SCHOLASTIQUE
MUKASONGA
MARIA
PANNA NILU
CZWARTA
STRONA
Bałam się makabry, koszmarnych
opisów, krwi, owszem, tego uniknąć się nie da, ale ta książka
opowiada właściwie o czymś innym, może po prostu inaczej
przedstawia konflikt?
„Człowiek
jest miarą wszechrzeczy” jak twierdził podobno Protagoras, ale
gdyby bliżej przyjrzeć się temu zdaniu z dwudziestowiecznym
cynizmem, to dojdziemy do wniosku, że tylko biały, zamożny,
ustosunkowany człowiek, ze swoimi „białymi” zwyczajami,
„białym” podejściem do świata i oczywiście „białym”
bogiem.
Biorąc ten stan rzeczy za pewnik, kolonizując czarną Afrykę biały człowiek uformował tubylców „na wzór i podobieństwo swoje”. Co z tego powstało? Dziwny człowiek, twór bez korzeni w swojej kulturze, bez własnych zwyczajów, ale i bez nabytych bo zbyt świeże, z pogardą dla tego co czarne, a więc i właściwie dla siebie samego, bo jego skóra ( mimo kremów wybielających), serce i dusza, nadal są czarne.
Kim
jest Maria Panna Nilu? To Matka Boska, Maria Panna, tylko, że ta
jest czarna. I ma nos, nos, który sprawia, że stawia się po
stronie jednego z plemion, bo przecież nie może tak być, że Matka
Boska ma nos Tutsi! Powinna
być podobna do Hutu!
W tragicznie groteskowym liceum dla panien prowadzonym przez zakonnice, liceum mającym za patronkę Marię Pannę Nilu uczą się córki notabli. I wszystko tu jest „białe” doskonale przystosowanie do tej „białości”, która nobilituje, owszem, można mieć czarną skórę, ale maniery białego człowieka. I wszystko jest temu podporządkowane, stroje, jedzenie, język i wiara, jakkolwiek zupełnie to nie to przystaje do uczennic i świata, w którym żyją. To liceum to awans społeczny i nobilitacja dla rodzin, to inny, wielki świat, ale to też odzwierciedlenie nastrojów społecznych, które wcale nie są łagodzone przez prowadzące szkołę zakonnice, czy księdza spowiednika.
Dziewczęta
tęsknią za swoim światem, ale poddają się tresurze jak małpki w
klatkach. Zresztą i tu mnóstwo jest podziałów politycznych,
społecznych, finansowych…
Biały
człowiek jątrzy by rządzić nawet w tym małym światku, w którym
jak w soczewce mikroskopu skupia się obraz świata na chwilę przed
katastrofą
.
Ta opowieść to pozornie opowieść o szkole, o przyjaźniach, o marzeniach dziewcząt, o tęsknocie za miłością, czy domem, ale tak naprawdę to opowieść o nadchodzącej zagładzie, szaleństwie i szukaniu bezpiecznego miejsca na świecie. Także, ale nie przede wszystkim, o śmierci.
Pozornie spokojna i pogodna narracja ukazuje krok po kroku to co kłębi się pod wierzchnią warstwą tego przemalowanego na biało świata. Tego oklejonego warstwami białego pudru społeczeństwa, które mając swoje wartości na siłę chce przyjąć inne, nowe, tylko dlatego, że są białe i eleganckie. Ta elegancja jest zresztą o tyle złudna, że biali kłamią, kradną, oszukują i gwałcą, ale uchodzi im to na sucho, bo… są biali.
Opowieść
pokazuje
historię państwa, które dla białych nie ma historii, jego
kulturę, wyszydzaną bo inną. Nieprawidłową
i bezsensowną, bo ukazującą wielowiekowe tradycje, których biali
nie akceptują.
Podział
społeczeństwa na lepszych i gorszych to
klasyka postawy „dziel i rządź”.
Postawy,
która
w konsekwencji doprowadzi do śmierci setek tysięcy ludzi.
Tę
książkę czyta
się ciekawie, sama początkowo byłam trochę zaszokowana,
bo to „czarne” pisanie jest inne niż nasze, więcej w nim
muzyki, smaków, zapachu, śpiewu i tego nieokreślonego podejścia
do życia, tak nieoczekiwanie onirycznego i wręcz organoleptycznego,
ale trzeba przeczytać bo
nie tylko o pięknie mowa, ale i o rozpaczy, nadziei i śmierci.
To
taka książka, o której myśli się nawet po roku z pewnym
niedosytem i chęcią powtórki, z zaciekawienie poszukiwacza
literackich skarbów, który boi się, że coś przegapił.
Przyznam,
że warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz