Ktoś kiedyś powiedział, że denerwować się to mścić się na swoim własnym organizmie za głupotę innych. Wzięłam to sobie do serca. Kocham mój organizm, więc postanowiłam trochę mu ulżyć, bo ostatnio nieźle dałam mu w kość za wrzaski zza okna, za wyciek danych pesel, za brak weny twórczej i za kolejki w Tesco.
Zachęcona reklamą przedstawiającą pewną kasjerkę, która nie powinna się denerwować na klienta, tylko kupić pewien „specyfik”, bo uspokaja i ułatwia zaśniecie, pobiegłam do apteki, choć wizja tejże kasjerki śpiącej na stanowisku pracy trochę mnie martwiła.
Już w pół godziny potem świat wydał mi się o wiele bardziej do przyjęcia.
- Co robisz mamo?! - wrzasnęła córka przyłapując mnie, na tym jak brytfannę z kurczakiem usiłuję włożyć do pralki zamiast do piekarnika ( u mnie jedno stoi obok drugiego, więc to żaden problem).
Córka wydarła mi brytfannę i powąchała mięso.
- Czym ty to posmarowałaś?
- To ta nowa marynata – stwierdziłam wskazując butelkę stojąca na stole.
- To jest płyn do płukania tkanin – oświadczyła córka – nie będzie obiadu?
- Spoko, będzie. Zrobię żeberka - powiedziałam i zabrałam się do szykowania dania. W chwilę potem spałam na krześle w kuchni. Coś gwizdało.
- Mamo! Mamo! Co ty wyprawiasz?
Obudziłam się i stwierdziłam ze spokojem
- Tapetę się wymieni, sufit podmaluje...
- Nie mamy tapety! Sufitu też możemy za chwile nie mieć. Spaliłaś szybkowar.
- O! Spaliłam żeberka?
- Nie, tylko szybkowar, żeberka zapomniałaś włożyć. Idź odpocząć mamo.
Poszłam odpocząć do komputera. Przejrzałam FB i jakieś inne strony po czym spojrzawszy na jedną z nich zalałam się łzami!
- O Boże ! Jak oni mogą?! Co ci zwyrodnialcy robią ze zwierzętami?! – zawołałam tonąc we łzach. Tym razem do akcji wkroczyła moja własna matka.
- To są brokuły! - warknęła i wyszła zniesmaczona.
Do wieczora przeczytałam książkę kucharską święcie przekonana, że to kryminał, postanowiłam kupić majtki złuszczające odciski i wybrać się na wycieczkę do Katmandu. Obiadu nie zrobiłam, kolacji chyba też nie.
Następnego dnia rano córka wpadła do mnie z przerażeniem w oczach.
- Mamo, internetu nie ma!
- A, to nic takiego – odpowiedziałam. Córka spojrzała na mnie z jeszcze większym przerażeniem.
- Babciu! - zawołała – ten cholerny specyfik dalej działa! Umrzemy z głodu!
- Nikt nie umrze z głodu. Internetu nie ma, bo w nocy była burza i wyłączyłam router z sieci – stwierdziłam i poszłam likwidować skutki uboczne działania specyfiku, między innymi kurczaka o zapachu konwalii i szybkowar w kolorze smolistej czerni. I jedno i drugie do wyrzucenia. Sufit przetrwał, ale nie jestem pewna tej wycieczki do Katmandu. Czy ja czegoś nie zamawiałam przez internet?
No cóż spokój w tabletkach bywa kosztowny.
Kochana, ty sobie melisę zaparz, inaczej pójdziesz w straty. Wiem, nie powinnam, ale uśmiałam się z tego kurczaka w konwaliach, choinka, przecież to trujące :)
OdpowiedzUsuń