IWONA BANACH
- Pojechali!
- Nareszcie! Co za dzień? Dobrze, że to wszystko już się skończyło - powiedziała siadając ciężko za stołem i nerwowo splatając ręce na piersiach.
- Skończyło? Chyba żartujesz... - westchnął Marek, patrząc na nią z niejakim wyrzutem - może powinniśmy za nimi pojechać?
- Zwariowałeś! Jeszcze czego?! No wiesz? Jak możesz.... Jak możesz, ja się tak bardzo starałam!
Oboje popatrzyli na zastawiony stół, na pięknie ubraną choinkę.
- I do tego doniczką?
- No wiesz....
- Ale doniczką?! Przecież to zupełnie chore! I za co? Za tyle serca? Nie! To nie do pomyślenia! To miało być tylko dwa dni! Tylko na święta! Tylko na święta, debilu!
Choinka rzeczywiście wyglądała pięknie. Te wszystkie bombki, bombeczki, łańcuchy, światełka. Marek nalał sobie kompotu z suszu.
- Może jednak ja pojadę? Ty, jak nie chcesz...
- Ani mi się waż! To nie nasza sprawa!
- Jak to nie nasza? Przecież tak się cieszyliśmy...
- Jasne, ale to co się stało przechodzi wszelkie pojęcie! Lepiej posprzątaj w łazience, bo mi się niedobrze robi na samą myśl, co tam się dzieje. I całe to zamieszanie - wzruszyła ramionami z pogardą. - I po co nam to było?! Po co?
- Przecież chciałaś!
- Nie! To ty chciałeś!
Marek przezornie odwrócił oczy. To był jego pomysł, choć oboje go zaakceptowali. Zawsze wszystko uzgadniali, zawsze wszystko robili razem. Wszystko, nawet zakupy, rozumieli się prawie bez słów, byli jakby jedną osobą w dwóch ciałach. Aż do dzisiaj, aż do tej chwili kiedy wszystko się zawaliło. Marzenie jakoś wypsnęło się spod kontroli i już nie mieli na nie wpływu. Marek patrzył na Dominikę jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
- Ależ kochanie...
- Żadne kochanie! - Dominika prawie na niego warknęła. - Mam dość! Rozumiesz? Przez cały tydzień siedziałam w garach! Przez cały tydzień latałam z wywieszonym ozorem, a to kapusty zabraknie, a to grzyby nie takie... - nagle zamilkła na chwilę - Wiesz? A może chodziło o tę lalkę?
- Nie, kochanie.... - usiłował coś dodać, ale przerwała mu uspokojona.
- Masz racje, to nie to! Lalka kosztowała ponad dwie stówy... I do tego podłogi, pastowanie, pucowanie, cholerne mycie okien, firanki, dywany! I ta choinka? Ten pieprzony drapak, też dał mi w kość! Wiesz, ile igieł z tego się posypie za kilka dni? I wiesz, kto to będzie sprzątał i zębami wydzierał te igły z dywanu? Wiesz? Jasne, że wiesz, przecież nie ty! Ty sobie spokojnie pójdziesz do pracy...
- Ależ, kochanie - Marek wyraźnie nie miał przebicia.
- Zamknij się! Zamknij! - krzyknęła Dominika histerycznie. - To nie tak miało być!
- Wiem, że nie tak, ale pewnych rzeczy nie da się przewidzieć w takich sprawach...
- Nie da się przewidzieć? Nie da się? Ty oszalałeś, prawda? Myślisz, że ktoś o zdrowych zmysłach usiłowałby przewidzieć taką cholerną katastrofę?!
Wstała i nerwowo wyjrzała przez okno.
- Teraz na pewno będą o nas gadać! Zupełnie niepotrzebnie powiedziałam Krukowskim, a poza tym, wszystko widzieli, jak hieny siedzą teraz w oknach i czekają na sensację, i zgaś te pieprzone światełka na choince! Zgaś! Słyszysz?!
- Dobrze, kochanie - Marek posłusznie podszedł do choinki i po kolei zaczął wyłączać światełka. Musiał przyznać, że były piękne. Nigdy dotąd aż tak bardzo nie szykowali się na święta, nigdy zresztą nie mieli nawet prawdziwej choinki, ale w tym roku Dominika uparła się, że ma być tak pięknie jak jeszcze nigdy i nigdzie.
- Te migające też? - zapytał nie wiedząc co powiedzieć.
- Też! Wszystkie! Nie było sensu ich kupować, ale oczywiście uparłeś się, prawda? Ty zawsze musisz postawić na swoim, a potem jak co do czego...
- Przecież to ty je kupiłaś?
- Nieważne! Ale jak można było coś takiego... I ta doniczka... Niepotrzebnie stawiałam gwiazdę betlejemską w łazience, ale tak pięknie tam wyglądała. Tak pięknie... A teraz co?
- Posprzątamy - na chwilę zamilkł. - To znaczy ja posprzątam...
- Nie o to chodzi! Chodzi o to, że będą się nas czepiać, rozumiesz?! Niewdzięczna gówniara! Specjalnie to zrobiła! Specjalnie! Chciała pokazać, co to nie ona... I miej tu, człowieku, serce!
Marek jeszcze raz popatrzył na żonę, po czym bez słowa poszedł do swojego pokoju. Kiedy wrócił był jakby spokojniejszy.
- Chyba tam nie dzwoniłeś?! - Dominika naprawdę się zezłościła. - Nie powinieneś! Przecież to wygląda tak, jakbyś czuł się.... Jakbyś... - jeszcze bardziej się zdenerwowała - jakbyśmy byli odpowiedzialni za to, co się stało!
- No więc… - chciał coś powiedzieć, ale znów nie dała mu dojść do głosu.
Blada, roztrzęsiona, co chwila poprawiała talerzyki na stole przykrytym nieskazitelnie białym obrusem, na którym w jednym miejscu kwitła czerwono bordowa plama.
- Weź aparat i porób zdjęcia.
- Teraz to tobie odbija. Jakie zdjęcia? - Marek nie wierzył własnym uszom. - Teraz? Po co?
- Bo ja tak chcę. Niech potem nikt mi nie powie, że coś było nie tak! Niech zobaczą choinkę! Niech każdy zobaczy te pieprzone prezenty i to całe żarcie na stole! I ciasto!
- Dominika, to nie ma sensu!
- Ma! Większy niż myślisz! Większy niż myślisz – powtórzyła. - Jak ona mogła to zrobić?! Jak mogła! Przecież to obrzydliwe. Tu tyle serca, kolędy, żarcie! Oczywiście musiała zapaprać obrus, jasne, że musiała! Założę się, że w życiu czegoś takiego nie miała, a teraz co?! Wszyscy nas będą wytykać palcami! I to jak? Doniczką?! No, nie, ja nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić!
- Fakt, to straszne...
- I cała ta masakra w łazience, skorupy ziemia...
- Zapomniałaś o krwi?
- Nie, nie zapomniałam, choć bardzo bym chciała! To chyba moje najgorsze święta w życiu! Marek! Ja się chyba załamię!
- Nie histeryzuj. Sprawa jest rzeczywiście trudna. Dzieciak miał...
- Dzieciak?! Dzieciak?! To harpia nie dzieciak! Nic jej się nie podobało! Nic!
- A może podobało jej się za bardzo?
- I oczywiście musiała odegrać się na nas? Ona naprawdę była jakaś nienormalna!
- Jest.
- Co: jest?
- No, jest. Żyje. Operacja się udała.
- No to koniec! Obgada nas jak nic! Nakłamie! To pewne!
- Przestań wreszcie myśleć o sobie i pomyśl o tym biednym dziecku! Ona ma ledwie dziesięć lat!
- I to ją usprawiedliwia? To jej pozwala podcinać sobie żyły w cudzej łazience? I to czym?! Skorupą od doniczki?!
- Wiem, rozumiem, to dla ciebie szok, ale skoro już jest w porządku to możemy jutro pójść i ją odwiedzić. Zaniesiemy jej prezenty...
.
- Mowy nie ma! Niech ją odwiedzają ci ludzie z domu dziecka, co ją tak wychowali! Też mi coś, a prezenty? Prezenty zostaną, w przyszłym roku zaprosimy inną dziewczynkę, będzie z pewnością grzeczniejsza i mądrzejsza. Przydadzą się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz