego gniota tylko nie jego książkę. Naprawdę, na złość!

I to nie będzie miało nic wspólnego z jakością, bowiem istnieje jeszcze jedna teoria, która mówi, że wydawcy OGŁUPIAJĄ społeczeństwo i SPECJALNIE drukują szmirę, żeby broń boże czytelnik nie zatęsknił za literaturą wyższą, bo jeszcze by w tym zakosztował, a nie powinien!

No nie wiem….

Wydawcy wydają to co się sprzedaje, sprzedaje się to co ludzie kupują, ludzie kupują to co chcą czytać i na co chcą wydać własne pieniądze ( WŁASNE – to ważne) więc o co chodzi?

Niech ludzie czytają i kupują to co chcą, a wydawcy niech na tym zarabiają to jest naturalna kolej rzeczy, a wszelkie teorie spiskowe, że wydawcy są kosmitami, którzy żywią się nienawiścią odrzuconych autorów są mocno przesadzone…. Naprawdę, choć, w sumie, jakby tak popatrzeć jednemu czy drugiemu w oczy, to jakieś takie żabie… wężowe…

Czyżby reptilianie weszli w branżę wydawniczą?

A jakie jest wasze zdanie? Zwariowałam?

9 komentarzy:

  1. Iwona, zapomniałaś dodać, że wszyscy debiutanci są wybitni, co do sztuki :) a ci od Selfpublishingu to już w ogóle beda sławni jak ta babka co napisała Harrego Portfela( jak mówią moje córy) i piszą literaturę tak wysoką, że nikt tam nie sięga. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, nikt im tego nie broni, ale jak wiesz reptilianie się na nich uwzięli... A tak poważnie samokrytyka to ważna sprawa, chyba Czechow pisał ( ale głowy uciąć sobie za to nie dam), że im ktoś ma większy talent tym jest bardziej krytyczny wobec siebie... No to widzisz ...

      Usuń
  2. Najlepsza rada dla mających pretensje. Wydajcie swoje książki sami [ notabene, tak jak ja to zrobiłem ] i wtedy sami się przekonacie jak wygląda rynek wydawniczy i czy można na nim zarobić. Ja osobiście nie narzekam, ale na pewno nie będę wydawał książek innych autorów, bo nie chcę odpowiadać cza czyjeś oczekiwania i marzenia. Chcesz coś zrobić, zrób to sam i na własne ryzyko. [Nie mylcie self publishingu [wydaję w swoim wydawnictwie za swoje pieniądze i ryzyko] z wydaniami vanity publishing [wydanie książki pod egidą niby wydawcy, gdzie płacisz za wszystko i nie masz na wpływu] bo to zupełnie inne historie.] Self publishing jest jakiś tam wyjściem, gdy nie możesz się dogadać z wydawcą. Ja wychodzę na plus i sam sobie jestem okrętem... Władysław Zdanowicz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie, którzy maja pretensje do całego świata, za to, że leży u ich stóp znajdą się zawsze.cokolwiek by nie powiedzieć, czy zrobić. Rada (o wydawaniu własnych książek za własne pieniądze bez współfinansowanie) jest genialna, ale wymaga zachodu, a po co się trudzić, przecież lepiej narzekać!

      Usuń
  3. Temat kontrowersyjny i wielopoziomowy. Sytuacja z wydawaniem wlasnych ksiazek ni bylaby pewnie tak drastyczna jesli Polacy by czytali. Wszyscy jednak wiemy, ze czytaja bardzo malo i w porownaniu do innych nacji europejskich jestesmy w koncu ogona. Pewnikiem jest tez, ze kazde wydawnictwo chce zarabiac i to jak najwiecej i kazdy autor chce zarabiac jak najwiecej. Jak widac to ostatnie kloci sie z tym co napisalam na poczatku, wyzej. Nalezy dodac do tego fakt, ze ksiazki w Polsce sa bardzo tanie gdy porownamy ich ceny do zarobkow Polakow i dokonamy tegoz porownania w innych krajach. Zgodze sie z tym co napisalas "nie kazdy bestseller jest gniotem" ale duzo ksiazek, ktore sa wydawane i szeroko sprzedawane sa "gniotami" w pewnym sensie. Dlaczego? To co podoba sie masom czyli wiekszosci pasuje do gustu wiekszosci. Jaki gust ma wiekszosc? to co jest elitarne, zarezerwowane dla waskiej grupy odbiorcow... sie nie sprzedaje i nie podoba. Wydalam w Polsce 2 ksiazki i 1 we Francji. Pierwsza powiesc "Niania w Paryzu" u Proszynskiego... sprzedano ponad 10 tys egzemplarzy byly reklamy w metrze itd... a to ksiazka dla dziewczat i mlodych kobiet, tzw literatura kobieca i ta najlepiej sie w Polsce wedlug mojego wydawcy sprzedaje... Ja na niej zarobilam ekwiwalent ( niecaly) mojej miesiecznej pensji francuskiej. Moja druga powiesc "Odchodzic", trudniejsza, nie z gatunku literatury kobiecej, wydawnictwo Novae Res... od pazdziernika sprzedano okolo 1600 egzemplarzy... Moj francuska ksiazka, naukowa, sprzedano 851 egzemplarzy, zarobilam ekwiwalent mojej miesiecznej francuskiej pensji... ksiazka niszowa... bo to moj dokotrat nieco urposzczony... takie mam doswiadczenia... jak narazie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, ale... Obie mamy racje i obie jej nie mamy. Wszystko zależy od wydawcy. 10 000 egzemplarzy to dużo, a zarobki w układzie procentowym są marne, to zupełnie inna sprawa. Nie ma co ich porównywać z francuskimi bo to nic nie da. Ja chciałam tylko powiedzieć, że rynek to twór, który rządzi się swoimi prawami. Nie można go pokonać, ale można "oszukać". Wielu wydawców wydaje książki lekkie żeby zarobić i "cięższe" dla własnej satysfakcji. Nie zmienimy czytelnika, to on płaci i on wybiera, ale pocieszające jest to, że ktoś jednak czyta, a ten kto czyta rozwija się, najpierw sięga po jeden gatunek, potem po kolejny itd. Ja sama wydałam 8 powieści i to w dobrych wydawnictwach i wiem o czym mówię. Inna sprawa to Novae Res...Niektórzy chwalą inni gania, ja jestem ciekawa jak to wyjdzie bo 1600 to niezły wynik!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Procentowo bylo to 11% przy pierwszej ksiazce. I niestety roznica w promowaniu ksiazki jest pomiedzy dwoma wydawnictwami ogromna. Tak rynek rzadzi sie swoimi prawami i to w kazdym kraju. czasem zastanawiam sie czy jako autor powinnam brac pod uwage "gusta rynku" by napisac, wydac i sprzedac czy kierowac sie raczej tym co sie kocha, tym co pasjonuje. Im dluzej mysle, tym odpowiedz numer 2 wydaje mi sie poprawniejsza... trzeba umiec zaakceptowac konsekwencje z tego wyboru plynace.

      Usuń
  5. Ja w sumie z takimi zarzutami się nie spotkałam :D Najwyżej wszyscy "pisarze" mieli pretensje, że debiutanci mają pod górkę, no ale to chyba zrozumiałe, że wydawnictwo woli wydać coś napisanego przez już chociaż trochę znanego i poczytnego pisarza niż pierwszego lepszego Kowalskiego. Zresztą jak tak patrzę, to jest bardzo dużo debiutantów obecnie na rynku, ale tym razem pojawia się inny problem. Bo nikt nie chce czytać polskich autorów! I wielkie oburzenie "pisarzy", że selfpublishing się nie sprzedaje. Jeszcze też słyszałam słowa krytyki na to, że pisarze za mało zarabiają, a książka za dużo kosztuje. No serio? Żeby każdy pisarz dobrze zarabiał, to książki musiałyby być ze 3 razy droższe. I to nie wydawcy większość kasy pochłaniają, a dystrybutorzy. Najbardziej wkurza mnie jednak ignorancja niektórych osób. Nie wiem, ale się wypowiem, bo coś tam usłyszałem, coś tam zobaczyłem, coś tam do tego dorobiłem i mam własne zdanie!

    Pozdrawiam i zapraszam:
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo sami podcinamy sobie gałąź na której siedzimy, zamiast podchodzić z szacunkiem i przyjaźnią do innych autorów oceniamy ich źle, i to niestety publicznie i uzurpujemy sobie prawo do ocen, a jak toś nas oceni podobnie to już kłopot, dla tego czytelnicy "boją się czytać polskich autorów, bo a nuż im się spodoba, a nie powinno? Moim zdaniem najważniejsza jest praca, praca, praca - czy rozwój tak pisarski jak czytelniczy - w końcu to kiedyś przyniesie korzyści. Nawet te finansowe.

    OdpowiedzUsuń