Miałam nie pisać o świętach bo są ( albo bywają wykańczające) i wcale nie z powodu duchowości zredukowanej do koszyczka, czy majonezu wypływającego uszami.
Nie chodzi też o horror oślepiających gifów, czy nieśmiertelną, a śmiertelnie nudną (a czasami i trującą) sałatkę jarzynową, ale o ludzi, których spotyka się po długim czasie niewidzenia.
Znacie to okropne uczucie?
Żaden kłopot jeżeli to jest rodzina, do której jesteśmy przyzwyczajeni i nie sprawia nam już różnicy to czy wujek znów złamie sobie rękę, czy tym razem nogę, a ciotka nabulba się tak winem, którego zawsze i wciąż przecież odmawia, że zaczyna się pienić i trzeba jej podawać espu-cośtam, bo wybuchnie.
Przytyki wychowawcze do dzieci są na porządku dziennym, a ty, mimo że skończyłaś pięćdziesiątkę, nadal jesteś dzieckiem i to źle wychowanym.
Gorzej jest ze znajomymi.
Chodzisz sobie spokojnie ( już po świętach, bo to jedyny sposób, żeby jakoś wyjść z domu), po sklepie a tu, Baśka, Jolka, Kaśka albo co gorzej Barbra, Yolanda, czy Katrina i jakaś ich nieznajoma znajoma.
Wpaść na nie tuż po świętach to jak wygrać bon na katar, niestrawność i migrenę w jednym.
Ale przecież nie wypada uciekać.
Trzeba porozmawiać.
Brrrr.
No i oczywiście, że się nic nie zmieniłam, że jestem cudowna, że musimy się spotkać, że kopę lat, i że świetnie wyglądam.
Co prawda moja sytuacja finansowa mocno odbiega od ich luksusów, ale mimo to lustro posiadam, więc nie ze mną te numery Bruner!
Nie komentowałam usiłując jakoś się uwolnić z ich objęć jak od zarazy.
Trwało to chwilę, ale w końcu jakoś się oderwałyśmy od siebie i każda z nas wbłąkała się w swoją alejkę marketu, ja ukryłam się w stosach papierów toaletowych. One też gdzieś poszły, niestety nie dostatecznie daleko.
I co? Czasami czegoś nie widać, ale doskonale to słychać. Moje koleżanki zaczęły sobie używać… Właściwie tego się spodziewałam. Schowek w papierze toaletowym chronił mnie przed ich wzrokiem, ale nie przed ich złosliwościami.
I zrobiło mi się w sumie paskudnie, nie, nie przykro bo nie miewam złudzeń, ale paskudnie.
- No wiecie? Ale się postarzała! Jak można tak o siebie nie dbać?! No książki książkami, można sobie pisać, ale trzeba też wyglądać!
- A te ciuchy?! Czy ona nie mogłaby coś z nimi zrobić? Gdyby nie wy to bym chyba jej nie poznała.
- No i ta dupa! Jakaś taka wielka i płaska. Wyobrażacie sobie jak z taką dupą do ludzi?
I wtedy parówka berlinka uratowała mi życie i przywróciła wiarę w człowieka.
Nie wierzycie?
To prawda! Najprawdziwsza prawda!
Jakaś babka, chyba ta ich koleżanka, której zupełnie nie znałam odezwała się dokładnie takim samym głosem jak ten z reklamy parówek.
- No, dziewczyny, czuję, że ktoś tu jest zazdrosny! Halooo! Przecież ona nie pracuje dupą, a głową! Włosy miała zrobione!
Nie wiem jak to się skończyło, bo one zamilkły, a ja uciekłam, ale od tej chwili jak tylko widzę reklamę, (a właściwie słyszę głos jednej z parówek, tej takiej najbardziej cwanej) robi mi się przyjemnie na sercu.
I jak tu nie kochać parówek?
I jak to czasem wiarę w ludzi może przywrócić jedna zwykła-niezwykła parówka!
OdpowiedzUsuńA w sumie tyle złego się mówi o parówkach!
Usuń:-) Stara sałatka jarzynowa jest o dziesięć nieb pyszniejsza od tych nowomodnych jałowych pozbawionych smaku wymyślanek. :-)))
OdpowiedzUsuńNo dobra. Ja kocham święta i rodzinną radość z bycia razem.
Koleżanki? Na drugi raz udaj, że nie widzisz idiotek.
Tekst - jak zawsze - fantastyczny.
To chyba wynosi się z domu. Kwestia podejścia do świąt i bycia razem zależy od natury tego z kim się jest, a więc od rodziny. A więc jak rodzina fajna to i święta super, a co do sałatki to uwielbiałam, a potem gdzieś jakoś przestała być dobra, i to pewnie nie jej a moja wina :)
Usuń