Syndrom proroka, we własnym kraju, to coś co mnie bawi czasami do upęku, a jak zauważyłam, jest czymś zdecydowanie normalnym i niestety częstym.
Znacie to powiedzenie "Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju"?
Nie, nie będzie o religii, w żadnym razie, religijni prorocy zdecydowanie mnie nie interesują, a tym bardziej ci internetowi.
Chodzi mi o pisarzy.
Wyobraźmy sobie coś takiego. Pewna autorka napisała książkę o Pcimiu Dolnym. Wydała tę książkę, książka jest wspaniała i święci trumfy czasami nawet na świecie, a w Pcimiu?
W Pcimiu niestety nikt o niej nawet nie słyszał.
A przecież taki Pcim Dolny ( górny i każdy inny też) chce się promować!
I promuje się!
W wiadomościach lokalnych kładzie duży nacisk, na gospodarkę: „Szambo na ulicy kolejowej pochłonęło dwa centymetry krawężnika”, na sprawy zdrowotne: „Zwłoki kobiety zostały znalezione martwe” (swoją drogą żywe zdarzają się niezwykle rzadko, a szkoda) , na kulturę : „Radny użył słowa na k… (i nie było to słowo kultura)”
Mógłby się promować książką, albo pisarzem, ale… Pisarz jest pcimianinem z urodzenia i zamieszkania. To przecież straszne! Jak może być pisarzem skoro mieszka na sąsiedniej ulicy?! I w ogóle, pcimianin to nie brzmi dumnie...
Może byłoby lepiej się nim promować gdyby był pcimianinem zamieszkałym za granicą, albo seryjnym mordercą, co wśród pisarzy rzadko się zdarza, na mieszkanie za granicą ich nie stać, a co dopiero na zakup porządnej siekiery…
Pamiętajmy co powiedział Tuwim: „Aby mieć u czytelników powodzenie, trzeba albo umrzeć, albo być obcokrajowcem, albo pisać perwersyjnie. Najlepszy zaś sposób to być zagranicznym, perwersyjnym nieboszczykiem.”
Tak więc tutejszość nie jest w cenie, graniczy wręcz z „tybylczyzmem”. A bycie tubylcem graniczy ze wstydem.
Rozmawiałam z wieloma autorami, którym nie dane było urodzić się w takich Paryżach czy Warszawach (swoją droga, mogliby rodziców podać do sądu o utrudnianie drogi życiowej) i oni wszyscy (wszyscy, z którymi rozmawiałam, nie wszyscy pisarze) twierdzą, że coś w tym jest.
Rodzime miasteczka ich nie zauważają, księgarnie o nich nie słyszały, a niektóre biblioteki wpadają w osłupienie, że ktoś miał czelność zostać pisarzem na ich terenie.
A teraz pytanie do twórców.
A wy?
Jakie są wasze (wielko i niewielko) miejskie doświadczenia z promowaniem waszego dorobku przez własne Pcimie Dolne, Górne i Nijakie?
Czy wasze miasta są z was dumne? Czy w ogóle was zauważają? Czy, trawestując, można zastosować tu stwierdzenie "Nibyś jest, a jakoby cię wcale nie było"?
A może tak własnie jest dobrze? Może tak własnie powinno być? W końcu wieści o zwłokach mają o wiele większy zasięg niż jakakolwiek książka...
Ja też mam fajną bibliotekę. W dziesięciotysięcznym miasteczku nadal zna mnie niewielu, ale podobno jest kolejka do moich książek w bibliotece.
OdpowiedzUsuńAle miasto chwali się, że ma pisarkę, że mieszka u nich ktoś, kto pisze książki? Że ta Zuzanna A, to "nasza ci ona jest"?
UsuńWiesz to różnie jest. Ja przy trzeciej książce wydanej przez normalne wydawnictwo, ogólnodostępnej także w zaklętych empikach, po różnych przedsięwzięciach promujących miasto (zawsze mówię/piszę gdzie mieszkam,a jak wiadomo nie ułatwia mi to życia) usłyszałam od osoby ponoć kulturalnej, że i tak, choćby nie wiadomo co! pozostanę prowincjonalną pisareczką. Do prowincjonalnej nic nie mam, w końcu nie urodziłam się w Barcelonie, ale pisareczką... tak żeby koniecznie zdyskredytować. Ale ja jestem cierpliwa, a zemsta jak wiadomo najlepiej smakuje na zimno ;)
UsuńKa tam wiesz... W sumie nie za bardzo się tym przejmuje, ale śmieszy mnie to straszliwa i uparta "niewidzialność", bo przecież promuje miasto jak mogę i to bardziej niż wielu, którzy z podobnych powodów (o wiele jednak ilościowo mniejszych) są zauważani :) Powiedziałam sobie, że co mi tam. Nie to nie... A prowincjonalność to ludzie mają w głowach a nie akcie urodzenia :)
UsuńChyba coś w tym jest, że autor w rodzimym mieście nie ma takiego poklasku jak w innych. Może chodzi to o skromność ? Ale faktycznie masz rację. Jest taki jakiś trend.
OdpowiedzUsuńCoś w tym jest, zazwyczaj się nie docenia swoich ludzi. No chyba że już jakaś światowa sława to wtedy tak jest... Nie wiem czy to kwestia zazdrości mieszkańców ?
OdpowiedzUsuńA może taki Pcim - dolny albo górny, nie szanuje swojego pisarza? Zazdrości owemu sukcesu i sławy...Takie przypadki są. I dopiero pośmiertnie sobie przypomina, że może by tak jakąś tablicę pisarzowi ufundować albo i ulicę jego imienia.
OdpowiedzUsuńPosmiertnośc jest paskudna :)
UsuńHmmm... to ciekawe, a wydawać by się mogło, że jest wręcz odwrotnie, że ,,miasto,, szczyci się i chwali znakomitymi osobistościami.
OdpowiedzUsuńPewnie zależy które miasto i jakie miasto... Oczywiście nie należy wrzucać wszystkich do jednego worka...
UsuńPracując u lokalnego producenta całkiem fajnej i eleganckiej bielizny, zauważyłam pewną prawidłowość: najmniej sprzedawaliśmy na rynku najbliższym. Czym dalej, tym wyższe obroty. Podobną prawidłowość dostrzegli znajomi przedstawiciele z innych firm, nie tylko mojej branży.
OdpowiedzUsuńDocenianie lokalne chyba ogólnie kuleje i nie wiem jak to wytłumaczyć. Czy tym, że podświadomie myślimy, że coś obok nas nie może być dobre? Może to forma zazdrości, że nie poda się ręki komuś z sąsiedztwa, bo jeszcze coś udałoby się mu zdobyć?
Albo przekonanie o własnej niższości? "Tu gdzie jestem" jest byle jako, wiec wszystko takie jest?
UsuńJako blogerka narzekać nie mogę. Kiedy wygrałam konkurs fotograficzny na rozdaniu nagród byli obecnie przedstawiciele samorządu z burmistrzem na czele.
OdpowiedzUsuńJak znam życie to garstka chwali swoje i cieszy się sukcesem znanych i bliskich... I tu główna rolę odgrywa zazdrość i tylko zazdrość...
OdpowiedzUsuńTo z zazdrości. Dlatego "doceniają" pośmiertnie, bo już nie będzie miał tak dobrze. To chyba nasza narodowa przypadłość😪
OdpowiedzUsuńNiestety tak jest i nie dotyczy to tylko pisarzy, myślę, że chodzi o zazdrość. Zawsze tzw. "obcy" bardziej nas doceniają, ale najważniejsze jest Twoje podejście - trzeba robić swoje i się nie przejmować :) Jeszcze przyjdzie czas, ze się będą Tobą chwalić :)
OdpowiedzUsuńTo nawet nie jest chęć, żeby się chwalili, ja jestem bardzo "domowa", nie chodzę na fety, nie usiłuje być wszędzie, tylko po prostu zastanawiam się, dlaczego marnuje się to co ma się "pod nosem", a promuje coś co jest daleko :)
UsuńZgadzam się z Małgosią, że promowanie czegokolwiek lokalnie jest rzadkie i mało popularne. Ja mieszkam w Warszawie, więc jeśli kiedykolwiek będę pisać i wydawać (a taki mam plan) to "moja" biblioteka, blisko miejsca zamieszkania, na pewno będzie o tym wiedzieć. :D
OdpowiedzUsuńO a plany pisarskie w kierunku fikcji czy non fiction? Co do bibliotek, to biblioteki są, albo bywają w porządku. To oczywiście zależy od ludzi, ale ludzie obcujący z książkami są o wiele bardziej "normalni" od innych :)
UsuńJak wydam książkę, to się przekonam. Na ten moment moja niesława mnie cieszy
OdpowiedzUsuńNie no, nie "niesława", raczej brak wyraźnej sławy :)
Usuń