„W
zapachu włoskiej kuchni czyli badante ze wzgórza czterech wiatrów”
Dlaczego mocą? ( Nie to nie błąd,
mocą!) Bo żeby pracować tak jak Lucia, autorka książki „W
zapachu włoskiej kuchni czyli badante ze wzgórza czterech wiatrów”
trzeba mieć moc, taką psychiczną i niestety także fizyczną oraz
świętą cierpliwość i bezmiar wyrozumiałości w stosunku do
ludzi. I nie tylko tych chorych, tym którym choroba odbiera kontakt
z rzeczywistością i nie można nic na to poradzić, ale także i
przede wszystkim tych zdrowych, którzy tę rzeczywistość naginają
do swoich egoistycznych potrzeb.
Nie skłamię jeżeli powiem, że
książka mną wstrząsnęła. Czasami nie trzeba horroru, czy super
thrillera, żeby nie móc spać w nocy, niestety czasami wystarczy
codzienność i zwykły, wydawałoby się dziennik.
Bo ta książka to dziennik z życia
włoskiej „badante” - w uproszczeniu mówiąc opiekunki do osób
starszych. I nie, wcale nie jest to dziennik grozy!
To opowieść o życiu codziennym, o
ludziach, miejscach i włoskiej kuchni. Tragizm jest tu zasnuty
zapachem domowej pizzy, włoską, czasami kapryśną pogodą i
chwilami niezmąconej radości, które zawsze przecież się
zdarzają.
Lucia opowiada o swojej pracy z ogromną
delikatnością i wyważonymi słowami. Jak to w dzienniku, opisuje
wielkie wydarzenia, ale i drobne kłopoty.
Opisuje swoje ogródkowe szaleństwa i domowe zwierzaki, ale tylko te, których się nie je, ona przyjaciół nie zjada, a na wsi w gospodarstwie rożnie z ty bywa.
Kochacie kuchnię włoską, ale nie
możecie pojechać do Włoch?
Ta książka sprowadzi prawdziwie
włoską rustykalną kuchnię pod wasze dachy, bo Lucia opisując
codzienność włoskiej rodziny u której mieszkała, opisuje też
posiłki, a także ich przygotowanie, podaje przepisy, ale co
najważniejsze podaje też ich spolszczone wersje, tak, że aby
ugotować to o czym pisze nie trzeba wydawać strasznych pieniędzy
na super, hiper drogie (albo niedostępne) dodatki. Wystarczy po
prostu wejść do kuchni, otworzyć lodówkę i zabrać się pracy!
Ja sama znalazłam kilka przepisów,
które muszę wypróbować.
Kocham Włochy, znam język, znam
Marche, region o którym opowiada książka i muszę powiedzieć, że
to genialny przewodnik po tym kawałku świata, ale też i o trudach
życia na emigracji, o tym jak bardzo inne są „inne światy”.
Piękne i barwne „ z zewnątrz” - dziwne i nieprzyjazne czasami
„od środka”.
Nie wiem jak się to autorce udało,
ale jej książka, mimo iż traktuje o chorobie i nieniewolniczej
wręcz pracy, jest bardzo pogodna, wręcz słoneczna i pozytywna.
Lucyna Kleinert wyraźnie należy do tych, którzy patrzą na świat
z uśmiechem i mają w sobie nieskończone pokłady pogody ducha.
Ja tę książkę, jako lekturę
obowiązkową, poleciłabym każdej kobiecie, która wybiera się do
pracy w charakterze opiekunki do osób starszych i to nie tylko we
Włoszech, ludzie wszędzie są tacy sami, zmienia się tylko widok
zza okna i język, którego trzeba się nauczyć.
Inna sprawa, że książka może
zainteresować każdego. Jest nie tylko zabawna, ciekawa, kulinarnie
fascynująca, ale i daje sporo ciekawej wiedzy na „włoskie
tematy”, może i trochę obala nasze romantyczne mity o Włochach i
Włoszkach, ale też pokazuje co u nich jest piękne i dobre, a o
czym się po prostu nie wie.
Tą książką będzie zachwycony
każdy, kto czytuje dzienniki, każdy kto kocha Włochy, każdy, kto
lubi gotować, a szczególnie piec fantastyczne ciasta, bo tu autorka
przeszła samą siebie i podała mnóstwo przepisów na kulinarne
słodkie cuda. Ja sama żałuje, że jestem taką cukierniczą
miernotą, bo bym coś z tej książki upiekła!
Dzienniki Lucyny Kleinert nie zawiodą
też innych czytelników, bo tematy poważne podane są tu w
przystępnej, lekkiej formie. Jeżeli będziecie mieli okazję trafić
na tę książkę zachęcam bardzo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz