Oszalałą na punkcie świąt „matką
Polką” nie bywam z zasady, choć owszem jestem i Polką i matką,
ale tym razem, przyznam się zresztą, że JAK ZWYKLE, wpadłam sobie
ot tak w sidła komercji. Z wywieszonym ozorem biegałam po
sklepach robiąc zapasy na „wszelki” wypadek, tak więc w mojej
kuchni ( spiżarni nie posiadam) zgromadziłam zapas jedzenia na co
najmniej kilka tygodni głodu i sześć wolnych od handlu niedziel co
najmniej też. A tyle razy sobie powtarzałam, że jestem normalna... Nie
zadziałało.
Wykupiłam pół marketu, oberwałam
sobie ręce od noszenia wody, ziemniaków, jabłek, kapusty... no
wiadomo, tego nie może zabraknąć. O czymś oczywiście zapomniałam, ale...
Kupiłam też tort, a właściwie
kupiłyśmy razem z córką. I chyba od tego tortu się zaczęło,
był piękny, cały oblany bitą śmietaną. W plastikowym pudełeczku
delikatnie dotransportowałyśmy go do kasy gdzie tort nam
zdezerterował z rąk (i z pudełeczka też) i rypnął całą swoją
urodą na taśmę. Smętne resztki owszem dało się potem zjeść,
ale to była zapowiedź katastrofy...
Zapowiedź jak z koszmarnego filmu o
klaunach.
Rzuciłam się do gotowania, pieczenia,
zamrażania i przeglądania zapasów, co zaowocowało dodatkowymi
kilogramami mąki, masła, sera, selera i śmietany przytaszczonymi
ze sklepu. Czterdzieści pięć jajek pięknie pyszniło się w
łazience, dobrze, że wszystkich nie ugotowałam. Zapytacie dlaczego
w łazience? Bo w kuchni nie było już miejsca, ale liczyłam, że w
końcu coś zjemy i wrócą do lodówki.
Następnie zaczęłam sprzątanie i to
się na mnie zemściło ( sprzątanie wie, że go nie lubię i unikam
jak tylko mogę) i to chyba ono podstawiło mi nogę ( rym
niezamierzony).
Wpadłam w stosik książek stojący
przy łóżku i prawie oberwałam sobie paluszek u nogi, ten wredny
malutki, który już skrzywdziłam sobie porządnie kilka razy. I co
go tak skrzywdziło? Stosik, książek, które lubię, dlatego je tam
trzymam. To „Całe zdanie nieboszczyka” Chmielewskiej,
„Morderstwo odbędzie się" Agathy Christie, „Wszystkie grzechy
nieboszczyka” Iwony Mejzy, a na wierzchu książka Alka Rogozińskiego
„Jak cię zabić kochanie” - przesądna nie jestem, ale coś
wyraźnie postanowiło mnie zabić. Z siną nóżką wysprzątałam
mieszkanie dzielnie sycząc i kuśtykając. Nagotowałam dla pułku
wojska składającego się niestety tylko z trzech kobiet –
niejadek, ale wiece, no, święta. Tradycja!
Wieczorem poszłam się wykapać. …
pamiętacie jajka w łazience?
Otóż skrzywdzony paluszek tak mnie
zabolał kiedy chciałam wyjść z wanny, że prawie z niej
wypadłam, a że moja łazienka ma rozmiary mikroskopijne to zdołałam
się obić szczęką o umywalkę, a kością ogonową ( żeby nie
było nieelegancko, choć to czym się obiłam jest nieco większe)
o sedes i wpakować rękę w wytłoczkę z jajkami. Niektóre
przetrwały... I żeby nie było, byłam trzeźwa!
Nazajutrz oczywiście było cudnie i...
głodno.
Na stole piętrzyły się frykasy.
Sałatka nieśmiertelnie jarzynowa, jajka na pół twardo, kiełbasy,
szynki polędwice, pasztet, galareta tak fikuśna, że sam jej wygląd
przypominał meduzę, która pożarła ludzkie oko... i... kilka
pomniejszych bebechów.
Nie miałyśmy na to ochoty!
Najmniejszej! Chciało nam się jakiegoś normalnego jedzenia...
I było okropnie, zimno, bo pogoda
paskudna, w telewizji nic, na FB cisza...
Niby wszystko jest dla ludzi, a więc z
założenia święta też, ale jednak chyba nie dla mnie, albo mam
jakąś specjalną fobię? Może zaburzenia odżywiania?
Napisałam o tym w nocy na jednej z
grup i dostałam kilka mocnych informacji zwrotnych.
Dowiedziałam się, że jestem
morderczynią ( to wiadomość od wegan), kretynką ( wiadomość od
uduchowionej) i dręczycielką ( wiadomość od pani na diecie) i już
sama nie wiem.
Tak na moje oko jestem umęczona,
spłukana, wygłodniała i poobijana, ale to nie koniec. W całym tym
zamieszaniu nie kupiłam „kreta”...
I dziś od rana zamiast śmigusa
dyngusa, mam śmigus SYFINGUS, ze ścierką, naczyniami w wannie i
przepychaczką... bo... Właśnie zapchał mi się zlew.
I jak... Jak tu kochać święta?!
Cudne!!!
OdpowiedzUsuń