Grażyna Gołuchowska
Oficynka
Kuba,
marzenie i wszechobecny w literaturze mit, stereotyp tak magiczny jak
i polityczny, miejsce święte i świetne, o którym pisali wielcy,
miejsce, które niewielu odwiedziło, a wielu kocha. Wyidealizowany
kawałek świata bardzo mocno wrośnięty w literaturę współczesną,
mimo, że dość niedostępny, a może właśnie dlatego.
Tytuł
może być i pewnie jest aluzją do książki „Czekając na śnieg
w Hawanie” Carlosa Eire, ale jest opowieść z zupełnie innego miejsca w życiu, w świecie i w czasie.
Czytałam
wiele książek na temat Kuby, głównie reportaży, wiele też
powieści rozgrywających się na tej tropikalnej wyspie magicznej i
zauważyłam, że Kuba ma dwa oblicza, to piękne, kolorowe, podszyte
nostalgią i bohaterstwem. Socjalistyczne i wierzące w Fidela jak w
boga i to drugie, też nostalgiczne, zewnętrzne, spojrzenie ludzi,
którzy przyjeżdżają, odjeżdżają, tęsknią, ale i idealizują
traktując Kubę jako wakacyjne all inclusive, gdzie miłość,
a nawet małżeństwo ( choć niezbyt szczęśliwe) wliczone są w
cenę.
W
książce Gołuchowskiej Kuba jest nieco inna, jest gorzka i smutna.
Głodna, biedna, umęczona zakazami i nakazami, transakcyjno
matrymonialna, prostytuująca się za mydełko i szampon, bez grosza
przy duszy i bez szacunku dla samej siebie. Czy prawdziwa? Pewnie
tak, w każdym razie odarta z mitu i romantyzmu, tak samo zresztą
jak Barbara i Piotr. Oboje, choć każde z nich oddzielnie
postanawiają spędzić Boże Narodzenie na Kubie. Piotr fotografuje,
Barbara zbiera wspomnienia Polek, które za miłością wyjechały na
Kubę i zostały tam już na zawsze.
Zdarzyło
wam się kiedyś w zupełnie obcym mieście spotkać kogoś
znajomego? Nawet jeżeli nie, to możemy być pewni, że gdzie obok,
sąsiednią ulicą tego miasta, Paryża, Hawany czy Nowego Yorku
przechadza się ktoś z naszej dalszej lub bliższej przeszłości,
nieświadomie depcząc nam po piętach wzbudza kurz wspomnień i
niewyraźnym odbiciem w szybie wystawowej porusza serce.
Ta
książka nie jest właściwie powieścią obyczajową, to raczej
powieść reportażowa. Konsekwentna fabularnie, ale przetykana jakby
reportażową rzeczywistością świata, miasta, państwa bez
naciągania, bez przekłamań, bez udawania. Zapis dwóch odrębnych,
choć kiedyś przez chwilę splecionych dróg życiowych.
Nostalgiczna, ale nie ckliwa, miejscami romansowa i romantyczna,
miejscami gorzka, wręcz sarkastyczna.
Kuba
nie jest tu pretekstem dla opowieści, jest naprawdę jej podstawą i
to ona jawi się jako główna bohaterka tego bogatego w fakty
tekstu. Kubę „opowiadają” jej mieszkańcy, a więc nie jest to
li tylko obraz przesączony przez pryzmat zewnętrznego,
turystycznego, czy choćby tylko europejskiego spojrzenia. Tekst
zaopatrzony jest w 122 przypisy i te przypisy, wierzcie mi są istotne
i ważne. Cześć z nich to tłumaczenia hiszpańskich zwrotów, inne
wyjaśniają nazwy instytucji, jeszcze inne odnoszą się do aluzji
muzycznych, teatralnych, czy historycznych, bez których zrozumienia
tekst może być mało czytelny. Niestety poważnym utrudnieniem,
żeby nie powiedzieć błędem wydawcy jest umieszczenie tych
przypisów na końcu książki, zamiast po prostu na dole każdej
strony. Moja znajomość hiszpańskiego ułatwiła mi czytanie bez
konieczności ciągłego przeskakiwania na koniec tomu, ale i tak
wiele rzeczy musiałam sprawdzać i nie byłam tym zachwycona.
To
książka dla ludzie ciekawych świata. Takich, którzy spoza
delikatnej zasłony powieści obyczajowej wyłuskają piękno obcego
świata, dla tych, którzy poza reportażem i ogromem wiedzy w
książce przemyconej zauważą ludzkie losy, ciekawe, choć nie
proste, smutne, czasami tragiczne, ale też i piękne.
Zachęcam.
O! Muszę przeczytać!
OdpowiedzUsuń