Wczoraj pokazałam swoją wyprawę na pocztę zaopatrzona w cudną, kolorową torbę z IKEI. Torba jednej z pań się nie spodobała, ale przecież nie musiała, a że pani była bardzo grzeczna, to spłynęło to po mnie jak po przysłowiowej kaczce, bo gusta są odmienne, działa „de gustibus”, a ja nie uważam torby na zakupy za część ciała, więc obrażać się nie zamierzam.
Zresztą gdyby nawet była częścią ciała też bym bym się za bardzo nie przejęła, mój kościuszkowski nos w życiu dał mi tak w kość, że przyzwyczaił mnie do wszelkich uwag tego typu.
Gdyby nie PRIV.
Otóż, kilka osób postanowiło wysłać mi prywatne wiadomości dotyczące rzeczonej torby.
Nie, nie była to „prawdziwa” torebka Gucci z Poczty Polskiej. To była zwyczajna kolorowa torba z IKEI.
Dowiedziałam się więc niechcący, że Bóg mnie ukarze. Za torbę? Poważnie? Od zawsze wydawało mi się, że Bóg ma ważniejsze sprawy na głowie niż karać ludzi za wybór torby na zakupy.
Dowiedziałam się, że sieję i nawołuję. Ktoś nie pomyślał nawet, że jako osoba pisząca książki mam o wiele więcej możliwości siać i nawoływać (czego z premedytacją nie robię) za pomocą słów, a nie torby, bo szczerze mówiąc ona niewiele ma do powiedzenia.
Dodatkowo oczywiście była też apokalipsa.
Wiadomo. Apokalipsę zablokowałam, ale naprawdę zaciekawiło mnie jak to możliwe, że torba, która może brać udział w walkach o papier toaletowy wczesnym rankiem pod marketem, być nawet bronią „tłukąco walącą”, choć oczywiście nie BIAŁĄ, może też „nie pękać” i znosić wszelkie ciężary, towarzyszyć biednej matce, babce, czy sąsiadce w codziennej walce o „ten tańszy salceson dla pieska” może być aż takim zagrożeniem.
Oświadczyłam, że niczego nie propaguję za pomocą toreb, ubrań, a nawet majtek tudzież innej bielizny.
Gdybym cokolwiek chciała propagować to umiem mówić i umiem pisać, ta forma by mi wystarczyła.
Chętnie propagowałabym zdrowy rozsądek, ale chyba zachorował.
Wszelkie wiadomości na temat mojej torby blokuję.
Biedaczka dostała już czkawki i beka tęczą...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz