Od tego zdarzenia minęło kilka lat, a
ja nadal uważam, że logiki powinni uczyć w szkołach bo myślenie
logiczne sprawia niektórym poważny kłopot, wielu myśli
życzeniowo, a wielu też ( z umiłowania sensacji lub/i plotek)
stara się za bardzo czytać między wierszami, co skutkuje czasami
niezłą makabrą.
A przecież wystarczy założyć, że jeżeli ktoś
oświadczy, że chce się zabawić to naprawdę chce się zabawić–
wypić piwo, pogadać z koleżanką, pójść na spacer, a nie na
przykład poderżnąć komuś gardło. Zbyt trudne? Niestety tak...
Jakiś czas temu, skuszona wizją
świeżych bułek, weszłam do sklepu i zauważyłam coś
nietypowego. Owszem, nie jestem przesadnie lubiana, ale na ogół
ludzie ode mnie nie uciekają.
Tym razem patrząc mi prosto w oczy,
jak dzikiemu zwierzęciu w natarciu, grzecznie wymamrotując „dzień
dobry”, tyłem chowali się za półki, albo patrzyli na mnie
zachłannie i z takim uśmiechem, że zaczęłam się zastanawiać,
czy coś mi nie wyrosło na twarzy i czy mam na sobie to co
konieczne. W końcu stwierdziłam, że chodzi o bandaż, którym
miałam zamotaną rękę, bo się po prostu pokaleczyłam.... myjąc
naczynia. Wiecie, to był zestaw standardowy, woda, piana, ręka,
ostrze...
W tej atmosferze włożyłam do koszyka
bułki, dodałam masło i jakiś ser. Dotarłam do kasy z
przeświadczeniem, że może powinnam zmienić bandaż na plaster i
wtedy wpadła na mnie koleżanka, jedna z tych „otwartych” i
„bezkompromisowych”, które tę swoją otwartość wykorzystują
do włażenia ludziom w życie z buciorami.
- Bierzesz leki? – zapytała wprost,
a ja miałam poważny „zgryz” bo nie wiedziałam co powiedzieć.
O jakie leki jej chodziło? Chciała coś sprzedać? Kupić?
Rozreklamować? Wysiliłam się na inteligencję.
- Łykam rapacholin – odparłam, bo
właściwie nie biorę niczego innego.
- To dają na to rapacholin? -
wykrzyknęła zaskoczona. Niemniej zaskoczona byłam ja.
- Na co?!
Popatrzyła na mnie krytycznie z czymś
w rodzaju zaciekawiania pomieszanego z lękiem, po czym literalnie
warknęła:
- Nie zgrywaj się, bo znów cię
zamkną!
Oczy wyszły mi na wierzch tak, że o
mało nie musiałam ich zbierać z podłogi. Jeszcze nigdy nie
siedziałam w więzieniu...
- Jak to znów? Jak to zamkną? Za
co... jak? Gdzie? - jęknęłam.
- W psychiatryku! Wszyscy już wiedzą!
Twoja córka napisała do takiej jednej i się rozeszło.
- Co się rozeszło?!!!
- Oj, jak tak ci to przeszkadza, to
nic, ale takie coś?! Z nożem do ludzi???? Wstydziłabyś się!
Zresztą jak wyszłaś to może jest lepiej, ja się tam nie wtrącam,
na ile dostałaś przepustkę?
Dotarłyśmy do kasy. Byłam
oszołomiona. Pani przy kasie przyglądała mi się uważnie i jakby
ze strachem. Fakt, szpital psychiatryczny znajduje się po drugiej
stronie ulicy i wzbudza w mieście wiele emocji, ale ja nadal nic nie
rozumiałam.
- Mów natychmiast o co chodzi?! - tym
razem ja warknęłam niegrzecznie łapiąc ją za rękaw kiedy
sprytnie usiłowała uciec przede mną po zrobieniu zakupów.
- No przecież o to, że ci odbiło i
zaczęłaś rzucać się na ludzi … z nożami... i zamknęli cię,
to chyba proste, nie? Wiesz, pisarka w psychiatryku... No ludzi to
interesuje, chcą wiedzieć! Mają prawo!
Wiedziałam, że moja córka ma z tym
coś wspólnego... Ale co? Zaczęła pisać książkę? Nigdy nie
miała takich chęci, ale... Okazało się, że winne było
WSPÓŁCZUCIE. Kiedy kilka dni temu pokaleczyłam się przy myciu
naczyń napisała do znajomej.
„Koszmar z tą moją mamą, będę
musiała zacząć chować przed nią noże”.
Resztę zrobiła plotka...
tak to już jest z tymi plotkami
OdpowiedzUsuńHa, ha :) Nieźle. A tak nawiasem mówiąc, straszne, że ludzie demonizują szpitale psychiatryczne.
OdpowiedzUsuńNie podejrzewałam Cię o to, jesteś niebezpieczna kobietą :D jak to każdy po swojemu interpretuje, dopowiada i przekręca, zawsze się zastanawiam, czy świadomie, czy nie...
OdpowiedzUsuń