poniedziałek, 19 czerwca 2023

Krytyka bywa dziwna

 


MARY HENLEY RUBIO
MAUD MONTGOMERY


Czytam świetną biografie Lucy Maud Montgomery i poza zachwytem odkrywam inne cuda.

Nie jestem wielką wielbicielką jej książek, choć większość czytałam. Doceniam ich urok, piękno i ponadczasowość.

Jej życie osobiste tez jakoś tam mnie interesuje, bo jestem miłośniczką dobrze napisanych biografii, a ta właśnie taka jest.

Dodatkowo autorka pokazuje kontekst a to ważne dla kogoś, kto (tak jak ja) spędził w Kanadzie ledwie kilka tygodni i o tym kraju nie wie nic.


A już o jego historii nie ma zupełnie pojęcia. Jeżeli dołożymy do tego całą otoczkę społeczną to jest to po prostu kopalnia cudów, ale…

Doszedłszy do mniej więcej połowy tego 900 stronicowego dział doznałam pewnego szoku.

Otóż w latach dwudziestych zaczęto Montgomery bardzo krytykować.

Nie chodzi zresztą o to, że w ogóle. Ale że „jak”.

Otóż część krytyków nagle zauważyła, że autorka pisze „sentymentalne bzdury:, że jej książki to czytadła, że to dla panienek, że nawet dzieci nie powinny tego czytać, że nawet jeżeli są bestsellerami to są chłamem.

Że nie należy tego czytać, bo to poniżej godności, a kto ma wyrobiony gust literacki powinien omijać te miernoty z daleka.

I tak sobie myślę. Czas pokazał, czyja proza przetrwała.

No i dla pokrzepienia serc wszystkim tym obecnie odsądzany od literackiej czci i wiary. Ludzie. Pisarze (pisarze to też ludzie) Nie jesteśmy sami.

I to czego nie rozumiem, to to dlaczego ktoś ma decydować o tym co inni czytają?

Dlaczego ma prawo sądzić, że jego gust jest lepszy?
Na jakiej podstawie zagląda komuś do biblioteczki? (No, ale skoro do łóżka można, to biblioteka jest o wiele i ciekawsza i bezpieczniejsza)

Bo nie chodzi o recenzje, ale o ten trend (żeby nie powiedzieć trąd), który sprawia, że ktoś chce decydować o tym co inni mają prawo czytać...
Bo nawet jeżeli ktoś jest lepszy i bardziej wyrobiony (w swoim mniemaniu) to i tak to nie jego sprawa co kto czyta.

Nie nie bronię autorki, niech każdy ją odbiera jak chce, dziwię się tylko falom tego samego zjawiska powracającym tak jakoś co jakiś czas. 

2 komentarze:

  1. Należę do osób, które w Ani z Zielonego Wzgórza zaczytywały się bez końca. W dzieciństwie sięgałam po nią wielokrotnie, najczęściej wtedy, gdy działo się źle w moim dziecięcym życiu. Czytałam ją również później, w gdy byłam nastolatką. Nie wiem w czym tkwił czar tych książek i dlaczego tak często wracałam do towarzystwa tej rudej dziewczynki. Pierwszy i trzeci tom przeczytałam i tu nie przesadzę, kilkanaście razy, a może i więcej. Późniejsze tomy trudniej było zdobyć, ale już tak mnie nie kręciły. Dotyczyły świata dorosłych, więc pewnie dlatego. Może działała na mnie niedoskonałość głównej bohaterki, pod wieloma względami być może przypominała mnie samą, trudno powiedzieć. Faktem jest, że niedługo potem urodziłam córkę z rudymi włosami. Wyśniłam ją. Miałam sny, że taką właśnie urodzę.
    Wczoraj zaczęłam czytać wspomnianą powyżej autobiografię. Wcześniej czytałam inne. Napisałam nawet, dawno temu, jakiś felieton na jej temat. Byłam też na Wyspie Księcia Edwarda obejrzeć miejsce, w którym mieszkała w dzieciństwie autorka. Jest fascynacja, nawet podobieństwo moich losów z losami Lucy. Tego nie mogłam przewidzieć, być może teraz próbuję się z nią, Iwonko, utożsamić. Pozdrawiam Cię serdecznie. Krystyna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też wiele znajduję podobieństw, szczególnie tych wewnętrznych, ale też szokuje mnie ta nagonka i to potworne niszczenie człowieka. w swojej naiwności myślałam, że to choroba naszych czasów.

      Usuń