ALVETHOR
Białe Miejsce
wydawnictwo
Oficynka
Kiedy przeczytałam Alvethor „Białe
miejsce” natychmiast zrozumiałam jaką krzywdę zrobiłam
opowieści zaczynając czytanie od drugiego tomu, który nota bene
był po prostu genialny, ale przecież jeszcze by zyskał, gdybym
zachowała odpowiednia kolejność czytania. Inna sprawa, że jeżeli
drugi tom obronił się bez pierwszego, mocno z nim związanego i
wiele wyjaśniającego, to sam w sobie musi być majstersztykiem.
Ciekawa jestem jakie wrażenie, a właściwie o ile lepsze i większe
wrażenie wywrze na mnie teraz, kiedy przeczytam go jeszcze raz i
będę mogła połączyć obie opowieści w całość.
To co uderzyło mnie w tej powieści, a
mówię teraz o pierwszej części, czyli o książce „Alvethor.
Białe miejsce” to niezwykłe podejście do wiedzy i poznania. Do
tego co jest granicą wiedzy i jakie są granice poznania. Autorka
zresztą sama się do tego odnosi i w pewnym cytacie zamieszczonym na
pierwszej stronie ksiązki: „To co człowiek widzi, zależy zarówno
od tego, na co patrzy, jak i od tego co nauczył się dostrzegać w
swoim dotychczasowym doświadczeniu”. T.S Khun „Struktura
rewolucji naukowych”.
Nasza zdolność do pojmowania świata
jest ograniczona.
Człowiek jest w stanie pojąć tylko
to co już zna. Niestety tak to działa. Przez porównanie, analogię,
przez jakieś przyporządkowanie... Tak i tylko tak. Jeżeli stajemy
przed czymś całkowicie nieznanym, czymś bez żadnych odniesień -
stajemy wobec tajemnicy. Wobec czegoś tak skrajnie odmiennego, że
nie jesteśmy w stanie nie tylko tego pojąć, czy nazwać, ale
czasem i zauważyć.
Ta książka to horror opowiadający o
czystej grozie. Nie ma w nim duchów, zjaw, psychopatów, ludzi
znęcających się nad innymi ludźmi jest tylko czysta, krwawa,
potężna groza i groza ta zasadza się na czymś zupełnie
normalnym, a nawet realnym. Na bardzo prostej zależności znanej
każdemu. Żeby żyć musimy jeść. Inne gatunki też muszą, to
oczywiste, człowiek jako jednostka bywał czasami pożywieniem, jako
gatunek jeszcze nie, ale coś się zmieniło i nastał właśnie taki
moment.
Już nie jesteśmy na szczycie łańcucha
pokarmowego.
Lubicie skrzydełka z kurczaka?
Uwielbiacie żabie udka? Kochacie wieprzowe nóżki? No cóż, im,
tym istotom, które zaczynają atakować świat, a właściwie „białe
miejsce” czyli nasz wszechświat, smakują nasze głowy. Odgryzają
je i idą szukać następnych. Głód to głód, a pożywienie to po
prostu pożywienie. Czy istnieje jakaś różnica? Może tylko taka,
że to dotyczy właśnie nas, a nie innych istot żywych.
Jest ktoś, może coś, co może
obronić „białe miejsce”, ale w tym celu musi zwerbować pewną
grupę rekrutów, oczywiście upraszczam.
Książka pisana tak jakby „na
zakładkę” nie jest to żaden profesjonalny termin literacki, po
prostu ja tak nazywam ten sposób pisania. Każda scena widziana jest
jakby dwukrotnie, raz oczami osób trzecich, raz oczami głównych
bohaterów, niejako „raz z wierzchu i drugi raz od środka”, co
pozwala dokładniej zrozumieć co się dzieje i jak się dzieje.
To co widzimy to początek katastrofy,
której istoty nie da się tak po prostu zrozumieć.
To powieść dla miłośników dobrego,
krwistego, makabrycznego horroru, to ogrom, czystej porażającej
grozy, całe mnóstwo krwi, kałuże cuchnącej mazi, która posiada
DNA ( i to niejedno) - „Białe miejsce” to horror oparty na
wielopiętrowej tajemnicy. Coś się dzieje. W pewnym sensie wiemy
co, ale to nie jest rozwiązanie. To czego się dowiadujemy stanowi
jedynie czubek góry lodowej, którą autorka zatopiła w oceanie
krwi.
Pośród tego bohaterowie literaccy,
ale i rzeczywiści, żywi, ale odrobinę chyba martwi, zwyczajni, ale
przerażający. Ludzcy, ale też nie zawsze i nie do końca...
Czy można ich polubić? Nigdy nie zastanawiałam się nad możliwością polubienia fryzjera, który morduje nożyczkami przechodniów, czy kobiety z dziurą w głowie, ale wierzcie mi, to jest możliwe.
Genialnie logiczny, świetnie napisany,
krwawy horror. Mało kto potrafi zachować taką konsekwencję
językową i fabularną. Powieść po prostu niesamowita, pełna
aluzji do popkultury.
Dla mnie wręcz genialna!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz