sobota, 3 sierpnia 2019

To nie ma nic wspólnego z seksem.



Człowiek czasami nawet nie wie co w nim siedzi, taka na przykład ja! Przeżyłam szok, który sama sobie zafundowałam za pomocą  faceta z pewnego sklepu nie, to nie ma nic wspólnego z seksem

Zawsze wydawałam się sobie osobą szczególnie inteligentną (dobra, nie jestem w tym odosobniona, więc na macie się co na mnie złościć, KAŻDY siebie samego uważa za inteligentnego), uważałam się też za osobę tolerancyjną, rozsądną, a przede wszystkim walczącą ze stereotypami. A tu szok. 


Idę sobie z córką i znajomą pomiędzy półkami w pewnym sklepie rozważając czy zakup worka na śmieci o zapachu truskawkowym pasuje do papieru toaletowego o zapachu pieczonego jabłka (!) i czy jest konieczny już dziś, czy może raczej odłożyć go do poniedziałku, kiedy podchodzi do nas młody facet. Taki gdzieś przed pięćdziesiątką (oni też niektórym wydają się młodzi) i mówi nam entuzjastycznie: 

- Dzień dobry! - jakby znał nas od zawsze. 

I powstaje problem, bo my go wyraźnie nie znamy. Więc skąd? Kto? Jak? 

Analiza faceta niewiele daje. Gładko wygolony, elegancki, opalony. Grzeczny.  No po prostu ideał.

Idziemy za nim dyskretnie mu się przyglądając. Czyściutki. Odpicowany... 

- Gej – wyrokuję - oni zawsze tacy eleganccy!

- Albo żonaty

- No co ty?! Żonaty?! Jest uśmiechnięty o 9 rano! Niemożliwe!

- Opalony, może jakiś napity turysta – dodaje córka – albo świadek Jehowy, oni tak mają. 

- Tak, ale oni rzadko się uśmiechają. To prędzej jakiś narkoman. 

- Nie, może performer? 

- Performer w sklepie przed śniadaniem???  Tak rano? Nie! Niemożliwe, pewnie jakiś trener mentalny, oni zawsze się tak szczerzą. Albo jakiś świr na dopalaczach

Ludzie teraz coraz dziwniej się zachowują, ale nadal nie wiemy, kim jest facet w sklepie! Myśl o poważnych zanikach pamięci prawie zwala mnie z nóg.  Nagle zauważamy, że podejrzany facet wychodzi i po przyjacielsku żegna się z ochroniarzem wymachując stetoskopem. 

- Jaki miły ten lekarz – zagadujemy ochroniarza chcąc wyciągnąć od niego jakieś wiadomości. 

- Pan Włodek? - uśmiecha się ochroniarz – Nie jest lekarzem, to pacjent z tutejszego psychiatryka. 
Fakt, szpital dosłownie za płotem. 

- O Jezu jak dobrze, bo już myślałam, że coś ze mną jest nie tak! 
- Cudnie! - dodaje sąsiadka - nie powinni im pozwalać tak się włóczyć i ludzi zaczepiać. To niebezpieczne - dodaje znajoma.

I wszystko jest jak należy! 

Wychodzimy przed sklep, a tam wreszcie normalność. 

Brudny żul wyzywa jakąś babinę, która nie chce mu dać złotówki. Jakaś kobieta wrzeszczy na dzieciaka. Grupa osiłków na swoich bzykających motorowych „goowienkach” sprawdza swoje szanse życiowe w starciu z ruchem ulicznym. Świat wraca do porządnej normy. 

Tylko ta norma jakoś zaczyna mnie niepokoić… 




3 komentarze:

  1. Młody, przed pięćdziesiątką.- boskie. Iwona jestem w Niemczech. Na ulicy obcy ludzie uśmiechają się, machają i mówią część. W Polsce mi się to nie zdarza. Różnica mentalności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No rak, gdzieś indziej tak, ale w Polsce? Przecież to u nas nienormalne...

      Usuń
  2. Ciekawa historia ^^ fajnie napisane :)

    OdpowiedzUsuń