piątek, 2 września 2022

Czy jeden błąd dyskwalifikuje dzieło?



                                                                                 Jako osoba urodzona dawno „dawno temu za siedmioma górami”, albo na „ziemiach odzyskanych” pamiętam czasy, kiedy słowo „radio” było nieodmienne, a jak ktoś próbował odmienić ten zakazany owoc „dostawał po łapach” z wrzaskiem, że :

- Nie! Nigdy, nie było i nie będzie żadnych „radyj ani radiów” żadnych odmian, po moim trupie.

No i jakoś tak się złożyło, że trupy ostygły „te niedosłowne” też, a odmiana jest. Chyba nie wyobrażamy sobie żeby nie było "Lata z radiem", a "Lato z radio" było.

Pamiętam, że „postaci” były li tylko, a nie „postacie” – machnęłam się na maturze i zebrałam sporo krytyki takiej bardzo emocjonalnej, w stylu, jak cię matka wychowała, w takiej porządnej szkole taki chłam i w ogóle, że świętość języka naruszam.

Czasy minęły „postacie” istnieją, język żyje nadal i się rozwija.

Świat się nie zawalił.

W tych tak zwanych „moich czasach” z języka wypleniano kartofle (nie udało się), rajtuzy (słowo gdzieś jeszcze się kotłuje z rajstopami, ale to i tak przeżytek) oraz szlafrok, który miał za wszelką cenę być podomką, ale ja nie byłam w stanie napisać „Rotmistrz Kowalski wszedł do pokoju w podomce”, cały czas mając przed oczami frymuśny, różowy szlafroczek.

Dlaczego o tym piszę?

Bo do wszystkich wojen i wojenek dochodzi jeszcze ta o język.

I nie bierze jeńców nawołując do unikania, czy wręcz odrzucania książek, w których znajdzie się taki czy inny błąd.

Oczywiście. Nie ma sprawy. Jeden błąd w książce i do śmietnika! Jasne, dobra, to co nam zostanie? Reklamy? To dopiero będzie kurs przyspieszony łamańców wszelakich. Szkoda, że reklam nie da się tak potraktować. Bo w reklamach to już „troje chłopców kupywało” , „Szłem w sweterze” i takie inne…

Może nie ostrzmy niszczarek do papieru zaraz, teraz, już, po jednym błędzie w tekście?
Nie, nie jestem za niechlujstwem, ale za tym, żeby nie wylewać dziecka z kąpielą.

Bo jak my je wylejemy odrzucając wszystkie niezbyt doskonale napisane książki to (jako, że próżnia w języku nie ma racji bytu) zostaniemy zalani na wpół debilnymi sloganami reklamowymi z błędami, co i tak (w sumie) nas czeka.

Walka niewiele daje. Moja znajoma bibliotekarka odmawiała wypożyczenia książek dzieciakom, które "chciały przeczytać jakąś "fajną" książkę" bo uważała, że to słowo zaśmieca język i ona "nie chce go słyszeć"
Rzeczywiście nie słyszała. Dzieciaki po prostu nie przychodziły po książki bojąc się, że "wypsnie" im się to słowo. Możliwe, że przestały czytać.... Ale język zwyciężył (dość chwilowo), a słowo było i nadal jest, choć już zanika.

Cóż, dość pyrrusowe zwycięstwo.

Język jest czymś żywym, zmienia się, nic na to nie poradzimy. Nie propaguję błędów, czy olewania, ale nie wszczynajmy kolejnych wojenek, nie zabijajmy się choć o słowa.
Język sobie poradzi.

Coś zniknie, tak jak zawżdy, azaliż, ongiś i zaiste... Coś się pojawi. Tak już po prostu jest. 
Warto dbać o język i o to, żeby w książkach nie było błędów, warto się starać, żeby było pięknie i po polsku, warto, bardzo warto, ale może nie ma sensu ostrzyć gilotyn?



5 komentarzy:

  1. Dziękuję, Iwona. Nie ujęłabym tego lepiej. Gdy czytam połajanki niektórych osób, którym się wydaje, że pozjadały wszystkie rozumy, to robi mi się nie dobrze. Sama nie odważyłam się skomentować wpisów zgorszonych, najczęściej dawnych polonistek, które nie mając pod ręką wystraszonych uczniów wyżywają się na koleżankach po fachu, bądź na wydawnictwach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też jakoś nie chciałam się odzywać, bo czy polonistka, czy pisarka, wiadomo, nie chcę, ale nawoływanie do bojkotu autora z powodu błędu w jednej z jego książek? Autora bez nazwiska, ale mimo wszystko, to zbyt dużo. Nie ma ludzi nieomylnych. Nie ma bezbłędnych tekstów.

      Usuń
  2. Niektórym się wydaje, że są nieomylni. Nie raz spotkałam takie wypowiedzi. Bardziej jednak, bardziej niż do ich autora, mam pretensję do tych przyklaskujących, gorejących chęcią lizusostwa.

    OdpowiedzUsuń
  3. Celne uwagi, Iwonko. Ja jestem w stanie "zełknąć" błędy, najwyżej się uśmiechnę, pod warunkiem, że książka mi się podoba, a błąd traktuję jako "wypadek przy pracy" korekty (ostatnio "rzuł gumę"). Jednak nie wiem, czy tak samo łagodnie potraktowałabym doprowadzające mnie do szału te wszystkie "gościnie", "kierowczynie", "ministry" i inne sfeminizowane nazwy zawodów. Jak na razie (na szczęście) nie spotkałam się z tym w literaturze i mam nadzieję, że się nie spotkam, bo razi mnie to bardzo, a jak słyszę/widzę "widzka", to wszystko mi opada, chęć na czytanie też. Wiem, że te formy są dopuszczone do stosowania, ale dla mnie są to straszne dziwadła, w dodatku brzmiące po prostu śmiesznie.
    Pamiętam, że niegdyś do książek dołączano erraty z wyłapanymi błędami w tekście, ale od jakiegoś czasu ich nie spotkałam i domyślam się, że żaden z wydawców już o to nie dba.
    Zgadzam się, że nie ma sensu wyciągać armat na wróbelki, bo dobry tekst obroni się sam mimo drobnej wpadki.
    Serdecznie Cię pozdrawiam i niecierpliwie czekam na kolejną Pindzię:) Barbara
    P.S. Niedawno udało mi się nabyć Twoje starsze pozycje i Lokator do wynajęcia wymiata :D:D

    OdpowiedzUsuń