czwartek, 6 września 2018

Gniotowatośc kontrolowana.


Widziałam ostatnio w sieci filmik nagrany przez pewną blogerkę i równocześnie pracownicę jednego z wydawnictw dotyczący tego jak blogerzy powinni lub NIE powinni odnosić się do wydawców, o czym pisać w mailach i czego unikać. 

Z filmikiem zgadzam się w całej rozciągłości, bo porady tam przedstawione są po prostu skuteczne i korzystne, a wielu młodocianych blogerów nie wie, że list w stylu:

 „Hejka, jestem JoANNa i chcę dostać od was ksionszki do recek”, nie wie, że jeżeli w mailu, w polu „do” wpisze debilion adresów przeróżnych wydawnictw to nie ma co liczyć na odpowiedź choćby od jednego. Niektórzy nie wiedzą też, że tekst w stylu:

 „Dejcie mi te ksionżke bo mam chorom curke ale napisze wam bajerancik, że z dzisięciu moich ziomków kupi” też nie jest najlepszy i że pisanie recenzji „pod publiczkę” to stąpanie po kruchym lodzie, ale… 

Z jednym się nie zgodzę. 

Nie zgodzę się, że jeżeli nigdy nie „zjedzie się” żadnej książki, to blog wygląda jak jakaś lukrowana laurka. 

No bo… Ja w zasadzie mało współpracuję z wydawnictwami, jakoś nie mam takich układów czy możliwości, większość książek albo wypożyczam, albo kupuję ( najczęściej za bardzo małe pieniądze) na wyprzedażach bibliotecznych, czy innych „targach” staroci, czasami dostaję propozycje od wydawnictwa, ale wtedy mam szansę zorientować się czy dana pozycja będzie dla mnie objawieniem, czy lepiej jej nie tykać. 

Ponieważ recenzuję moje ukochane i wybrane przez siebie książki.
Większość moich recenzji to recenzje pozytywne… a co z negatywnymi? Miałabym czytać książkę, która mnie nuży? Ślęczeć nad nią godzinami, a potem męczyć się z pisaniem? 

Wyszukiwać dowodów na gniotowatość i błędy stylistyczne? Zapisywać bezsens, po to, żeby go potem cytować? Udowadniać komuś, że gniot, to gniot, a i tak nikt nie uwierzy w moją dobrą wolę i zaraz zostanę obwołana zawistnicą numer jeden? Zazdrosną harpią, która koleżanki po piórze oczernia, bo sama nie ma wzięcia

Mowy nie ma! I tak nikt nie wierzy, że to co się pisze, (jeżeli pisze się dobrze) jest uczciwie. Wszyscy dzielą recenzentki na „zazdrosne harpie” i „towarzystwo wzajemnej adoracji”. Tertium non datur… Prawda? 

Tyle, że jest jeszcze trzecia możliwość. To proste! Istnieją różne gusta. Naprawdę istnieją! 

A gnioty? Też istnieją, tyle, że ja nie jestem masochistką! Jak coś mi nie pasuje to po prostu sobie odpuszczam. Po 30, czy 100 stronach, ale odpuszczam i nie próbuję tego nawet kończyć, a tym bardziej recenzować. Po prostu oddaję do biblioteki i mam z głowy. 

Inna sprawa, że gniotowatość jest względna gdyż jest cechą słabo określoną. Dla jednych jest to zbyt wolna akcja, dla innych kiepska korekta i literówki, dla innych denerwujący bohater. 

(Oczywiście istnieją teksty tak straszne, że nawet gniotami trudno je nazwać, ale te sa poza wszelką konkurencją)

Jednak najczęściej to co dla jednego jawi się gniotem dla drugiego może być objawieniem, tak więc na moim blogu z pewnością więcej jest (i będzie) zachwytów niż negatywów. 

Nie możemy wszyscy być jednakowi, to się nie uda. Przecież możemy się pięknie różnić i niech tak pozostanie.

4 komentarze:

  1. Link do wspomnianego filmu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety nie umiem znaleźć :( dziewczyna bardzo rzeczowo i rozsądnie opowiadała o współpracach, bogerach i bardzo mi się podobała, ale gdzieś to zgubiłam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był kanał Kreatywa. :)

      Usuń
    2. Całkiem możliwe! Taka energetyczna, rozsądnie gadająca osoba z wiedzą o tym, o czym mówi. Tyle, że ja gubię wszystko, więc nie trudno zgadnąć, że odnalezienie filmiku, który wpadł mi w oko przez FB jest dla mnie horrorem :P

      Usuń