ANNA SZUSZEK
MOJE SZEROKIE TORY
Czasami zależą od nas samych, naszego wychowania czy rodzin, czasami od sytuacji ekonomicznej czy politycznej i często te ostatnie po latach okazują się najbardziej dramatyczne.
Powieść „Moje szerokie tory” to wspomnienia kobiety, która w roku 1976 podjęła studia w Związku Radzieckim, co ze względu na późniejsze zawirowania historii nie mogło dla niej nie mieć wielorakiego znaczenia.
Książka to coś w rodzaju powieści autbiograficzno wspomnieniowej, a ten gatunek łatwy nie jest. Biografie czytuję często i z niemałym zachwytem. Czytałam już świetne biografie niezbyt znanych osób i nudne tych bardzo znanych. Jak już powiedziałam to gatunek trudny i wymagający.
Trzeba zachować dystans i mieć rozeznanie co może zainteresować czytelnika. Nie wszystko to co autorowi zdaje się ważne będzie ważne z punktu widzenia narracji. Do czego zmierzam?
Do tego, że czasami autor popada w przesadną drobiazgowość i nieumiejętnie dozuje informacje.
Przecież nie wszystko jest istotne. Kolor zasłonek, ilość kubeczków, wzorki na tapetach.... To nie są istotne sprawy - o ile do niczego nie prowadzą.
Drobiazgowość tej powieści jest wręcz skrajna. Czy to wszystko przekreśla? Nie, ale może być nużące. I dla mnie było. Te wspomnienia to napisany w bardzo niepewnej literacko formie pamiętnik z życia kobiety, która dużo przeszła, dużo się nauczyła, ale też chce pokazać wszystko i wszystkich za bardzo, za... Tego jest po prostu za dużo.
A „niepewna literacka” forma? Tekst jest napisany w bardzo naiwnej formie, tak jakby pisała go nastolatka. Czy był to efekt zamierzony? Tego nie wiem, ale do mnie ta forma nie przemawiała, a wręcz nużyła niedojrzałością tak w warstwie językowej jak i fabularnej.
Wprowadzanie wersów w innych językach ( o ile trochę rozumiem ten zabieg ze zdaniami w języku rosyjskim bo to miało tu jakiś sens) jest niestety zbyt częste i denerwujące, dodatkowo jeżeli już się wprowadza tekst na przykład po francusku, dobrze, żeby był on bez błędów gramatycznych i ortograficznych, a tak niestety nie jest.
Nie będę tu winiła redakcji, bo redaktor francuskiego znać nie musi, a autor, który pisze w obcym języku powinien albo sprawdzić, albo zatrudnić tłumacza, albo zrezygnować. Rozumiem, że ma to pokazać wielokulturowość i wieloetniczność braci studenckiej, pokazuje, ale bardzo utrudnia czytanie.
Odnowienie znajomości sprzed lat to może niezbyt świeży pomysł, ale nie był taki zły.
Wszystko to oczywiście moje zdanie i nikt nie ma obowiązku się nim sugerować.
W epilogu autorka pisze o wielkim sukcesie powieści tej, którą sama w powieści pisała, a która jest jakby powieścią w powieści, pisze o powstaniu Fanklubu i o zatrudnieniu przez wydawnictwo specjalnego pracownika do odpowiadania na listy, które przychodzą do autorki. To takie trochę zapętlenie rzeczywistości i myślenie życzeniowe, ale cóż, "marzenia jakieś każdy ma".
Jednym słowem książka potencjał miała, ale rozmył się mocno w infantylnych sformułowaniach, błędach (przeróżnych) i w naiwnej (godnej nastolatki) drobiazgowości i formie.
Inna sprawa, że temat ciekawy i gdyby autorka go jeszcze przemyślała byłaby to całkiem niezła powieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz