Kniaź Mieczysław Jałowiecki, a więc autor opowieści zebranych w tomie
„Na skraju Imperium i inne wspomnienia” to polski dyplomata,
arystokrata i ziemianin żyjący na przełomie dziewiętnastego i
dwudziestego wieku.
Kiedy po raz pierwszy go spotykamy w roku 1957 ( zaledwie pięć lat
przed śmiercią) na jednym z londyńskich dworców kolejowych jest już
bardzo starym człowiekiem, emigrantem dożywającym swoich dni w
angielskim „nursing home” czyli domu spokojnej starości. Nie jest to
idealne miejsce dla kogoś takiego jak on, przyzwyczajonego do komfortu i
uciech wielkiego świata, dyplomaty, poligloty ( znał co najmniej sześć
języków) i działacza społecznego.
Jego wspomnienia początkowo wydane staraniem wnuka Michała
Jałowieckiego w trzech tomach, „Na skraju Imperium”, „Wolne miasto
Gdańsk” i „Requiem dla ziemiaństwa” zostały obecnie opublikowane w
jednym obszernym tomie pod wspólnym tytułem „Na skraju Imperium”.
Ta książka jest w pewnym sensie opowieścią drogi, bo autor dużo uwagi
poświęca miejscom, podróżom i krajobrazom, ale nie da się nie zauważyć,
że dla niego właśnie życie jest tą drogą. Mieczysław Jałowiecki pięknym
językiem i z dużą dawką nostalgii opisuje dzieje rodu Pierejesławskich -
Jałowieckich począwszy od powstania 1863 roku, aż po hitlerowską napaść
na Polskę w roku 1939.
Pobyt na emigracji kwituje jednym zdaniem,
zresztą właściwie ostatnim. „O pobycie na emigracji pisać nie będę bo i
po co!” (s. 773)
Jego opowieści nie skupiają się na życiu prywatnym, choć i ono
oczywiście gdzieniegdzie się pojawia, wspomnienia dotyczą raczej
sytuacji politycznej i ekonomicznej polskiego ziemiaństwa, jego
posłannictwa wobec narodu i klas niższych, oraz kultury, mimo iż
borykało się ono w tym czasie z poważnymi trudnościami i
przeciwnościami.
Jak każdy, w takich spisywanych po latach wspomnieniach, autor mocno
idealizuje swoje dzieciństwo i młodość. Idealizuje rodzinę i piękno
ukochanej, wręcz uwielbianej ziemi, miejsca na świecie, którego
pozbawiła go polityczna zawierucha. Trzeba pamiętać, że w tym okresie
przez Europę przetoczyły się dwie wojny światowe i rewolucja
bolszewicka, a przecież to nie wszystko. Ten okres historii obfitował
niestety w większe i mniejsze konflikty zbrojne.
Autor skoligacony z najznamienitszymi rodami europejskiej
arystokracji reprezentuje typ światłego arystokraty pracującego dla
dobra państwa i jego obywateli, człowieka wielkiej kultury i obycia.
W jego opowieściach spotkamy postaci grające pierwsze skrzypce w
światowej polityce i kulturze, ale także zwykłych robotników czy
chłopów. Zwiedzimy najpiękniejsze miasta świata jak Wiedeń, Berlin czy
Petersburg, ale i litewskie wioski, które autor ukochał ponad wszystko.
Był i czuł się Polakiem, ale Litwę kochał bardziej niż jakiekolwiek inne
miejsce na świecie.
W tomie „Wolne miasto Gdańsk” Jałowiecki opisuje trudny okres po
pierwszej wojnie światowej i swoją działalność zmierzającą do
zabezpieczenia potrzeb ludności cywilnej w zrujnowanej, właśnie
odradzającej się Polsce.
Autor w międzyczasie snuje rozważania na temat posłannictwa
arystokracji i ziemiaństwa wobec innych klas społecznych, wartości pracy
i jeszcze może odległego, aczkolwiek nieuchronnie zbliżającego się
widma socjalizmu. Nie bez pewnej pogardy odnosi się do „nowej szlachty”,
dorobkiewiczów kupujących tytuły i majątki dzięki spekulacjom.
Ludzi snobujących się na wielkich, a którym do wielkości, tej
prawdziwej wiele brakuje. O takich mówił, że „czuć było od nich
pieniędzmi i chamstwem”(s.91).
Nie oszczędzał też litewskiej
magnaterii i polskich wielmoży. W ocenach politycznych był wyważony.
Uważał, że „można nie lubić Polaków, a też być porządnym
człowiekiem”(s.187) tak mówił o Stołypinie premierze i ministrze spraw
wewnętrznych w okresie rządów cara Mikołaja II.
Ze wspomnień Jałowieckiego, jako coś dość nadrzędnego i mocno
podkreślanego, wyłania się zdecydowany antysemityzm. Autor wiele razy
podkreśla udział Żydów we wszelkich katastrofach jakie spotkały świat.
Oskarża ich o wszystko, a przede wszystkim o aktywną agitację
socjalistyczną, co rzeczywiście w wielu przypadkach miało miejsce.
Nadciągająca II wojna światowa sprawia, że w 1939 autor wraz z
częścią rodziny udaje się na emigrację do Anglii gdzie wiele lat później
na londyńskim dworcu kolejowym spotka po raz pierwszy w życiu swojego
wnuka, dziecko pierworodnego syna z pierwszego małżeństwa Andrzeja,
zamordowanego na Majdanku.
Książka na długie wieczorne godziny. Piękna językiem, nostalgią,
opowieściami o miejscach, których już nie ma. Napisana ciekawie, bez
zadęcia. Pełna fascynujących informacji. Jedna z tych książek, które
warto mieć, żeby od czasu do czasu do nich wracać.
To może przy wolnej chwili sięgnę po nią bo opis brzmi ciekawie i zachęca :) A może będzie w bibliotece.
OdpowiedzUsuńPowinna być, bo wydana była już dwa razy, ale to nie jest książka na "Jeden wdech", czyta się powoli, bo aż gesta od zdarzeń.
OdpowiedzUsuń