wtorek, 21 lutego 2023

Jak zostałam GRAMOFONEM.


Jak zostałam gramofonem.

- Jak można propagować tu tę książkę, przecież to gniot! To jest porządna grupa, a nie śmietnik – wrzasnęła pewna pani na pewniej grupie i pożegnawszy się ozięble odeszła. Jak się okazało tylko na chwilę. Wbrew pozorom nie była adminką i to odwoływanie się do nieśmietnikowości grupy było niejako dodaniem sobie powagi, bo przecież powaga musi być.

I tak pani rozpętała awanturę dość nawet karczemną. Z braku możliwości nie latały stoły i krzesła, ale wyzwiska jak najbardziej. Większość wzięła się za czytelnicze łby i w świat poszły teksty typu:

- Nie czytajcie tego, to chłam! (Każdy pewnie pod to słowo instynktownie podstawi coś innego, ale pani miała na myśli książki z opisami. Nie, nie z „takimi”, ze zwykłymi, długimi opisami, „takie” opisy nie są chłamem).

- Nikt nie powinien być narażony na czytanie tego czegoś! Tam są przekleństwa! (O pierdzielę, chciałoby się dodać, ale chyba FB nie przepuści)

- To wydawnictwo wydaje same śmieci, trzeba im tego zakazać! (i natychmiast kazać wydać kilka własnych umieszczonych na Wattpadzie)

- Po co czytać takie paskudztwa? Istnieją przecież porządne, religijne książki! - tu w sumie bez komentarza, ale czytałam kilka powieści w klimatach religijnych, niektóre dotyczyły takich bogów, że może lepiej jednak nie.

I natychmiast wszyscy, oprócz tych zacietrzewionych mieli szansę zrozumieć jak bardzo moja racja jest najmojsza (znaczy ich, a jednak własna, bo najmojszość jest ścisle kontrolowana) i że dotyczy też czytelnictwa.

Doszło oczywiście do wycieczek politycznych, co dodało awanturze kolorytu. Jakimś cudem jednym z największych zarzutów było, „ty to pewnie Tokarczuk czytasz chamie!”.

I natychmiast pomyślałam, że w czytelnictwie demokracja to mit. 
Ludzie chcieliby nawet tu wprowadzać rozdzielniki, lub kartki w stylu „100 stron” kryminału na miesiąc ( chyba bym, z głodu umarła) 200 akapitów romansu (wymieniłabym na reportaż), bo z reportażu tylko dwa rozdziały rocznie i to pod warunkiem, że wcześniej przeczyta się 300 000 tysięcy znaków książki erotycznej.

I to jest właśnie to. Jedni się zajmują regulacją ilości mięsa w robaku, i świerszcza w mące, a inni chcieliby natychmiast regulować rynek czytelniczy, nie mylić z wydawniczym. Ten tez chcą kontrolować, ale to już insza inszość.

Wydawcy wydają co chcą (i wszyscy mają pretensje, że po znajomości, o załatwianiu wydania książki „przez łóżko” jeszcze nie słyszałam, choć raz zarzucono mi, że wydałam książkę „za jajka” – chodziło o kurze, nie moje własne, choć ani jednych, ani drugich nie posiadam.)

Niestety, czy na szczęście, czytelnictwo, to jest sprawa tak intymna, że nigdy nikomu się to nie uda go uregulować, bo nawet ci, którzy spalili bibliotekę Aleksandryjską do niczego w tej materii nie doszli.

I przyznam, że coraz bardziej kocham awantury na grupach czytelniczych.

Są boskie i zmuszają do myślenia.

Nie biorę w nich udziału z prostej przyczyny. Jak tylko ktoś w trakcie takiej kłótni, w której zabieram (ZAWSZE) rozjemcze stanowisko wejdzie na mój profil i zauważy, że wydałam 26 powieści natychmiast zaczyna mieć do mnie żale i pretensje. Od razu dostaję kilka epitetów w stylu:

Co taka pisarzyna może wiedzieć o czytelnictwie? - (to niezłe nawet, ale powoduje swędzenie tożsamości.)

Autorzyna pożal się Boże i jeszcze  śmie się odzywać! – (trochę szczypie w lewy półdupek).

Oraz, last but not least „Nie jesteśmy na ty! Ja z GRAMOFONAMI się nie zadaję”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz