Recenzje moich książek

Strony

Strony

niedziela, 30 grudnia 2018

HUMANIŚCI W KOSMOSIE


MEL LALLANDE

HUMANIŚCI W KOSMOSIE

NovaeRES

„Humaniści w kosmosie” to zbiór mocno pogmatwanych narracyjnie utworów, niejednorodnych co do formy, treści, a nawet (w pewnym sensie) gatunku… 

Można w nich wyczuć ducha Douglasa Adamsa z jego „Restauracją na końcu wszechświata” i „Autostopem przez galaktykę”. Wyczuwa się go mocno, ale nie jest to wtórne czy odtwórcze. Można nieco zboczyć w Pratchetta z jego „Wyprawą czarownic”, choć nie chodzi mi o rodzaj humoru, a jedynie o wykorzystanie pewnych tematów. Są tu też aluzje do Philipa K. Dicka i innych wielkich tego gatunku. 

Teksty są groteskowe, poszarpane, niejednokrotnie przerysowane i prześmiewcze. 

O ile opowiadanie „Bajeczka Science Fiction” to pewien ciąg zdarzeń niekoniecznie zamkniętych i dość nawet żartobliwych ( Instrukcja obsługi człowieka zasługuje na więcej miejsca moim zdaniem bo jest świetna), to już następna opowieść „Zmiany klimatyczne” na poważnie wytrąca z równowagi, choć posługuje się bardziej zbiorem obrazów i zdarzeń niż ciągiem przyczynowo skutkowym. 

Jest też opowiadanie o międzygalaktycznym weterynarzu, jego forma zasługuje na szczególną uwagę, bo jest niezwykła i pełna czarnego, zjadliwego humoru. Autorka niczego nie tłumaczy, nie wyjaśnia, po prostu pozwala czytelnikowi wejść w „wycinkowy” świat opowieści i zostawia mu pole do interpretacji. Nie wiemy ani „dlaczego”, ani „kiedy” patrzymy na jej światy jakby przez dziurkę od klucza. 

Tytułowe opowiadanie „Humaniści w kosmosie” to jeszcze inna odsłona możliwości autorki, a opowiadanie „Wojna Kobiet” to jakby wariacja na temat stosunku płci i stosunku do płci, zdarzeń, zaszłości i możliwości. Trudno tu nie zauważyć pewnych podobieństw do kilku dość dobrze znanych filmów, ale też jest to moim zdaniem zamierzone. 

Książka nie jest klasycznym zbiorem klasycznych opowiadań science fiction, ale przyznam, że ciekawi, bawi, intryguje. Dlaczego to mówię? Bo okładka sugeruje coś lżejszego i bardziej „zwyczajnego”, a zawartość jednak jest dość wymagająca. 

Mnie książka się podobała, ale ja uwielbiam groteskę, czarny humor i odrobinę szaleństwa, a nie wszyscy to lubią. Każde z opowiadań mogłoby stać się odrębną powieścią i wcale tekstom by to nie zaszkodziło. 

Nie jest to książka dla każdego, ale wielbiciele tego specyficznego połączenia jakim jest groteska i SF powinni po nią sięgnąć.

czwartek, 27 grudnia 2018

Zasady trzeba znać.

BODO SCHAFER
ZASADY ZWYCIĘZCÓW

AKTYWA

Zanim cokolwiek napiszę o tej książce muszę zaznaczyć coś co w niej jest najważniejsze. JEST INNA. 

Czytałam kilka podręczników do samorozwoju, któż ich nie czytał choćby z ciekawości? Każdy chce poznać odpowiedzi na swoje czasami niezadane, czasami nawet nieuświadomione pytania. Każdy chciałby odnieść „sukces” przy czym pisząc sukces nie mam na myśli tylko i wyłącznie finansów, czy pozycji i prestiżu. 

Każdy dąży do tego co uważa za sukces i każdy dąży do tego inaczej. Wielu odpada w przedbiegach tylko dlatego, że zabiera się do tego nie tak jak należy. 

Jednak w tej książce nie znajdziecie nic na temat „kosmicznej energii”, nic o „powracającej karmie”, ani o przyciąganiu złych zdarzeń złymi myślami, czy dobrych ludzi dobrymi. 

To nie jest ten typ książki. 

Autora nie interesuje kosmos, a człowiek i jego dążenie do celu. Do bardzo konkretnego, a właściwie każdego celu, jaki sobie ten człowiek wybierze… ( choć cele w stylu jak poderwać kelnerkę, albo co zrobić, żeby wygrać w totka nie są tu brane pod uwagę) 

Autora interesują przeszkody jakie napotyka człowiek dążący do celu , te wewnętrzne i te zewnętrzne. Wymówki, które potępia i błędy, które sobie bardzo ceni. Tak, tak… W imię zasady, tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Bo… im więcej błędów tym więcej działania, a działanie uczy…. 

Opowiada także o procesie podejmowania decyzji i o wszystkim co dookoła, dobrych „złych” radach, zniechęceniach, zniechęcaczach, porównaniach i wszystkim tym co człowieka spotyka na drodze do realizacji planów. 

I uwaga! 

Autor NIE JEST „NAWIEDZONY”, jest konkretny i pomocny! 

Książka zawiera dużą ilość ciekawych ( konkretnych) przykładów, ćwiczeń i zaleceń, napisana jest naprawdę dobrze, czyta się ją lekko i nie zawiera przekombinowanych wyrażeń utrudniających zrozumienie tekstu. 

Nie jest to powieść ani zbiór przypowieści o żółwiach, fokach, mnichach itd. ( no jest jedna o strumyku, ale to tylko tyle) 

Przyznam, że książka jest przydatna! 

Tak więc jeżeli wciąż coś robisz, dążysz do czegoś, a jakoś ci nie wychodzi, jeżeli załamujesz się po pierwszym niepowodzeniu ( po kolejnych też), jeżeli otaczają cię ludzie, którzy uważają, że kto, jak kto, ale ty na pewno NIE dasz rady, przeczytaj tę książkę! 


niedziela, 23 grudnia 2018

Penis jako choinka, śnieżynka, renifer…



Trzeci penis na PRIV-a!. Nie, nie w tym tygodniu! Trzeci dziś! 

Jakiś ( …………...tu wstaw epitet) pisze do mnie per „kochanie” i dodaje dość durny tekst, zwracam mu uwagę, że, że to mi nie odpowiada, co dostaję : 

„Ależ to jest zabawa kochanie”. 

Zabawa… Penisem… Czy on mógłby się nim bawić jak dotychczas w łazience??? 

Musi na internecie? 

sobota, 22 grudnia 2018

Karpioreptilianki i różowe chmurki...

Trzeba powiedzieć, że zawsze interesowało mnie to swoiste rozdwojenie jaźni jakie widzę często u ludzi korzystających z mediów społecznościowych. Pewnie i wy to zauważyliście. Im gorsza wiadomość tym większa oglądalność. 

Wojny, powodzie, końce świata…. 

Makabra, masakra i (chyba) kobiety wyglądające jak śpiewające karpie, które postanowiły przegryźć ci gardło w takt kolędy, albo, e… w każdym razie czegoś co kolędę ma przypominać święcą triumfy. Gwałty, morderstwa oraz robaki w cukierkach też, a dobre wiadomości? NIC, zero! 

To znaczy gdzieś tam są, ale każdy je omija.

środa, 19 grudnia 2018

Zagadka trzech czwartych Poirota... albo?

SOPHIE HANNAH
ZAGADKA TRZECH CZWARTYCH

Wydawnictwo Dolnośląskie


Mam z tą książka problem to poważny, i wcale nie o to chodzi, że jest zła, ale nie umiem sobie z nią poradzić. Znacie powiedzenie, że „prawie” robi różnicę? 


No i chyba właśnie o to chodzi! O tę różnicę. 


Agatha Christie zmarła w 1976, ale… jakby wciąż żyje przez swoje książki, i jest wielu ludzi, którzy wciąż ją czytają i boleją nad tym, że zamilkła. 

Herkules Poirot umarł oficjalnie w 1975 ( wtedy w Timesie pojawił się jego nekrolog) choć właściwie umarł wcześniej, bo w jednym z pierwszych opowiadań i literacko żył trochę na opak… 

Wszyscy pragnęlibyśmy by Agatha Christie pisała nadal, ale, ponieważ nie może… W jakimś sensie zadowalamy się jej oficjalną ( literacką) spadkobierczynią, która właściwie pisze tak jak ona. Właściwe, prawie, niemal… I wcale nie pisze źle! Ja byłam w stanie wejść w tę książkę i się w niej zanurzyć. 

Ta książka była ciekawa, napisana odpowiednim stylem i bardzo podobna do tego co serwowała nam Agatha Christie. Wszystko było takie jak trzeba, choć może tło społeczne zostało nieco słabiej opisane, ale mało kto potrafi pod tym względem dorównać mistrzyni. 

Herkules Poirot też jakby taki sam… 

Czego mi więc w tej książce brakuje? 

Czy w ogóle czegoś brakuje? 

„Zagadka trzech czwartych” to książka napisana przez Sophie Hannach i autorka nie miała lekkiego zadania to pewne, wszyscy miłośnicy Agathy Christie i Poirota ( a do takich śmiem się zaliczać) zawsze będą porównywać. Nie ma innego wyjścia. 

Opowieść dostarcza inteligentnej zagadki kryminalnej, nie można powiedzieć, że nie. Jest ciekawa i utrzymana w klimacie. Co prawda Edward Catchpool w roli Hastingsa jest nieco blady i dość jednowymiarowy, ale można mu to wybaczyć, w końcu to jednak Catchpool, nie Hastings. 

To, co jednak najbardziej mi przeszkadza, to motyw. Rozwiązanie całej dość skomplikowanej akcji, w której kilka osób posądzonych zostaje o morderstwo przez kogoś podszywającego się pod belgijskiego detektywa, jest nie dość umotywowane. 

Nie mogę oczywiście napisać co dokładnie mi w nim nie pasuje, w końcu to kryminał, więc nie mogę zdradzać zakończenia, ale jest „blade” i nieadekwatne do całej zagmatwanej i dopracowanej intrygi. 

Mogę powiedzieć tak. Dobry, trzymający poziom kryminał, dość dobrze utrzymany w klimacie pierwowzorów. Zakończenie zaskakuje, jednak nie zachwyca. Mnie nie przekonało. Nie, że całość zła, ale… ciut niedopracowana. 

Wcale mi to nie przeszkodziło przeczytać tej książki już dwa razy. Muszę też sięgnąć po poprzednie kryminały tej autorki tej autorki! Ja naprawdę uwielbiam i kryminały i Poirota i Agathę.

wtorek, 18 grudnia 2018

POLSKIE TRIUMFY - świetna pozycja!


 POLSKIE TRIUMFY
50 chwalebnych bitew Polaków


Ciekawostki Historyczne


Już dawno tak pięknej, i tak pięknie wydanej książki nie widziałam i przyznam, że byłaby doskonałym prezentem pod choinkę w każdym domu. Niekoniecznie zaraz trzeba być historykiem, czy kimś skrajnie zakochanym w historii Polski. 

Ta książka po pierwsze może przydać się każdemu bo uczy, może też być świetną lekturą, dla kogoś, kto historie już zna, trochę lub trochę bardziej, może też być cudowną opowieścią o historii oręża polskiego, a właściwie wielkich, tego oręża triumfów. Znajdziemy w niej, jak sam tytuł wskazuje POLSKIE TRIUMFY, a więc 50 chwalebnych bitew Polaków i, UWAGA nie są to bajki, albo opowieści spisane „ku pokrzepieniu serc”, że tak się po sienkiewiczowsku wyrażę, ale rzetelna wiedza podana w ciekawy sposób. 

Wydawcą jest wydawnictwo „ciekawostkihistoryczne.pl” który to portal czytam z zachwytem gdyż lubię historię. Lubię ją znać… Jakby to powiedzieć… Prawdziwą, niewygodną, ciekawą, ale nie uładzaną i dostosowywaną… 

Książka napisana przystępnym językiem, pięknie ilustrowana opowiada o bitwach, których znaczenie jest nie do przecenienia w historii naszego państwa, a czasami i świata. Od Mieszka po współczesność, przez Grunwald, Wiedeń, Kircholm i Warszawę dwudziestego roku… i Tobruk 41, aż po współczesność. 

Ta książka to niesamowita gratka! Pewnie, że nie da się jej przeczytać jak powieści w dwie noce, a jej 554 strony formatu A4 trzeba sobie dawkować i się nimi delektować jak najlepszym smakołykiem. 

Dużym atutem jest to iż została napisana przez znanych historyków ale także i poczytnych publicystów, a to sprawia, że nawet tok narracji i sposób pisania jest fascynująco różnorodny i ciekawy. 

Jeszcze jedną istotną cechą tej publikacji jest bezstronność historyczna. Nie lubię czytać książek uładzonych, ugrzecznionych, stronniczych czy wręcz panegirycznych. Historia to historia… Lubię ją taką jaka jest. 

Ta publikacja, a właściwie nawet każda z jej części opatrzona jest dodatkowymi przypisami tak, że wiedzę można nie tylko sprawdzić ale i pogłębić. 

Jestem jak najdalsza od wszelkich nacjonalizmów i przesadnego gloryfikowania wojen, bitew czy jakiegokolwiek rozlewu krwi, a jednak ta publikacja jest ważna. 

Historia lubi się powtarzać, a więc dobrze jest ją choć trochę znać... 

Ta książka to świetna sprawa. Ta książka powinna być w każdym domu, a już na prezent nadaje się idealnie i to dla każdego, zachwyci tak samo nastolatka jak starszego pana, licealistkę, jak emerytkę! POLECAM z zachwytem!

sobota, 15 grudnia 2018

Boże Narodzenie zapomnianych.

DONICZKA Z GWIAZDĄ ( opowiadanko z 2014 opublikowane kiedyś w jakimś dziwnym miejscu w internecie)

IWONA BANACH



- Pojechali!

- Nareszcie! Co za dzień? Dobrze, że to wszystko już się skończyło - powiedziała siadając ciężko za stołem i nerwowo splatając ręce na piersiach.

- Skończyło? Chyba żartujesz... - westchnął Marek, patrząc na nią z niejakim wyrzutem - może powinniśmy za nimi pojechać?

- Zwariowałeś! Jeszcze czego?! No wiesz? Jak możesz.... Jak możesz, ja się tak bardzo starałam!
Oboje popatrzyli na zastawiony stół, na pięknie ubraną choinkę.
- I do tego doniczką?

- No wiesz....

- Ale doniczką?! Przecież to zupełnie chore! I za co? Za tyle serca? Nie! To nie do pomyślenia! To miało być tylko dwa dni! Tylko na święta! Tylko na święta, debilu!

Choinka rzeczywiście wyglądała pięknie. Te wszystkie bombki, bombeczki, łańcuchy, światełka. Marek nalał sobie kompotu z suszu.

- Może jednak ja pojadę? Ty, jak nie chcesz...

- Ani mi się waż! To nie nasza sprawa!

- Jak to nie nasza? Przecież tak się cieszyliśmy...

- Jasne, ale to co się stało przechodzi wszelkie pojęcie! Lepiej posprzątaj w łazience, bo mi się niedobrze robi na samą myśl, co tam się dzieje. I całe to zamieszanie - wzruszyła ramionami z pogardą. - I po co nam to było?! Po co?

- Przecież chciałaś!

- Nie! To ty chciałeś!

Marek przezornie odwrócił oczy. To był jego pomysł, choć oboje go zaakceptowali. Zawsze wszystko uzgadniali, zawsze wszystko robili razem. Wszystko, nawet zakupy, rozumieli się prawie bez słów, byli jakby jedną osobą w dwóch ciałach. Aż do dzisiaj, aż do tej chwili kiedy wszystko się zawaliło. Marzenie jakoś wypsnęło się spod kontroli i już nie mieli na nie wpływu. Marek patrzył na Dominikę jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.

- Ależ kochanie...

- Żadne kochanie! - Dominika prawie na niego warknęła. - Mam dość! Rozumiesz? Przez cały tydzień siedziałam w garach! Przez cały tydzień latałam z wywieszonym ozorem, a to kapusty zabraknie, a to grzyby nie takie... - nagle zamilkła na chwilę - Wiesz? A może chodziło o tę lalkę?
- Nie, kochanie.... - usiłował coś dodać, ale przerwała mu uspokojona.

- Masz racje, to nie to! Lalka kosztowała ponad dwie stówy... I do tego podłogi, pastowanie, pucowanie, cholerne mycie okien, firanki, dywany! I ta choinka? Ten pieprzony drapak, też dał mi w kość! Wiesz, ile igieł z tego się posypie za kilka dni? I wiesz, kto to będzie sprzątał i zębami wydzierał te igły z dywanu? Wiesz? Jasne, że wiesz, przecież nie ty! Ty sobie spokojnie pójdziesz do pracy...

- Ależ, kochanie - Marek wyraźnie nie miał przebicia.

- Zamknij się! Zamknij! - krzyknęła Dominika histerycznie. - To nie tak miało być!

- Wiem, że nie tak, ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć w takich sprawach...

- Nie da się przewidzieć? Nie da się? Ty oszalałeś, prawda? Myślisz, że ktoś o zdrowych zmysłach usiłowałby przewidzieć taką cholerną katastrofę?!

Wstała i nerwowo wyjrzała przez okno.

- Teraz na pewno będą o nas gadać! Zupełnie niepotrzebnie powiedziałam Krukowskim, a poza tym, wszystko widzieli, jak hieny siedzą teraz w oknach i czekają na sensację, i zgaś te pieprzone światełka na choince! Zgaś! Słyszysz?!

- Dobrze, kochanie - Marek posłusznie podszedł do choinki i po kolei zaczął wyłączać światełka. Musiał przyznać, że były piękne. Nigdy dotąd aż tak bardzo nie szykowali się na święta, nigdy zresztą nie mieli nawet prawdziwej choinki, ale w tym roku Dominika uparła się, że ma być tak pięknie jak jeszcze nigdy i nigdzie.

- Te migające też? - zapytał nie wiedząc co powiedzieć.

- Też! Wszystkie! Nie było sensu ich kupować, ale oczywiście uparłeś się, prawda? Ty zawsze musisz postawić na swoim, a potem jak co do czego...

- Przecież to ty je kupiłaś?

- Nieważne! Ale jak można było coś takiego... I ta doniczka... Niepotrzebnie stawiałam gwiazdę betlejemską w łazience, ale tak pięknie tam wyglądała. Tak pięknie... A teraz co?

- Posprzątamy - na chwilę zamilkł. - To znaczy ja posprzątam...

- Nie o to chodzi! Chodzi o to, że będą się nas czepiać, rozumiesz?! Niewdzięczna gówniara! Specjalnie to zrobiła! Specjalnie! Chciała pokazać, co to nie ona... I miej tu, człowieku, serce!

Marek jeszcze raz popatrzył na żonę, po czym bez słowa poszedł do swojego pokoju. Kiedy wrócił był jakby spokojniejszy.

- Chyba tam nie dzwoniłeś?! - Dominika naprawdę się zezłościła. - Nie powinieneś! Przecież to wygląda tak, jakbyś czuł się.... Jakbyś... - jeszcze bardziej się zdenerwowała - jakbyśmy byli odpowiedzialni za to, co się stało!

- No więc… - chciał coś powiedzieć, ale znów nie dała mu dojść do głosu.
Blada, roztrzęsiona, co chwila poprawiała talerzyki na stole przykrytym nieskazitelnie białym obrusem, na którym w jednym miejscu kwitła czerwono bordowa plama.

- Weź aparat i porób zdjęcia.

- Teraz to tobie odbija. Jakie zdjęcia? - Marek nie wierzył własnym uszom. - Teraz? Po co?

- Bo ja tak chcę. Niech potem nikt mi nie powie, że coś było nie tak! Niech zobaczą choinkę! Niech każdy zobaczy te pieprzone prezenty i to całe żarcie na stole! I ciasto! 

- Dominika, to nie ma sensu!

- Ma! Większy niż myślisz! Większy niż myślisz – powtórzyła. - Jak ona mogła to zrobić?! Jak mogła! Przecież to obrzydliwe. Tu tyle serca, kolędy, żarcie! Oczywiście musiała zapaprać obrus, jasne, że musiała! Założę się, że w życiu czegoś takiego nie miała, a teraz co?! Wszyscy nas będą wytykać palcami! I to jak? Doniczką?! No, nie, ja nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić!

- Fakt, to straszne...

- I cała ta masakra w łazience, skorupy ziemia...

- Zapomniałaś o krwi?

- Nie, nie zapomniałam, choć bardzo bym chciała! To chyba moje najgorsze święta w życiu! Marek! Ja się chyba załamię!

- Nie histeryzuj. Sprawa jest rzeczywiście trudna. Dzieciak miał...

- Dzieciak?! Dzieciak?! To harpia nie dzieciak! Nic jej się nie podobało! Nic!

- A może podobało jej się za bardzo?

- I oczywiście musiała odegrać się na nas? Ona naprawdę była jakaś nienormalna!

- Jest.

- Co: jest?

- No, jest. Żyje. Operacja się udała.

- No to koniec! Obgada nas jak nic! Nakłamie! To pewne!

- Przestań wreszcie myśleć o sobie i pomyśl o tym biednym dziecku! Ona ma ledwie dziesięć lat!

- I to ją usprawiedliwia? To jej pozwala podcinać sobie żyły w cudzej łazience? I to czym?! Skorupą od doniczki?!

- Wiem, rozumiem, to dla ciebie szok, ale skoro już jest w porządku to możemy jutro pójść i ją odwiedzić. Zaniesiemy jej prezenty...
.
- Mowy nie ma! Niech ją odwiedzają ci ludzie z domu dziecka, co ją tak wychowali! Też mi coś, a prezenty? Prezenty zostaną, w przyszłym roku zaprosimy inną dziewczynkę, będzie z pewnością grzeczniejsza i mądrzejsza. Przydadzą się.


poniedziałek, 10 grudnia 2018

Czy autor jest własnością czytelnika?



Ostatnio jedna z moich koleżanek po piórze została obrzucona przez czytelniczkę „wredną kuropatwą” gdyż jeden z bohaterów jej książki miał inne zdanie na temat dekomunizacji niż ta właśnie czytelniczka. Inna pisarka została zrugana za to, że niezbyt ładnie wyraziła się (w roli narratora jak mniemam), o którejś ze swoich bohaterek, będącej o zgrozo kobietą (no a poprawność polityczna wymaga żeby kobieta o kobiecie wyrażała się albo dobrze albo wcale, nawet jeżeli ta kobieta jest głupią pindą, albo wielokrotną morderczynią). 

Wyraźnie widać jak nagle do literatury, tej mniejszej i tej większej zaczęła wkradać się właśnie ta osławiona poprawność, ale… jak sobie z nią poradzić, przecież czytelników wielu, a cenzura jeszcze nie istnieje, to znaczy istnieje, ale nie jest zinstytucjonalizowana na tyle, żeby móc tam pójść i zapytać, jakie poglądy powinna mieć ta czy inna bohaterka, żeby czytelnik pan, bóg nasz i władca, wszelki element decyzyjny był zadowolony?

No oczywiście inteligentny pisarz pewne rzeczy wie. 

Nie pasuje na przykład, żeby matka dzieciom i Polka na dodatek była lewaczką, czy żeby nauczyciel był gejem!!! Nie, nie nie, na to się żaden czytelnik nie zgodzi! 

A wiemy, że dla pisarza czytelnik jest najważniejszy. 

Nie pasuje, żeby puszczająca się na prawo i lewo „sucz” była katoliczką, mowy nie ma, ani żeby Arab nie bił swojej żony, ma bić i koniec, od tego jest! 

Policjant ma być głupi, mąż dobry, żona marnotrawna… Prawda? I wszystko będzie O.K. Trzeba tylko wytyczyć pisarzom pewne granice i tyle. Może zrobić spis postaci i ich cech, autor będzie mógł sobie wybrać spośród kilku akceptowalnych. Nie będzie to co prawda bardzo kreatywne pisanie, ale wszyscy będą zadowoleni. 

Nie możemy przecież pozwolić na to, żeby po ulicach snuły się bandy niezadowolonych czytelników… podobnych do Annie Wilkes z Misery Kinga… 

Z siekierami, przekleństwami na ustach i z wydrukami w rękach będą gonić za autorami by ci wskrzeszali, albo mordowali wskazanych bohaterów tak jak im to pasuje, pod dyktando i już, natychmiast bo inaczej....

Stada żądnych zmian wielbicieli literatury z widłami i pochodniami w rękach oblegać będą domy i domki pisarzy (albo klatki schodowe – pisarz wbrew pozorom rzadko mieszka w zamku, częściej w kawalerce na lewo od zsypu). 

Będą skandować wegańskie hasła (bo bohaterka nie powinna jeść martwych zwierząt), będą wykrzykiwać groźby karalne, bo autor zamordował nie tego co trzeba, żona nie powinna była zdradzić męża z jego najlepszym przyjacielem, a sekta seksualnych dzikusów nie powinna (albo powinna – zdania mogą być podzielone) doprowadzić do ciąży mnogiej… z in vitro. 

I wszystko będzie cudnie, pisarze będą się chwalić na FB. 

„Szczęśliwy dzień dzisiaj, wreszcie dostałam z przydziału idiotkę do powieści. Rozumiecie? Prawdziwą idiotkę! Mogę ją wykorzystać w tekście i nikt się nie będzie czepiał” Mój czytelnik decyzyjny mi pozwolił!

Szlag, a ja tylko dobrych mężów i marnotrawne żony dostaję, może się wymienisz?" Mój decyzyjny zawsze idzie w romans, a potrzebuję odmiany...

I wszystkie książki będą ładne, słodkie, laurkowate i politycznie poprawne, żeby broń Boże nikogo nie uraziły. Będą nadzorowane  pospołu przez grupę czytelników decyzyjnych, których każdy autor dostanie z przydziału, każdą stronę trzeba będzie przedstawić im do akceptu i stosować się do wymagań...

Drodzy czytelnicy, jeżeli chcecie mieć wpływ na losy bohaterów w swoich ulubionych książkach… napiszcie je sobie sami może… (Na sto procent będą to książki ulubione - to wam gwarantuję, wiem to z doświadczenia) Dajecie autorom trochę swobody i wolności, to też są ludzie… poza jednym chyba, który jest robotem i jednym kosmitą. 

Edit: Ostatnio pojawił się Piotruś Pan, którego uwielbiam, to znaczy autora. On już bedzie wiedział.


piątek, 7 grudnia 2018

Nevermoor - dla ludzi z wyobraźnią.


JESSICA TOWNSEND
 NEVERMOOR

PRZYPADKI MORRIGAN CROW 


MEDIA RODZINA


W literaturze młodzieżowej i dziecięcej przez jakiś czas było mniej więcej szaro, a potem rozbłysła super gwiazda Harrego Pottera. Natychmiast większość autorów rzuciła się w postpotterowskie epigońskie harce i powstały może nie takie same, ale bardzo podobne i wtórne dziełka o czarodziejach i ich szkołach. W pewnym momencie wydawało się już, że mały czarodziej tak zawładnął wyobraźnią pisarzy, że nie są w stanie napisać niczego co nie byłoby w jakiś sposób z nim związane, a tu szok. 

Tym szokiem jest Jessica Townsend i pierwszy tom cyklu Nevermoor, Przypadki Morrigan Crow. Dlaczego? Bo ta książka jest zupełnie inna. W żadnym razie nie przypomina i nie nawiązuje do potterowskiego widzenia świata, nie ma tu ani szkoły czarodziejów, ani różdżek ani eliksirów, choć świat nie jest całkiem zwyczajny. 

Dużym szokiem jest to, iż powieść zaczyna się od pogrzebu głównej bohaterki, ale nie obawiajcie się, nie jest to zapętlona opowieść zaczynająca się i kończąca na tym samym, to zupełnie inna bajka. 

W pewnej rodzinie we Wronim Dworze mieszka Corvus Crow. Corvus to po łacinie „wrona”, a crow to po angielsku… tak, też „wrona” i mieszka tam jego córka, która jest przeklęta… Zabija koty i ludzi, sprowadza nieszczęścia, podpala szkoły… No, przynajmniej niektórzy tak sadzą. I ta dziewczynka Morrigan ma umrzeć. Oczywiście wszyscy kiedyś… ale ona wie, że umrze w wieczór swoich jedenastych urodzin, czyli tak jakby za kilka godzin… 

Wszyscy już się z tym pogodzili, i ojciec i babcia i macocha… A ona sama? Koszmar prawda? 

Autorka jednak wychodzi z tego koszmaru bardzo obronną ręką, a właściwie opowieścią. 

Stwarza świat zupełnie niespotykany, trochę dobry, trochę zły – w końcu nie ma światów idealnych, a gdyby nawet były, byłyby koszmarnie nudne. Jej świat jest po prostu bajeczny, ale nie jest to tylko bajka, to o wiele więcej. 

Żaden dobry pisarz, a autorkę za takiego właśnie uważam, nie postawi na opowieść, która nie miałaby głębszego sensu, bo przecież opowiadając o jednym często mówi się o czymś zupełnie innym i tu też można wyczuć drugą, jakby podskórną warstwę tekstu, w którym autorka opowiada o inności, przesądach, postrzeganiu dobra i zła, ale nie bójcie się, nie jest to nachalnie moralizatorskie i nie „bije po oczach”! 

Książkę świetnie się czyta. Bajeczny świat zaskakuje odmiennością, wyobraźnia autorki - bogactwem, a sam pomysł niesamowitą spójnością… 
Sama postać głównej bohaterki ma niewiele cech wspólnych ze spotykanymi często bohaterkami książek. Jest wycofana, dociekliwa, nieco sarkastyczna i dość niepewna siebie. Budzi skrajne emocje. Nie od parady nosi nazwisko Crow. Jest jakby „małym wroniątkiem”, a wszyscy wiemy jak ludzie odnoszą się do wron… 

Książka zachwyciła mnie świeżością, fabułą, która nie jest „odgrzewanym kotletem”, pomysłem i realizacją, mnogością różnych stworzeń, które są zupełnie inne i nieoczekiwane, oraz magnifikotem. 

Dla kogo? Dla ludzi z wyobraźnią, pogubionych nastolatek, babć z parasolkami, mam z umęczonych codziennością, dla pokręconych chłopaków ( wcale ich tu nie brakuje), naprawdę dla wszystkich. Fantastyczna! Fantastyczna do kwadratu i formą i treścią!

sobota, 1 grudnia 2018

Flavia de Luce - zostałam przekonana i pokonana!


ALAN BRADLEY

FLAVIA de LUCE

wydawnictwo VESPER


Dzięki jednej z moich ukochanych i literacko niezastąpionych koleżanek pobiegłam do biblioteki i wypożyczyłam pięć tomów historii, a właściwie opowieści o przygodach Flavii de Luce.

Są to książki dla nastolatków, bo bohaterką jest jedenastoletnia Flavia zakochana w chemii dziewczynka, miedzy nami mówiąc spora dziwaczka, ale... jest genialna.

Genialna jest Flavia, genialne są opowieści ( które nie traktują nastolatków jak idiotów), genialne są zagadki kryminalne... bo...

No tak zapomniałam powiedzieć, to są kryminały!

Kryminały z "krwi i kości" oraz wszelkich możliwych koszmarów.

Ponieważ chemii nie lubię miałam trochę pod górkę ( na początku) ale potem pomyślałam, że to są świetne historie. Logiczne, mądre, choć brak w nich dydaktyzmu, jest za to dużo takiej rozsądnej dziecięcej ( dorosłej?) mądrości i świetnego ( choć pełnego konfliktów) świata.

Trzy siostry po śmierci (?) matki mieszkają w domu z surowym, dość pogubionym ojcem. Jedna kocha literaturę, druga muzykę, najmłodsza chemię...

Świetny pomysł na rodzinę... 

Opowieści są tak zajmujące i napisane tak dobrym językiem, że aż szkoda , że nie ma kolejnego tomu... To po prostu jest fascynujące!

Ja jestem zachwycona... Inna sprawa, czy nasze nastolatki byłyby zachwycone? Trzeba spróbować!
No i wlazłam na stronę wydawcy JEST! Jest kolejny tom!

Zdobędę i będę czytać! Szkoda, że książki tylko w dziale dla młodzieży ( znaczy w bibliotece) bo i dorosłych powinny zachwycić!

SĄ ŚWIETNE!!!