Recenzje moich książek

Strony

Strony

czwartek, 15 lutego 2018

Kleszcz księgarniany potrzebny od zaraz...


Nie wiem jak to się nazywa, ani czy istnieje taka jednostka chorobowa, albo fobia, ale się boję.... sprzedawców.


Tak, właśnie sprzedawców wszelkiej maści i wszelkiego typu, i wcale nie chodzi o te porządnie straszne peerelowskie sprzedawczynie z mięsnego, które jak rzuciły mięso na ladę i mięsem za mięsem, to aż uszy puchły, ale człowiek wiedział, że żyje.


I wcale nie chodzi o te porządnie wredne sprzedawczynie w sklepie ogrodniczym, gdzie czasami pojawiały się rajstopy, a dwa razy w roku plastry na odciski. Każdy cenił te kobiety, które warczały swojsko w stylu:

- Berze czy nie? Ludzie czekajom! - a groźba pobrzmiewająca w ich głosach budziła miły dreszczyk emocji i ożywienie w kolejce.

Tamte jakoś mnie nie przerażały, ja boje się tych obecnych, współczesnych sprzedawców. Bo w tej chwili wykształcił się u nas specyficzny rodzaj pracownika sklepowego – sprzedawca kleszcz.

Taki jak się przyczepi to nie opuści klienta nawet na chwilę. Będzie zagadywał, warował pod przebieralnią, proponowała kolejne towary, równocześnie patrząc wrogo w kierunku twojej torebki, jakby mówił „wyciągaj portfel albo nie udawaj, że chcesz coś kupić, pewnie i tak cię nie stać”.

Najgorsze są sklepy z ciuchami, ale w aptekach też bywa paskudnie.

- Może maść na pryszcze? Coś na porost włosów? Na siwienie, łysienie, drętwienie...
Uciekam z takich miejsc, ale... No po prostu czasami muszę robić jakieś zakupy. W marketach jest o wiele lepiej, one gwarantują święty spokój o ile nie robią jakiegoś cyrku z hostessami, które biegają za klientami z nabitymi na patyczki kawałkami zeschłych bułek i zwiędłych wędlin.

W każdym razie sprzedawca kleszcz obecny jest wszędzie. Zna towar, wie co gdzie jest, zanim zdążysz się odezwać oceni rozmiar buta, ilość centymetrów w pasie i zawartość portfela.

Jedynym jednak miejscem gdzie kleszcz by się przydał, a jakoś się nie umie zadomowić są księgarnie.

Miło by było, gdyby od razu od wejścia ktoś z inteligentnym uśmiechem wskazywał odpowiednią półkę, oceniwszy swoim księgarskim zmysłem, że dziś mamy chandrę, a na chandrę tylko Rudnicka, albo Rogoziński. Gdyby taki kleszcz zobaczył, że mamy mord w oczach szybko podsunąłby ostatniego Mroza, albo Lackberg, a gdyby oczy klientki świeciły miłością zza różowej mgiełki skierowałby ją wprost do działu z Mastertonem i Kingiem (tak dla otrzeźwienia). Niestety to tylko marzenia...

Jakiś czas temu byłam w pewnym sklepie ksiegarniopodobnym ( takie też istnieją).

- Szukam dramatu „W małym dworku”.

- Kto to napisał?

- Witkiewicz.

Pani pogrzebała w swoim komputerku.

- Mieliśmy tylko „Czereśnie” - odparła – ale teraz nie ma.

- Ale to nie jego...


- Jak to nie jego? Witkiewicz zmieniła płeć? - dziewczynie oczy wyraźnie zaświeciły pudelkową radością. Szybko ją uspokoiłam i niestety rozczarowałam.


- Nie, to napisał Stanisław Ignacy Witkiewicz. Witkacy, facet – dodałam, dla pewności.
- No i widzi pani? Ludzie są beznadziejni, a już ci pisarze to szok! Jak tylko babka zrobiła karierę, to każdy się chce bujać na jej nazwisku.

- Ale on to napisał sto lat temu!

- Każdy może tak powiedzieć! Sto lat temu? To dlaczego wydał dopiero teraz? Ha?

I tak, wychodząc, ze sklepu ( księgarniopodobnego) i z szoku pomyślałam, że po raz pierwszy w życiu tęsknię za sprzedawcą kleszczem.

Życie czasami bywa nieprzewidywalne.


15 komentarzy:

  1. Niesamowite. Więc nie jestem sama ze swoimi odczuciami

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahaha... Sprzedawców kleszczy nie trawię. To chyba jakiś rodzaj alergii u mnie. I też jakoś ostatnimi laty zauważam u ludzi nową chorobę- "głupienie". Przecież wbrew pozorom internet jest bardzo przydatny i jeśli tylko ktoś chce to można się wielu rzeczy nauczyć. A tu rosną takie egzemplarze, które nos w komputerze trzymają, a niczego nie wiedzą... Jak oni to czynią? Mieć taki dostęp do wiedzy. Do zgłębiania różnorakich zagadnień. I nie wykorzystać tego? Tylko tak normalnie, zwyczajnie bo Witkiewicz była kobietą... A ze szkoły to się już nic nie pamięta?

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba dlatego większość zakupów robię przez internet. Książki też bo taniej i po co się denerwować, że nie znają mojego ulubionego autora :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak samo. W ogóle wszystkie zakupy, nie tylko książkowe. Na ogół wszystko jest, jest taniej i jeszcze mi do domu przynoszą. W sklepach stacjonarnych same kleszcze, puste półki i ceny wyjechane w kosmos, nie dla rencistów.

      Usuń
    2. Ja miałam wykupić Dagmarze leki dermatologiczne tyle, że mi sie konto zablokowało więc zrezygnowałam i poszłam normalnie, głupota zamiast 82 zapłaciłam 120

      Usuń
  4. Wśród książek też są kleszcze. Spotkałam kiedyś taką panią kleszcz w bibliotece. Pani po mistrzowsku broniła przede mną książek, które jej zdaniem były dla mnie nieodpowiednie, a za to wciskała inne, których ja nie chciałam. Jak jest w bibliotece, to pewnie i w księgarni się znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Uśmiałam się, bo jestem sprzedawcą😁 na szczęście nie kleszczem. Niestety teraz pracodawcy wymagają, żeby wychodzić do klienta i jak ktoś tego nie robi to traci pracę. Poza tym dużo sprzedawców ma premię od sprzedaży, więc przy tych wypłatach nie ma się co dziwić, że chwytają klienta😀 Co do księgarń to nawet nie zaczynam tematu, faktycznie lepiej zamówić przez internet bez stresu. Miałam podobną sytuację.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Są sprzedawcy, których uwielbiam i dla nich samych wchodzę do tego czy innego sklepu, są pomocni, wiadomo, ale rozsądnie pomocni, a nie przerażająco :) A wymagania pracodawców... wiem, bywają koszmarne.

      Usuń
    2. Gosiu, ale sama piszesz, że wymagają wychodzenia do klienta, a nie zniechęcania klienta. :) Gdyby sprzedawcy w sklepach wychodzili mi naprzeciw, toby na mnie zarabiali, ale jakoś nie słuchają pracodawców. :)

      Usuń
  6. Kleszcza przeżyję, natomiast nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, kiedy sprzedawca należy do gatunku wiem lepiej od ciebie i słyszę komentarz: ten, ale jego/jej nikt nie czyta, wszyscy czytają i tu pada nazwisko, jakiejś asteroidy, która rozbłyśnie, narobi medialnego szumu i gaśnie. Ale to nic, swego czasu polowałam na książki po angielsku. Lubię czytać w oryginale łącząc przyjemne z pożytecznym. Wygrzebałam książkę, na którą czekałam z niecierpliwością, idę do kasy, a panienka: Ale to książka nie dla pani. Zszokowana pytam, dlaczego, ktoś zamówił, czy coś i słyszę: Ona jest chyba po angielsku. Ja z ulgą: To dobrze nie przeszkadza mi.
    Panienka z politowaniem: Ale tu nie ma obrazków. Po zakupie i powrocie do domu stałam chwilę przed lustrem i zastanawiałam się, czy naprawdę wyglądam na taką idiotkę, której wystarczą obrazki, a tekst niekoniecznie. Czy też trafiłam na wyjątkowy egzemplarz, dla którego ktoś w moim wieku nie może znać języka obcego, bo nie uchodzi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba zaczynam Cię kochać, otóż bardzo dobrze znam francuski i włoski, ( z nich nawet tłumaczę książki) natomiast angielski znam słabiej i trochę mi wstyd.Ostatnio gdzieś dopadłam książkę Stokera po angielsku "Drakula" - pani sprzedawczyni mnie zaszokowała. Nie dla mnie bo po angielsku i nie dla mnie bo to o wampirzych...To raczej dla młodzieży. Powiedziałam, że jestem już w takim wieku, że postanowiłam zostać wampirem, a ona, że nie, to niemożliwe... Kobiety - wampirki muszą być młodsze :P No w sumie miała rację :P

      Usuń
    2. Ta pani chyba zapomniała, że wampir się nie starzeje. :P

      Usuń
  7. Oprócz sprzedawców, którzy wiadomo są różni: i kleszcze i normalni, w sklepach sieciowych bywają także ochroniarze. Taki nawet nie zapyta czy chce się coś kupić, czy nie, tylko upatrzy sobie człowieka i chodzi za nim krok w krok, mierzy groźnym wzrokiem albo zaspanym i nie pozwala się skupić na wyborze produktu. Biorąc jakąkolwiek rzecz z półki, choćby po to by przeczytać instrukcję obsługi, można się poczuć jak rasowy potencjalny złodziej czy inny rzezimieszek spod ciemnej gwiazdy. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja córka jest niepełnosprawna, ( nie wiem co facet do niej "poczuł"), ale kiedyś jakiś debilny ochroniarz kazał jej otworzyć torebkę i pokazać zawartość. Ja powiedziałam mu, że nie ma prawa tego robić i do takiej rewizji powinien wezwać policję, ale pokazałyśmy co mamy tyle, że powiedziałam, następnym razem tak łatwo panu nie pójdzie... Bez udziału policji sie nie zgodzę. Sklep ( w miarę możliwości) omijam.

      Usuń
    2. Współczuję przykrej i niemiłej sytuacji. Ochroniarz zachował się bardzo nieładnie, przypuszczam, że dwumetrowego "dresa" omijałby raczej z daleka. Sama nie wiem jakbym się zachowała w takiej sytuacji, ale pewnie podobnie.

      Usuń