JUTRO BĘDZIE KONIEC ŚWIATA
Seria: Gorzka Czekolada
Wydawnictwo: Media Rodzina
„Jutro będzie koniec świata” to
książka, która już w pierwszym momencie narzuca pewne nieodzowne
moim zdanie skojarzenia literackie. Każdy oczywiście może mieć
inne, ale ja natychmiast pomyślałam o książce „Małe
eksperymenty ze szczęściem” Hendrika Groena i o prozie Stefana
Themmersona, choć to dość dziwaczny pomysł, zaraz jednak wyjaśnię
dlaczego. Groen z powodu głównego bohatera, a właściwie jednego z
głównych bohaterów, starszego pana, który opowiada i oswaja swój
świat tak jak i bohater, a zarazem autor „Małych eksperymentów
ze szczęściem” Themmerson z powodu pewnej groteskowości,
przerysowania, odrealnienia niektórych zdarzeń i motywów.
Autorka jako pretekstu użyła zderzenia dwóch światów. Jeden jest stary, drugi młody, jeden zamożny, drugi może nie biedny, ale jednak także nie specjalnie „zasobny”, jeden zasiedziały, tutejszy, żeby nie powiedzieć tubylczy, drugi imigracyjny.
Czy te dwa światy może coś łączyć
poza ewentualną zależnością?
Henry ma osiemdziesiąt cztery lata,
mieszka spokojnie w luksusowej dzielnicy Londynu Hampstead i ma
poważną fobię społeczną oraz doskonale poukładany świat, który
się rozpada na kawałki z bardzo błahego powodu. Jego długoletnia
opiekunka zostawia go, żeby wyjechać do Australii. Nie jest albo
choć nie powinien to być koniec świata, ale świat potrafi się
kończyć na wiele sposobów, i nie, nie jest to ten tytułowy koniec
świata, to taki codzienny, pomniejszy koniec, zdrada, która
przewraca wszystko do góry nogami.
Paweł polski imigrant pracuje trochę
gdzie popadnie choć jest po anglistyce.
Każdy z nich ma swoje życie i swoje
problemy. Każdy z nich ma też swoją historię. Nie chcą się
zaprzyjaźniać ani integrować, każdy z nich jest osobny i tę
osobność w sobie pielęgnuje.
Nie zmienia tego nawet przypadek, który
krzyżuje ich losy.
Henry czeka na koniec świata. Taki
wielki i wielowymiarowy. Czuje, iż ten się zbliża... Wyliczył go
przez lata studiowania map pogodowych.
Zbliża się też śmierć i koszmar
domu opieki, którego Henry nie chce brać nawet pod uwagę.
Paweł swój koniec świata przeżył
dawno temu.
Tych dwóch mężczyzn coś jednak
łączy. Ich koszmary i fobie. Lęki, o których nie chcą mówić, a
z którymi powinni się jakoś uporać, Paweł żeby żyć dalej,
Henry, żeby wyjść z domu i poczekać na katastrofę w jedynym
miejscu, które jeszcze kocha. Na wyspie Wight.
Dokoła kłebi się życie, to
angielskie i to imigranckie, kłębi się swoista „polaczkowatość”,
bo autorka mocno i bez znieczulenia odmalowała specyfikę tego
środowiska, ale nie oszczędziła też i „tubylców” ich
zadufania w sobie graniczącego z chamstwem, przekonania o swojej
wyższości i traktowania wszystkich imigrantów jak ludzie
niepełnosprawnych intelektualnie. Te światy nie przenikają się i
nie będą przenikać, współistnieją bo taka jest ich rola, jedni
dają pracę inni pracują, ale na tym to się kończy.
Henry też nie polubi Pawła, Paweł
nie zaprzyjaźni się z Henrym, ale...
W pewnym sensie będą dla siebie jedynym wyjściem, opoką i odnalezionym sensem. Jeden pomoże drugiemu choć nie tak jakby można się tego spodziewać.
„Jutro będzie koniec świata” to
bardzo wielowymiarowa powieść, której w żadnym razie nie należy
traktować zbyt lekko. To studium odrzucenia, samotności, czy wręcz
osamotnienia w tłumie. Wyborów życiowych, dobrych czy złych, ale
jednak znaczących.
To bardzo dobra, wymagająca powieść
z gatunku tych, które zostają w pamięci na dłużej. Inteligentnie
przerysowana, celowo pogmatwana, pozbawiona ckliwości, romantycznych
uniesień i łatwych rozwiązań. Nie ma tu miejsca na idealizm, jest
tylko życie i prognozy pogody, które mówią, że jutro nadejdzie
koniec świata i że trzeba się nań przygotować.
Tyle, że każdy ma własny koniec
świata i własną drogę do przejścia.
Serdecznie polecam, bo książka warta
przeczytania.
Czuję się bardzo zachęcona.
OdpowiedzUsuń