„Jak pani może pisać, że ta książka jest dobra, przecież ona mi się zupełnie nie podobała! Nie przebrnęłam nawet trzech stron! To koszmarek!” zawiadomiła mnie pewna pani (panna?) na priva i wzbudziła mój (całkiem uzasadniony) niepokój.
Że niby jak? Nie przebrnęła nawet trzech stron, a wie? Jasnowidzka czytelnicza jakaś? Medium czytologiczne?
I jak ja śmiem pisać (JA), że książka jest dobra, skoro jej (JEJ) się nie podobała?
Chyba powinnam przeprosić.
Ciągłe internetowe dążenie do klasyfikacji „czegokolwiek” ze względu na „jakiekolwiek cokolwiek” zaczęło przenikać także do umysłów czytelników, którzy uparcie twierdzą, że warto postawić wyraźne granice, żeby nie wyjść na niedorobionego chama - wszak wielkich ludzi określa się bardziej po tym czego nie robią niż po tym co robią. Istnieje poważna różnica miedzy kimś kto oświadcza „jadam kaszankę”, a kimś kto stwierdza „nie tykam takich rzeczy”
Pierwszy jest zwyczajny, może nawet z plebsu i choć się tego nie wstydzi, to jednak to… jakieś takie nie takie, a ten, który nie tyka, jest jakby bardziej… no... elegancki?
Snobizm zaczyna być powszechny.
I stąd w czytelnictwie podobne trendy.
Stwierdzenie: „nie czytam takiego chłamu” jest bardzo mocne aczkolwiek przerażająco … hmmm mało konsekwentne! Książka to nie wątróbka drobiowa, nie ma tak, że każda „smakuje” tak samo. Nie da się, nie przeczytawszy danej książki, stwierdzić, że jest chłamem, a jeżeli już się ją przeczyta nie bardzo można stwierdzić, że się nie czytało.
Może nie jest to klasyczny przykład paradoksu Epimenidesa, ale trochę pasuje.
Inny przykład to, stwierdzenie, że nie czyta się książek poniżej iluś tam gwiazdek na LC. No więc, jak wyżej, książka to nie hotel, a LC to nie Trivago. Zresztą te gwiazdki też bywają różne, jedne są z konstelacji Wściekłego Pekińczyka, inne z gwiazdozbioru Hydry, jeszcze inne z układu Zakochanej Fretki.
Gwiazdka gwiazdce nierówna.
Jest też stwierdzenie, „nie przeczytam tej książki bo nie lubię jej autora” (bywa to wyrażane w dużo gorszej formie), które niezmiennie mnie dziwi, bo co książka ma do autora? Czyli, nie zjem tego dania bo nie lubię kucharza? Bez sensu! Choć stwierdzenie, „nie zjem tego dania, bo kucharz mnie nie lubi”, mogłoby mieć jakieś rozsądne wytłumaczenie, szczególnie przy daniach z ryby fugu.
„Ta książka jest do d...y bo jest syfnie przetłumaczona” (określenie z netu). No i tu jest kłopot. Jesteś językowcem i przetłumaczyłeś kilka powieści, albo przeczytałeś książkę w oryginale, może ci uwierzę, ale jeżeli nie, to nie ma szans żebyś rozróżnił zamysł autora, zaniedbania redakcji czy kłopoty tłumacza – owszem, może ktoś coś spaprał (może, choć to też nie jest pewne), ale nie oceniajmy kto i co ewentualnie „spaprał” bez koniecznej do tego wiedzy.
Skąd takie dziwne oceny? Bo to teraz modne.
Albo takie coś, „książka dla kucharek” - to bywa mylące, bo jak trafisz na taką, która potrafi zaserwować pierś z pelikana „sous vide” na piance z zielonej herbaty pod kołderką z białych trufli i kawioru, to i książki, które czyta mogą cię zadziwić.
A literatura „kibelkowa”? Kto nigdy nie korzystał z kibelka niech pierwszy rzuci kamieniem, ale to co tam się dzieje powinno pozostać tajemnicą sedesu. Nie wciągajmy w to literatury.
Modne stało się też wyśmiewanie kilku konkretnych autorów i gatunków, jako, że wypada "ich", albo „tego” nie czytać. Wypada to najczęściej sztuczna szczęka, a i na to są sposoby.
Po prostu nie oceniajmy dla lansu. Tak jak samo czytanie jest super fajne, a czytanie dla lansu nie, tak samo wredne oceny dla lansu fajne nie są.
To trochę jak słynny paradoks Coelho, nikt nie przeczytał wszyscy znają.
Jest też inna sprawa, reklama. Wszyscy się oburzają, że „ta książka jest przereklamowana” i mają o to pretensje do wszystkich łącznie z autorem, ale nikt nie ma pretensji do przereklamowanych parówek. Reklama to reklama, działa jak działa, czego się dziwcie?
Nikt nie każe wam w nią wierzyć...
Jak zwykle w sam punt. Kazdy powinien czytac to co lubi i nic nikomu do tego.
OdpowiedzUsuńBrawo Iwonka! Brawo!
OdpowiedzUsuńDziękuję!
UsuńŚwietnie napisane i do tego cała prawda o światku (nie tylko czytelniczym)
OdpowiedzUsuńPrawda. Ludzie lubią wydawać oceny w dodatku pogardliwym tonem, jakby sami byli z lepszej gliny ulepieni.
OdpowiedzUsuńOd wielu, wielu lat czytam pewną serię kryminałów i zachwycało mnie tłumaczenie - czytanie szło, jak z płatka. No i po przeszło 20 latach zmienił się wydawca i tłumacz i raj się skończył. I tu muszę się zgodzić z pewnym wpisem z netu, że jak książka jest "syfnie przetłumaczona", to idzie mi teraz jak po grudzie. Nie mogę się przekonać do tych nowych tłumaczeń. Sama treść niby trzyma poziom, ale nie ma już tej lekkości dowcipnych uwag bohaterów, tego klimatu, jeden z głównych bohaterów nagle zmienił wygląd. No przepraszam, tak się nie robi czytelnikom. Pozdrawiam Barbara
OdpowiedzUsuńTo jest całkowita prawda i nie tylko o to chodzi... Powinno się szanować czytelnika, a tłumacz jak się sprawdził tez powinien być ten sam, no chyba, że nie może już tłumaczyć. Wtedy to już inna sprawa. Ja uwielbiam Pratchetta w tłumaczeniu Cholewy, inne mi nie podchodzą :)
Usuń