Recenzje moich książek

Strony

Strony

wtorek, 23 stycznia 2018

Dla kochających literaturę wspomnieniową.

Kniaź Mieczysław Jałowiecki, a więc autor opowieści zebranych w tomie „Na skraju Imperium i inne wspomnienia” to polski dyplomata, arystokrata i ziemianin żyjący na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku.

Kiedy po raz pierwszy go spotykamy w roku 1957 ( zaledwie pięć lat przed śmiercią) na jednym z londyńskich dworców kolejowych jest już bardzo starym człowiekiem, emigrantem dożywającym swoich dni w angielskim „nursing home” czyli domu spokojnej starości. Nie jest to idealne miejsce dla kogoś takiego jak on, przyzwyczajonego do komfortu i uciech wielkiego świata, dyplomaty, poligloty ( znał co najmniej sześć języków) i działacza społecznego.

Jego wspomnienia początkowo wydane staraniem wnuka Michała Jałowieckiego w trzech tomach, „Na skraju Imperium”, „Wolne miasto Gdańsk” i „Requiem dla ziemiaństwa” zostały obecnie opublikowane w jednym obszernym tomie pod wspólnym tytułem „Na skraju Imperium”.

Ta książka jest w pewnym sensie opowieścią drogi, bo autor dużo uwagi poświęca miejscom, podróżom i krajobrazom, ale nie da się nie zauważyć, że dla niego właśnie życie jest tą drogą. Mieczysław Jałowiecki pięknym językiem i z dużą dawką nostalgii opisuje dzieje rodu Pierejesławskich - Jałowieckich począwszy od powstania 1863 roku, aż po hitlerowską napaść na Polskę w roku 1939.
Pobyt na emigracji kwituje jednym zdaniem, zresztą właściwie ostatnim. „O pobycie na emigracji pisać nie będę bo i po co!” (s. 773)

Jego opowieści nie skupiają się na życiu prywatnym, choć i ono oczywiście gdzieniegdzie się pojawia, wspomnienia dotyczą raczej sytuacji politycznej i ekonomicznej polskiego ziemiaństwa, jego posłannictwa wobec narodu i klas niższych, oraz kultury, mimo iż borykało się ono w tym czasie z poważnymi trudnościami i przeciwnościami.

Jak każdy, w takich spisywanych po latach wspomnieniach, autor mocno idealizuje swoje dzieciństwo i młodość. Idealizuje rodzinę i piękno ukochanej, wręcz uwielbianej ziemi, miejsca na świecie, którego pozbawiła go polityczna zawierucha. Trzeba pamiętać, że w tym okresie przez Europę przetoczyły się dwie wojny światowe i rewolucja bolszewicka, a przecież to nie wszystko. Ten okres historii obfitował niestety w większe i mniejsze konflikty zbrojne.

Autor skoligacony z najznamienitszymi rodami europejskiej arystokracji reprezentuje typ światłego arystokraty pracującego dla dobra państwa i jego obywateli, człowieka wielkiej kultury i obycia.

W jego opowieściach spotkamy postaci grające pierwsze skrzypce w światowej polityce i kulturze, ale także zwykłych robotników czy chłopów. Zwiedzimy najpiękniejsze miasta świata jak Wiedeń, Berlin czy Petersburg, ale i litewskie wioski, które autor ukochał ponad wszystko. Był i czuł się Polakiem, ale Litwę kochał bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce na świecie.

W tomie „Wolne miasto Gdańsk” Jałowiecki opisuje trudny okres po pierwszej wojnie światowej i swoją działalność zmierzającą do zabezpieczenia potrzeb ludności cywilnej w zrujnowanej, właśnie odradzającej się Polsce.

Autor w międzyczasie snuje rozważania na temat posłannictwa arystokracji i ziemiaństwa wobec innych klas społecznych, wartości pracy i jeszcze może odległego, aczkolwiek nieuchronnie zbliżającego się widma socjalizmu. Nie bez pewnej pogardy odnosi się do „nowej szlachty”, dorobkiewiczów kupujących tytuły i majątki dzięki spekulacjom.

Ludzi snobujących się na wielkich, a którym do wielkości, tej prawdziwej wiele brakuje. O takich mówił, że „czuć było od nich pieniędzmi i chamstwem”(s.91).
Nie oszczędzał też litewskiej magnaterii i polskich wielmoży. W ocenach politycznych był wyważony. Uważał, że „można nie lubić Polaków, a też być porządnym człowiekiem”(s.187) tak mówił o Stołypinie premierze i ministrze spraw wewnętrznych w okresie rządów cara Mikołaja II.

Ze wspomnień Jałowieckiego, jako coś dość nadrzędnego i mocno podkreślanego, wyłania się zdecydowany antysemityzm. Autor wiele razy podkreśla udział Żydów we wszelkich katastrofach jakie spotkały świat. Oskarża ich o wszystko, a przede wszystkim o aktywną agitację socjalistyczną, co rzeczywiście w wielu przypadkach miało miejsce.

Nadciągająca II wojna światowa sprawia, że w 1939 autor wraz z częścią rodziny udaje się na emigrację do Anglii gdzie wiele lat później na londyńskim dworcu kolejowym spotka po raz pierwszy w życiu swojego wnuka, dziecko pierworodnego syna z pierwszego małżeństwa Andrzeja, zamordowanego na Majdanku.

Książka na długie wieczorne godziny. Piękna językiem, nostalgią, opowieściami o miejscach, których już nie ma. Napisana ciekawie, bez zadęcia. Pełna fascynujących informacji. Jedna z tych książek, które warto mieć, żeby od czasu do czasu do nich wracać.

2 komentarze:

  1. To może przy wolnej chwili sięgnę po nią bo opis brzmi ciekawie i zachęca :) A może będzie w bibliotece.

    OdpowiedzUsuń
  2. Powinna być, bo wydana była już dwa razy, ale to nie jest książka na "Jeden wdech", czyta się powoli, bo aż gesta od zdarzeń.

    OdpowiedzUsuń