sobota, 23 września 2017

Białe kłamstwa?

Siracusa

Delia Ephron

Wydawnictwo: W.A.B



Kłamstwo jest konieczne do życia. Wiem, każdy mówi, że brzydzi się kłamstwem, ale czy te wszystkie „ładnie dziś wyglądasz”, „nie martw się, będzie dobrze”, czy „ładna fryzura” to nie są czasami zwykłe kłamstwa? Owszem, mówi się, że to tak zwane „białe kłamstwa” i mają inny, o wiele mniejszy ciężar gatunkowy, że szkodzą mniej, że...
No tak, ale to nadal są kłamstwa. Właściwie tylko dzieci bez pardonu mówią prawdę prosto w oczy, i co? Ktoś je chwali? Ależ skąd! Takie zachowanie powoduje dyskomfort...

A jednak, żeby przetrwać we współczesnym świecie trzeba kłamać i umieć to robić dobrze. Inaczej się nie da. 

 

I właśnie na tym założeniu Delia Ephron, amerykańska pisarka i scenarzystka oparła konstrukcję swojej powieści. Jej książka „Siracusa” to wielogłos składający się z wypowiedzi czwórki głównych bohaterów, a dotyczący tej samej sprawy, tego co, jak i dlaczego wydarzyło się podczas wakacji we Włoszech. Każda z postaci opowiada o tym samym, opisuje to samo wydarzenie, ale też wzbogaca opowieść o własny punkt widzenia i o własne doświadczenie życiowe.
Każdy z bohaterów nieco inaczej interpretuje to co się dzieje, a dzieje się pozornie niewiele, bo ta opowieść jest zanurzona w ludzkich wnętrzach i w ich postrzeganiu świata bardziej niż w rzeczywistości, zresztą co to jest rzeczywistość? Każdy na inną...

I wszyscy kłamią, okłamują wszystkich wokoło, ale i w stosunku do samych siebie nie są całkiem szczerzy. 

Dwa, pozornie zaprzyjaźnione ze sobą małżeństwa postanawiają spędzić kilka dni wspólnych wakacji we Włoszech, początkowo wydaje się to całkiem dobrym pomysłem, ale wkrótce okazuje się zupełną katastrofą. Wszystko rozbija się o drobiazgi, ale te drobiazgi tworzą świat. A właściwie odrębne światy bo każdy żyje w innym. W tle snuje się dziwna dziewczynka, Snow, jeszcze dziecko, ale już nastolatka zredukowana przez matkę, (dla której jest sensem istnienia) do roli marionetki, idealnej kopii rodzicielki. Snow jest bezosobowa, wciąż sterowana, bezwolna, a jednak frapująca.
Poznajemy Michaela pisarza z blokadą twórczą i kochanką, dla której zamierza porzucić żonę Lizzie, która desperacko szuka pracy walczy o niego jak lwica, Taylor, zaborczą matkę i elegantkę z pretensjami oraz jej męża Finna, właściciela knajpy i smakosza lekkoducha. Tylko czy naprawdę ich poznajemy?

Są jakby poskładani z odłamków. Niejednoznaczni, nie do końca zrozumiali, przerysowani i uładzeni zarazem.

 

Ponieważ narracja nie jest trzecioosobowa czytelnik pozbawiony wiedzy narratora gubi się w domysłach. Nie ma w tej powieści ani krzty obiektywizmu, narracja, a właściwie narracje pierwszoosobowe sprawiają, że wszystko, słowa, obrazy, interpretacje są subiektywne i tylko z tych subiektywnych odłamków rzeczywistości dowiadujemy się czegokolwiek, ale nie mamy pojęcia, kto mówi prawdę i jaka jest ta prawda.
Oczywiście szybko orientujemy się, że to co się dzieje doprowadzi do tragedii, tylko, że nie wiemy do jakiej...Rozwiązanie szokuje, ale tyle nie samym faktem ile podejściem ludzi do tego co się stało. Pokazuje małe ludzkie bagienko bez krzty moralności, współczucia i uczciwości.
Książka napisana i skonstruowana w sposób niezwykły. Fascynująca narracja sprawiająca, że opowieść narasta jak śniegowa kula, a śnieg to przecież „Snow”.
Nie wiem czy polubiłam bohaterów, ale nawet tego nie próbowałam, ja chciałam ich przede wszystkim zrozumieć i... nie. Nie ma łatwych odpowiedzi i wyjaśnień pozwalających zrozumieć dlaczego ten zdradza zonę, tamten czuje się jak „pies w klatce”, ktoś daje sobą manipulować, a ktoś inny...
Ta opowieść jest jak życie, tyle wiemy ile powiedzą nam bohaterowie, ale czy powiedzą nam wszystko?
Dla mnie fascynująca.
Skuście się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz