Dziś święto nietypowe „Dzień
ostrych przypraw” opowiem więc coś na temat mojej do nich miłości
zresztą wzajemnej.
Kocham ostrą paprykę wszelkiego
rodzaju, zajadam się takimi piekielnikami jak „scotch bonnet”,
mimo iż potem drętwieje mi pół twarzy i nos, rano pogryzam
jalapeno, a piri piri, czy papryczki chili goszczą na moim stole
codziennie, a czasami i trzy razy dziennie, bo jadam je nawet na
słodko czyli na kanapkach z truskawkami.
Niektóre są tak piekielne, że
właściciele upartych i leniwych osłów (czego dowiedziałam się
na Sardynii) żeby zmusić te biedne zwierzęta do biegu wtykają je
im w odbyt co powoduje taki ból, że zwierzaki potrafią osiągnąć
prędkość światła.
Kiedyś, a było to dobre kilka lat
temu, przyrządziłam sobie sałatkę z truskawek i chili... nie, nie
ze śmietaną, a z octem balsamicznym i oliwą. Określenie
„piekielnie” pyszna nie będzie tu w żadnym razie przesadą.
Niestety nie wzięłam wtedy pod uwagę mojej cudownej zdolności do
ściągania na siebie kłopotów.
Usłyszałam pukanie i w drzwiach
stanęła koleżanka ze swoim synem. Nie powiem, że byłam
zachwycona, ale gość w dom... i tak dalej. Poza tym koleżanka była
winna mi, bagatela, 150 złotych, więc sądziłam, że przyszła je
oddać. Zrobiłam kawę, podałam ciasteczka.
Jej dzieciak jak zawsze był ponadto.
Marudził, że on chce na podwórko, że nudzi się, że... bla, bla,
bla.
Matka uroczo i po „luzacku” kazała
mu iść do komputera. Mojego komputera.... Zdrętwiałam, ale co
miałam robić? Asertywność nie jest moją mocna stroną.
Siedziałyśmy przy kawie może z dziesięć minut gadając o
głupotach, kiedy z kuchni... TAK z kuchni, choć tam nie ma
komputera, dobiegł nas wrzask.
Nie wiedziałam co dzieciak robił w
MOJEJ kuchni, ale wkrótce zrozumiałam.
Lubicie znajomych, którzy czują się
u was tak swobodnie, że myszkują po szafach i wyjadają frykasy z
lodówki? Ja NIENAWIDZĘ, no chyba, że to przyjaciele i chyba, że
im pozwolę. Pełne złych przeczuć wpadłyśmy do kuchni.
Dzieciak był cały umazany na
czerwono, pluł, zwracał, wyglądał jakby właśnie zagryzł
któregoś z sąsiadów. Zorientowałam się, że WYJĄŁ z lodówki
i zachłannie pożarł moja sałatkę! Fakt, całej nie dał rady,
ale i tak się zmarnowała bo jadł z salaterki.
Wył, piszczał, krzyczał jakby ktoś
go mordował i wskazywał paluchem na sałatkę. Jego mama, żeby nie
powiedzieć „mamunia” spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem.
Spróbowała mojej sałatki.
- Jak możesz takie rzeczy trzymać w
kuchni? – warknęła widząc moje zdziwienie po czym zagroziła mi
policją oraz sanepidem.
Wybiegła ciągnąc jak pakunek po
schodach wrzeszczącego dzieciaka i tyle ją widziałam.
Nigdy niestety nie zobaczyłam już
moich 150 złotych. Od znajomych dowiedziałam się za to, że nie
jestem normalna ( też mi nowina), że jestem bez serca ( jasne,
jasne) i że dodaję do potraw rozpuszczalnik oraz sodę kaustyczną
( tu mnie załatwiła na cacy)!
Mimo to nadal jadam ostre papryczki, bo
co by nie mówić... „papryczka jest dobra na wszystko”, na
fałszywych przyjaciół też.
Skąd się tacy ludzie biorą??? U mnie przez lata pilnował pies. Pozwalał ludziom usiąść na kanapie, ale już ruszyć się z niej nie mogli. W ten sposób straciłam kilkoro znajomych, ale jakoś nie odczułam ich braku.
OdpowiedzUsuńOj, taki pies bardzo by mi się przydał :) Na pewno byłby lepszy i bardziej kochany od wielu znajomych, a co do ludzi... No cóż, kultura... To coś co się wynosi z domu :)
UsuńNastępnym razem wetknij papryczkę... takiej znajomej. Może przekroczy prędkość światła i stanie się sławna :D
UsuńI jeszcze mnie pokocha? Ludzie kochała sławę. Nie ma mowy!!
UsuńI śmieszne to, i straszne zarazem :) Od takich znajomych trzeba się trzymać z daleka :)
OdpowiedzUsuńDoskonała metoda na pozbywanie się natrętów, podaj przepis na sałatkę. Zanotuję.
OdpowiedzUsuńPół kilograma pokrojonych truskawek, 2-3 ostre papryczki ( pokrojone w cienkie plasterki - ja daję żółte, to wtedy je bardziej widać), oliwa z oliwek, sól pieprz i ocet balsamiczny - najprostsza sałatka świata!
UsuńAPROBATUR!!!
OdpowiedzUsuń