piątek, 5 sierpnia 2022

Literackie światełko w tunelu? To może być zgubne.



Spotkałam ostatnio koleżankę, osobę w moim, więc nieco podeszłym wieku, a ta złapała mnie za łokieć i wykrzyknęła.

- Czytałam tę książkę, o której ostatnio rozmawiałyśmy! Jest okropna! - powiedziała. Sprawiła tym, że zimno zrobiło mi się na duszy, bo nie wiedziałam, o jaką książkę jej chodzi. Rzadko rozmawiamy w ogóle, rzadziej jeszcze o książkach, a ja zapomniałam tytułu! Wstyd jak szlag!

Przecież nie mogłam się przyznać. Wymruczałam więc tylko.

- A… e… No cóż… - licząc na zakończenie rozmowy, albo choć zmianę tematu. Niestety przeliczyłam się. To ją tylko zachęciło.

- No i ona jest naprawdę, wiesz… Noo… i te jej fochy...  a on, to już koszmar.  No i ma związane ręce. Tak się wiesz…

Nie wiedziałam, tym bardziej, że niewiele z tego dukania zrozumiałam, ona ciągnęła dalej, a ja po cichu liczyłam, że w końcu zorientuję się o jaką powieść jej chodzi.

- Bo to naprawdę okropne, żeby tak… Znęcanie i te rożne takie? Normalnie przegięcie!

W głowie zaświeciło mi się światełko. To musi być seks, tylko o seksie ludzie mówią takimi ogródkami. Ale znęcanie? Grey? Nie podejrzewałam, że ona czyta Greya.

- I tyle czasu? Tak, wiesz… I ciągle i te wiesz, interesy… I w ogóle. A jak doszłam do tego, że on ją wiesz… No, ale co to jest? To ma być miłość? Nie, no okropieństwo i jeszcze te opisy?!

Znów coś mi zaświtało. Jeżeli interesy… To mafia! Ona czyta Lipińską! Też nie podejrzewałam, ale co tam.

- I jeszcze film z tego z tego zrobili! - dodała z dezaprobatą koleżanka. Dezaprobacie się nie dziwiłam, bo film podobno nieciekawy, ale ja wiedziałam już wszystko!

Pewna swego nie zastanawiając się dłużej postanowiłam wtrącić się do tej jakby rozmowy, choć trochę to było ryzykowne, bo te książki znam, ale ich nie czytałam.

- No, ale ten Massimo był przystojny – rzuciłam dumna ze swojej wiedzy.

- Jaki Massimo? Stanisław! On miał na imię Stanisław! Wokulski! Lalkę Prusa musiałam przeczytać, bo wnuk maturę ma w tym roku i prosił, żebym mi streściła.

Że byłam w szoku to mało powiedziane.

Natychmiast przypomniałam sobie pewien post na FB, gdzie pisząca zauważyła, iż emotka z dwiema złączonymi rękoma nie jest, jak myślała, hieroglificznym określeniem modlitwy, a radosnego przybicia sobie „piątki”, a wszyscy to wstawiają pod postami o czyjejś żałobie.

Nikt jakoś tego nie zauważył, ani się nie obruszył, co byłoby niejako na miejscu.

I tak doszłam do wniosku, że nie to ważne co się napisze, a co odbiorca z tego zrozumie.

Ja w swoich książkach obśmiewam zachowania, a nie ludzi, a i tak mam mnóstwo uwag na temat mojego braku współczucia i taktu. Wiadomo, to co czytamy, czyli odbieramy jest zależne (i to bardzo) od tego co już mamy w głowach.

I teraz właśnie się zastanawiam, co ja w tej durnej łepetynie mam, że pomyliłam „Lalkę” Prusa z książką Lipińskiej?

Nie świadczy to chyba o mnie najlepiej.

No, ale przekaz też był mocno niewyraźny i tego się trzymam.

2 komentarze:

  1. Zaprosiła mnie kiedyś znajoma do opery. Miała wolny bilet i stwierdziła, że pewnie chętnie skorzystam. Oczywiście, byłam chętna, szczególnie, że lubię, a nawet bardzo ową znajomą, która jest jednocześnie teściową mojego starszego syna. Od zaproszenia do spektaklu minęło kilka tygodni. Nie miałam biletu, więc umówiłyśmy się przed budynkiem opery kilka minut wcześniej. W domu, tuż przed wyjściem stwierdziłam, że nie pamiętam na co zostałam do tej opery zaproszona. Po prostu czarna dziura. Stwierdziłam, że nie będę dzwonić i pytać, bo nie wypada, poza tym było mi wstyd. Liczyłam na to, że w w operze znajdę informację, plakaty, kupię sobie program i jakoś będzie, może się nie wyda. Tymczasem wewnątrz, ani na holu ani w korytarzach niczego nie znalazłam. Byłam w kropce. Miałam cichą nadzieję, że nie zostanę na tę okazję przepytana ze znajomości treści. Ponieważ moja mama kochała opery i operetki, i bardzo często, w domu, nuciła tego typu melodie i puszczała płyty więc byłam pewna, że rozpoznam. Sama zresztą nie jestem w ciemię bita i niejedną operę widziałam. W końcu mieszkałam w mieście, w którym była zarówno opera jak i operetka. Niestety, po obejrzeniu pierwszego aktu nie byłam wcale mądrzejsza. Jedno co wiedziałam, spektakl był operetką, a operetki miałam w małym palcu. W antrakcie udawałam, że zwiedzam korytarze, w obawie, że ktoś mnie zapyta w temacie przedstawienia, a ja jak ten przygłup, nic. Nie znałam żadnej arii ani piosenki, po prostu wstyd. Nawet treść nic mi nie mówiła. Nie padło imię, nie rozpoznałam bohaterów. W ostatniej scenie, na samym końcu, gdy widownia szykowała się do oklasków na scenę, spod podłogi wynurzyła się ruchoma platforma, na której dojrzałam postać w czarnej pelerynie, jak unosi ramiona, a one okazują się wielkimi, czarnymi skrzydłami. Poczułam wielką ulgę. Postać, jak nic przypominała nietoperza. Iwonko, opisałam tę historię specjalnie dla Ciebie, może kiedyś przyda Ci się w książce. Uważam, że jest zabawna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jest! Naprawdę jest.... Choć rozumiem jak się czułaś!

    OdpowiedzUsuń