Siracusa
Delia Ephron
Wydawnictwo: W.A.B
Kłamstwo jest konieczne do życia.
Wiem, każdy mówi, że brzydzi się kłamstwem, ale czy te wszystkie
„ładnie dziś wyglądasz”, „nie martw się, będzie dobrze”,
czy „ładna fryzura” to nie są czasami zwykłe kłamstwa?
Owszem, mówi się, że to tak zwane „białe kłamstwa” i mają
inny, o wiele mniejszy ciężar gatunkowy, że szkodzą mniej, że...
No tak, ale to nadal są kłamstwa.
Właściwie tylko dzieci bez pardonu mówią prawdę prosto w oczy, i
co? Ktoś je chwali? Ależ skąd! Takie zachowanie powoduje
dyskomfort...
A jednak, żeby przetrwać we współczesnym świecie trzeba kłamać i umieć to robić dobrze. Inaczej się nie da.
I właśnie na tym założeniu Delia
Ephron, amerykańska pisarka i scenarzystka oparła konstrukcję
swojej powieści. Jej książka „Siracusa” to wielogłos
składający się z wypowiedzi czwórki głównych bohaterów, a
dotyczący tej samej sprawy, tego co, jak i dlaczego wydarzyło się
podczas wakacji we Włoszech. Każda z postaci opowiada o tym samym,
opisuje to samo wydarzenie, ale też wzbogaca opowieść o własny
punkt widzenia i o własne doświadczenie życiowe.
Każdy z bohaterów nieco inaczej
interpretuje to co się dzieje, a dzieje się pozornie niewiele, bo
ta opowieść jest zanurzona w ludzkich wnętrzach i w ich
postrzeganiu świata bardziej niż w rzeczywistości, zresztą co to
jest rzeczywistość? Każdy na inną...
I wszyscy kłamią, okłamują
wszystkich wokoło, ale i w stosunku do samych siebie nie są całkiem
szczerzy.
Dwa, pozornie zaprzyjaźnione ze sobą
małżeństwa postanawiają spędzić kilka dni wspólnych wakacji we
Włoszech, początkowo wydaje się to całkiem dobrym pomysłem, ale
wkrótce okazuje się zupełną katastrofą. Wszystko rozbija się o
drobiazgi, ale te drobiazgi tworzą świat. A właściwie odrębne
światy bo każdy żyje w innym. W tle snuje się dziwna dziewczynka,
Snow, jeszcze dziecko, ale już nastolatka zredukowana przez matkę,
(dla której jest sensem istnienia) do roli marionetki, idealnej
kopii rodzicielki. Snow jest bezosobowa, wciąż sterowana, bezwolna,
a jednak frapująca.
Poznajemy Michaela pisarza z blokadą
twórczą i kochanką, dla której zamierza porzucić żonę Lizzie,
która desperacko szuka pracy walczy o niego jak lwica, Taylor,
zaborczą matkę i elegantkę z pretensjami oraz jej męża Finna,
właściciela knajpy i smakosza lekkoducha. Tylko czy naprawdę ich
poznajemy?
Są jakby poskładani z odłamków. Niejednoznaczni, nie do końca zrozumiali, przerysowani i uładzeni zarazem.
Ponieważ narracja nie jest
trzecioosobowa czytelnik pozbawiony wiedzy narratora gubi się w
domysłach. Nie ma w tej powieści ani krzty obiektywizmu, narracja,
a właściwie narracje pierwszoosobowe sprawiają, że wszystko,
słowa, obrazy, interpretacje są subiektywne i tylko z tych
subiektywnych odłamków rzeczywistości dowiadujemy się
czegokolwiek, ale nie mamy pojęcia, kto mówi prawdę i jaka jest ta
prawda.
Oczywiście szybko orientujemy się, że
to co się dzieje doprowadzi do tragedii, tylko, że nie wiemy do
jakiej...Rozwiązanie szokuje, ale tyle nie samym faktem ile
podejściem ludzi do tego co się stało. Pokazuje małe ludzkie
bagienko bez krzty moralności, współczucia i uczciwości.
Książka napisana i skonstruowana w
sposób niezwykły. Fascynująca narracja sprawiająca, że opowieść
narasta jak śniegowa kula, a śnieg to przecież „Snow”.
Nie wiem czy polubiłam bohaterów, ale
nawet tego nie próbowałam, ja chciałam ich przede wszystkim
zrozumieć i... nie. Nie ma łatwych odpowiedzi i wyjaśnień
pozwalających zrozumieć dlaczego ten zdradza zonę, tamten czuje
się jak „pies w klatce”, ktoś daje sobą manipulować, a ktoś
inny...
Ta opowieść jest jak życie, tyle
wiemy ile powiedzą nam bohaterowie, ale czy powiedzą nam wszystko?
Dla mnie fascynująca.
Skuście się!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz