Recenzje moich książek

Strony

Strony

piątek, 1 lipca 2022

Zazdrość istnieje...

Zazdrość istnieje. To oczywiste, od dnia, kiedy ktoś dostał lepszy kawałek mamuta, a ktoś inny tylko obgryzał kości w niektórych głowach pojawił się pomysł, że… No, że też chcę ten dobry kawałek.

Ta myśl przybierała oczywiście różne formy. Jeden pomyślał

zabiję go i zjem jego kawałek” inny „zdobędę przywództwo i ja będę jadał takie kawałki, a on zdechnie z głodu” jeszcze inny „zabiję sobie sam własnego mamuta i najem się za wszystkie czasy”, oraz, co jest bardzo rzadkiepodpatrzę dlaczego on jest taki szanowany, że mu dają i będę jak on, też mi wtedy dadzą”.

Wszystkie te formy zazdrości przetrwały do dziś, choć zabijanie jest o wiele bardziej karalne, mamuty nie przetrwały, a epigonizm kwitnie.

Czy w takim razie zazdrość jest zła? Jakakolwiek by nie była istnieje i będzie istnieć.

W światku pisarsko czytelniczym też, czego dowodem są niektóre awantury pod postami, pojedyncze gwiazdki na LC oraz opinie, które nie mają niczego innego na celu jak tylko pognębienie autora.

Czego się zazdrości? Dobrych wydawców, reklamy, fajnych czytelników. Wbrew pozorom „towarzystw wzajemnej adoracji”, bo grupy fanowskie może nie podnoszą sprzedaży, ale bardzo dobrze wpływają na morale autorów, oraz oczywiście pomysłów.

Z wydawcami jest ten problem, że nie to dobre co dobre, ale co się komu podoba, jedni kochają tego inni tamtego wydawcę, ale znajdzie się zawsze taki, kto nawet nie próbował, ale uważa, że jemu bardziej się taki wydawca należy.

Z reklamą jest jeszcze gorzej bo łatwiej przecież reklamować osobę „wyględną” i posiadającą kota (to nie zarzut, gdybym mogła też bym miała – to tylko stwierdzenie faktu) niż kogoś, kto mediów unika, choć gdyby jakiś pisarz pokusił się o tresowaną tarantulę, to jego promocja by rosła, ludzie z odrazą patrzyliby na jego zdjęcia z pupilem, ale by patrzyli.

Co więc zrobić z zazdrością, która jest i będzie, ale której nikt nie chce?

Są tacy, którzy przekuwają ją w pracę na zasadzie „jemu się udało to i ja spróbuję”, i tacy, którzy z dziką satysfakcją walą po ocenach jedynkami „jemu się udało, zniszczę go.

Ja stosuję metodę pierwszą. Stosuję metodę „zazdrosnego podziwu”. Nie jest łatwa, bo trzeba sobie powiedzieć, że nie jest się geniuszem i ma się wiele do nadrobienia, albo nauczenia. Nie lubię „geniuszy”, którzy dobijają innych, żeby tylko poczuć się geniuszami, albo takich, którzy zrobią wszystko, żeby zniszczyć komuś książkę, bo jest za dobra…

I nie, nie jestem ideałem, wściekam się, ronię łzy w skrytości mojego zmaltretowanego serduszka, drżę na widok fajnych, choć niestety nie moich promocji, jedynie czego nie robię to nie pyszczę i nie zieję ogniem, ani nie tryskam jadem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz