piątek, 26 czerwca 2020

Ostatni SZWAJCAR na ziemi.

LAMBERT KRÓL

OSTATNI SZWAJCAR NA ZIEMI

Wydawnictwo SEQOJA

Ostatni Szwajcar na ziemi to zbiór trzydziestu trzech opowiadań, można by powiedzieć opowiadanek, a może nawet „shortów”, bo teksty te są niezwykle wręcz skondensowane w formie i treści i zanim powiem cokolwiek więcej muszę powiedzieć (MUSZĘ), że są to po prostu majstersztyki, dzieła sztuki i formy i treści. Formy, bo wiem jak niezwykle trudno zmieścić się na tak niewielkiej przestrzeni tekstu i zawrzeć w nim wszystko co konieczne, tak więc opowiadanka te są po prostu literackimi perełkami. 

Ich treść jak wynika z tytułu związana jest ze Szwajcarią, ale sama Szwajcaria jest tu i tematem i tłem i pretekstem do ukazania bardzo wielu przeróżnych zjawisk, z którymi zetkniemy się wszędzie. Autor jednak nie opisuje ich wprost i to też w tym zbiorze opowiadań ma ogromne znaczenie. 

Tekst jest znaczeniowo wielowarstwowy. 

Można powiedzieć, że pierwsza warstwa jest nieco „fantastyczna”, odwołująca się do gatunków znanych z fantastyki naukowej, zahaczających o postapokalipsę, a nawet delikatnie o horror, choć jest to naprawdę jakby ledwie muśniecie. 

Druga warstwa, to zjawiska, które drążą niejedno społeczeństwo. Nie ma sensu ich nazywać, bo jest to bardzo podskórne. To po prostu coś co odczuwa się w trakcie lektury i nazywa po swojemu. Poczucie niejednoznaczności, które towarzyszy czytaniu jest nie bez znaczenia. 

Opowiadanka są tak krótkie, że gdybym chciała coś więcej o którymś z nich napisać to powiedziałabym zbyt dużo, ale… 
Kilka z nich poruszyło mnie do głębi, bo nawet umieszczone w tym, a nie innym miejscu świata wykazują niesamowitą uniwersalność. 

Opowieść o schowanym do skrzynki i utraconym przez to języku ojczystym, to opowieść o stracie nieodwracalnej, której doznają właściwie w jakiś sposób i w jakimś stopniu wszyscy migranci. 

Opowieść o tajnym przepisie na albański przysmak, to bardziej opowieść o niezgodzie na utratę tożsamości w imię przystosowania. 

Jest też historia pewnego mężczyzny, który boi się, że jakiś Arab uwiedzie mu córkę. Dość gorzka i ironiczna. 

A atak zmutowanych ziemniaków? Wspaniała postapokalipsa, genialny opis walki… i wcale nie jest to komedia. 

Miś z Krupówek? Poruszający. 

Kawiarnia Skrzydła… Taka trochę jak u Sartre’a. 

MatriatCHat to genialne odwrócenie rzeczywistości, nie wiem jak autorowi udało się je pokazać w tak krótkim tekście, ale naprawdę udało się doskonale. 

Cnota oszczędzania – przyznam, że to opowiadanie naprawdę porusza… bo… Przekonajcie się sami. 

Można powiedzieć, że to wszytko to Szwajcaria, ale można też powiedzieć, że to jednak świat, cały świat, bo mało tu rzeczy, które nie byłyby uniwersalnie. 

Może opowiadanie „Dzieci Wilhelma Tella” w innym kraju miałoby inny tytuł, a bohaterka nie nosiłaby kuszy, ale i tak by mogło powstać dosłownie wszędzie, a Bunzli-Maa? Każdy go zna i ma i wie, że on wie, tylko inaczej się nazywa… 

A na koniec Król przekleństw – świetny pomysł! Doskonały, a że uwielbiam słuchać jak mówią Ślązacy naprawdę byłam zachwycona, ale to też nie takie proste. 

Opowiadania są nostalgiczne, piękne, wręcz poetyckie czasami, a zza nich, gdzieś spod słów i liter wyłania się prosta prawda „sami nie wiecie, co posiadacie”, i to prawda uniwersalna dla każdego niezależnie od narodowości. 

Polecam i z całego serca, ZACHĘCAM! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz