Philip K. Dick
SIMULAKRA
Jednak
prawda jest taka, że dobra fantastyka jest po prostu dobra i powinno
się po nią sięgać niezależnie od wieku, bo jest i była
niejednokrotnie nośnikiem przekazu, który co prawda był
fantastyką, ale dotyczył ( jak u Lema) całkiem bliskiej
rzeczywistości.
Ostatnio,
za złotówkę, (i to wcale nie przysłowiową, bo tyle kosztowała
ta książka na kiermaszu bibliotecznym) kupiłam powieść Philipa
K. Dicka ( tak, to ten sam,
który myślał, że Lem jest spiskiem partii komunistycznej),
Simulakra, napisaną w 1963, a w genialny wręcz sposób
opowiadającą, o czasach, w których żyjemy, albo będziemy żyć
za lat zaledwie kilka.
Wirtualność
świata, który przedstawia, bardzo ciekawie przystaje do realizmu
naszej rzeczywistości.
Istnieje
władza, często widywana w telewizji, ale dość odległa od ludu,
istnieją pozory wolności wyboru, ba nawet wpływu na politykę…
do pewnego stopnia.
Świat,
przedstawiony w Simulakrze to właściwie tylko dwa państwa, dwa
największe państwa, Związek Radziecki oraz Stany Zjednoczone
Ameryki i Europy rządzone przez prezydenta der Alte
wybieranego raz na cztery lata, ale właściwie przez jego żonę.
Ten dziwny matriarchat, gdzie żona der Alte pokazuje
się prawie wyłącznie
telewizji i zachowuje
odrobinę jak Martha Stuart wydaje
się działać. Nocole organizuje
wieczory talentów, błyszczy
na wizji, ale…
Społeczeństwo
jest podzielone na gesów i besów, Ci pierwsi wiedzą więcej, ci
drudzy mają pracować…
Dużo
jest tu aluzji i bezpośrednich odniesień do III Rzeszy, ale cały
ten świat jest… dość dziwny, zewsząd atakują żywe reklamy,
które trzeba zabijać, bo inaczej nie można się ich pozbyć,
marsjańskie zwierzątka
zwane „papulami” wpływają na ludzką wolę skłaniając do
kupna całkiem bezsensownych rzeczy.
Jest
zakaz praktykowania psychoterapii przeforsowany
przez farmaceutycznego giganta,
a władza posiada maszynę do podróży w czasie…
Niby
to daleka przyszłość, ale pod wartkim( bardzo) potokiem akcji
kryje się świat niezwykle
podobny do naszego.
Telewizyjne
piękności, nieosiągalne
marzenia, reklamy i telemarketerzy, którzy choć nie są
marsjańskimi zwierzątkami, potrafią wcisnąć każdemu wszelki
chłam. Wszytko jest odrobinę orwellowskie. Nie dosłownie, ale czuć
tu „wielkiego brata”, który jest właściwie bardzo piękną
siostrą. A właściwie matką.... Matką narodu.
A polityka…
Ruch
neonazistowski Synowie Hioba zdobywa popularność wśród
maluczkich…
Czy
nie kusi was ta książka? Mnie skusiła, powaliła,
zachwyciła i… zastanawiam się, czy autor nie pisał przypadkiem o
naszych czasach.
Czytacie
science fiction?
Ja
uwielbiam.
Ja chcę przeczytać tę książkę!
OdpowiedzUsuńDałam do schowka
OdpowiedzUsuń