Harlekinizacja okładek książkowych stała się faktem. Gdzie nie spojrzeć tam słodkości i to takie, że aż czasami mdli. Zazwyczaj mamy więc na takiej okładce albo kobietę w zwiewnej sukni mniej więcej balowej, która ochoczo poleguje w trawie pośród polnych kwiatów lubo też jest uroczo targana przez morski wiatr.
Nie wiem czy tylko mnie się wydaje, że przebywanie w TAKIEJ sukni, w TAKIM miejscu jest nieco dziwaczne? Wersja pierwsza jednak aż prosi się o mickiewiczowskie mrówki, że o innych robalach nie wspomnę. Bywają też na okładkach mężczyźni. Stoi taki zazwyczaj w rozpiętej koszuli, z sześciopakiem i patrzy wcale nie dyskretnie gdzieś w kierunku swoich klejnotów, głowy ma pół. Resztę mu odcięło, wyraźnie nie była potrzebna!
Są też urocze domki, stare, cudne, malownicze aż by się chciało zaśpiewać „obraz jak sztuczny cud, landszaft, cholera nie życie”, a do tego gdyby się dokładnie przyjrzeć temu domowi, obrośniętemu dzikim winem, bluszczem i powojem, to można sobie zdać sprawę, że, gdzieś za jego drewnianymi drzwiami, pleśń, wilgoć i grzyb właśnie kończą dusić ostatniego mieszkańca.
I mamy jakąś „ją”, nieco oblezioną robalami, w pogniecionej sukience, jakiegoś „jego” z przerostem ego i połową mózgu, oraz dom do remontu, jeszcze tylko Sławomira z szampanem tu brakuje.
W latach dziewięćdziesiątych takie „omdlewające” okładki doskonale się sprawdzały na książkach w stylu literackiego disco polo, które produkowane były masowo.
Białe były dla grzecznych panienek. To w nich łzy lały się strumieniami w miłosnym biegu przez przeszkody, niebieskie ( medyczne) uświadamiały ( pomiędzy truchtem uniesień), co to jest kroplówka, a czerwone rozgrzewały do czerwoności… uuups gorące damskie serduszka.
Teraz takie okładki trochę denerwują. Wiem, stockowe zdjęcia, wiem, grafik chce jeść, o zgrozo codziennie… Wiem autor często nie ma nic do powiedzenia, albo ma niewiele… Ja sama znam przypadek takiego stockowego układu, gdzie zdjęcie tej samej panienki, która uśmiechała się na okładce książki nieco dalej w sieci, reklamowało środki przeczyszczające…
Nie wiem dlaczego tak jest. Czy okładki są takie słodkie do „urzygu” bo tego pragnie czytelnik, czy czytelnik też nie ma zbyt wiele do powiedzenia i kupuje to co mu się podtyka pod nos.
Istnieją zresztą wydawnictwa chwalebnie na tym polu się odznaczające! I zwróćcie uwagę, że nie piję tu do ŻADNEJ KONKRETNEJ książki! Ani słowa nie wspomniałam o treści.
A zdarza się, że okładka sugeruje romans z nutą sadomasochistycznej erotyki w krzakach tarniny, a tu, uuupsss – świetna powieść społeczno obyczajowa, okładka sugeruje męskie igraszki w piwnej pianie, a tu uuups – szalony morderca z łupieżem, okładka… tak sugeruje cudne życie rodzinne w wiejskim domu, a tu… Podręcznik usuwania grzyba.
To po prostu stwierdzenie faktu. Jakoś nam się okładki harlekinizują, zresztą, okładki…
I co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze, nic, ale to absolutnie nic nie da się zrobić!
Choć może warto zwracać na to uwagę, jak to czynią niektórzy pisarze.
Smutne jest to, że tak niewiele mamy do powiedzenia w kwestii okładek, ale z drugiej strony, gdyby one były takie, jak mi się podobają, czy ktoś poza mną byłby skłonny je kupić? W końcu robią je fachowcy od marketingu, a ja się na tym nie znam.
OdpowiedzUsuńNawet nie sięgam po sześciopaki na okładkach, zakładam, że moja inteligencja emocjonalna ostrzega mnie przed traumą, którą mogę przeżyć czytając to, co w środku. Może to dobrze, że harlekinizacja rozwija się nad zwyczaj prężnie. Pomyśl, za parę lat wejdziesz do księgarni a tam: po lewo porno dla gimbazy- sześciopaki, w środku żyli długo i szczęśliwie- wiejskie domki i bukolika, na prawo zakrwawione noże- kryminały. Dokładnie będziemy wiedzieli czego się spodziewać. 😂
Apokaliptyczna wizja :) Wiem, że marketing to teraz bóg świata i okolic, ale mimo wszystko, choć odrobinę sztuki... albo inteligencji :P
UsuńCzytam i płaczę, bo dwie moje książki zostały tak wydane. Ładnie, ale myląco. W sumie nie do końca uczciwie wobec odbiorcy. Bo jak ktoś kocha romanse, to szuka książki w takiej okładce. I jeśli w tejże romansowej okładce nie znajduje romansu, lecz... cokolwiek innego, to trudno się dziwić, że jest rozczarowany, zły oraz że to głośno wyraża. Jednocześnie książka taka całkiem mija się z czytelnikiem, który być może miałby z jej przeczytania satysfakcję. Słowem - nie trafia do nikogo. I ja nie wiem, czy o to chodzi w marketingu. Drugą moją powieść miały recenzować dwa literackie pisma, a blurby ich recenzentów miały być na okładce. Obaj czytali przed drukiem i żaden nie zskwalifikował powieści joko romansu. Po długiej i przegranej walce (mojej) o okładkę oba pisma zrezygnowały. Recenzenci nie życzyli sobie umieszczać nazwisk "na romansie". Nie chcieli, aby ich nazwiska wyświetlały się w wynikach wyszukiwania w Google'u i przy opisach książki w księgarniach. Nie dziwię się, chociaż parę jest mi bardzo przykro. A prosiłam, błagałam wręcz o estetyczną, ale nie kiczowatą okładkę.
OdpowiedzUsuńCzasami mam wrażenie, że dla niektórych wydawców liczy się sprzedaż... okładki, a nie umieszczonej pomiędzy okładkami powieści :(
UsuńCiekawe spostrzeżenia i bardzo na czasie. Też zauważam okładki książek, do których dano to samo zdjęcie tylko użyto innej kolorystyki. Niestety najgorzej w tej kwestii mają okładki romansów i erotyków, wszystkie wydają się tworzone na jedno kopyto.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
a czasami wszystkie książki wydają się być romansami, albo erotykami, jeżeli sądzić po okładkach.
UsuńMam takie same odczucia. :( Poza sot i moim znajomym pisarzem, który sam wydał swoje książki i do nich okładki zrobił mój brat, większość jest taka, jak mówisz. :( W dodatku brat grafik ma cały czas takie doświadczenia: dla każdego klienta robi co najmniej 2 warianty: jeden znakomity na wysokim poziomie, drugi brzydki, taki jak wszystkie. Oprócz tego mojego znajomego pisarza WSZYSCY wybierają te brzydkie. Graficy nie mają życia w Polsce niestety, nie mogą się rozwijać i robić dobrych okładek, bo wydawcy oczekują od nich złych, słabych, masowych prac. :( I podobnie jest z grafiką na strony internetowe. :(
OdpowiedzUsuńOkładki jak okładki, szału faktycznie ostatnio nie ma, dlatego staram się szukać okładek, które hm... Są choć trochę zabawne. I nie tak do końca oczywiste. Z przymrużeniem oka tak zwanym. Podobają mi się te do historii napisanych przez Penelope Bloom. Te z bananem i wiśniami.
OdpowiedzUsuńJa tej autorki nie znam, ale zajrzałam na LC i rzeczywiście te trzy okładki są inteligentne :) Nawet bardzo.
UsuńMnie też mdli! Litości, czy wydawcy muszą chwytać czytelnika poniżej pasa? Sorry, ale ja nie kupuję takich książek, bo wydają mi się mało inteligentne, skierowane na tory lektury łatwej, banalnej i infantylnej. Okładka to też pewien przekaz. Piszący takie książki, naprawdę nie macie nic do powiedzenia w tej kwestii? Czas pokazać pazur!
OdpowiedzUsuńMasz rację w 100%. Ja np mam już dość tych twarzy, zdjęć. Brakuje mi minimalizmu, symbolu, czy nawet jakiś ornamentów. Myślę, że świetny kolor też przyciąga uwagę czytelnika. Szkoda, że my konsumenci nie mamy wpływu na to, bo myślę że wtedy byłoby o wiele ciekawiej ;)
OdpowiedzUsuńTak, wejdzie się do księgarni, a tam aż mdli od cudnych, smukłych kobiet w powiewnych sukniach i przystojniakach na koniu, oczywiście na okładkach.
OdpowiedzUsuńJa mam swoją zasadę, nigdy nie kieruję się okładką, czytam wcześniej recenzję, zapisuje tytuł i okładka zupełnie mnie nie rusza.
Unikam romansów, czytam literaturę faktu, biografię, książki podróżnicze, a tam najczęściej okładki bardzo skromne.
Irena - Hooltaye w podróży
Masz niestety racje. Często oceniam książki po okładce. I jak widzę właśnie takie okładki to odkładam książkę na bok nie czytając nawet opisu, bo z góry wiem ze to "romansidło" w stylu harlekina. Mam wrażenie że trudniejsza czy ambitniejsza okładka nie byłaby zrozumiała, a tak poszukuje prostego odbiorcy dając mu prosty przekaz z kładki. I kiedyś mocno sie zdziwiłam bo całkiem fajną seria kryminałów miała o dziwo w tym stylu okładki. Czemuż, nie mam pojęcia, bo nijak to nie pasowało do treści.
OdpowiedzUsuńZgadza się. Wszystko idealne. Umalowane. Chude do bólu. Sztucznie uśmiechnięte, równe zęby,duże usta, smukłe palce I...potem człowiek staje przed lustrem i...kwik 🤣 ech czasem staję i się pukam w łeb 😅
OdpowiedzUsuńNo niestety szczera prawda. Trudno szukać okładek z przesłaniem lub symboliką. Takich, które zaciekawią I obiecują... Ostatnio mało zaglądam do polskich księgarni, ale w hiszpańskich tendencja jest podobna. Taki trend, taka moda, takie życie...
OdpowiedzUsuńMało w temacie, ale muszę, bo się uduszę ;))) W domach porośniętych bluszczami, dzikim winem, czy innymi krzaczorami, nie ma wilgoci i grzyba, bo roślinki wysysają ją do cna ;))
OdpowiedzUsuńCo do okładek, to oczywiste, że ma ogromne znaczenie, nasz pierwszy kontakt i odczucia, to właśnie reakcja na okładkę. Jednak ja zawsze czytam streszczenie książki i lubię przewertować kilka pierwszych stron i to właśnie powoduje, czy książka mnie skusi, czy nie, okładka schodzi na dalszy plan i staje się mało ważna ;)
Pozdrawiam ciepło, Agness:)