wtorek, 6 listopada 2018

Teatr pod białym latawcem - odczarowane oczarowanie.

 
ILONA GOŁĘBIEWSKA
TEATR POD BIAŁYM LATAWCEM


„Teatr pod białym latawcem” jest drugą, przeczytaną przeze mnie książką Ilony Gołębiewskiej i to co rzuca się w oczy od pierwszych stron, a nawet akapitów, to, to, że ta książka jest inna. Pierwsze wrażenie jakie miałam czytając było takie, że autorka niesamowicie rozwinęła swój warsztat literacki, a nie mówimy o autorce słabej, czy nawet średniej, a o kimś kto pisze i pisał dobrze, jeżeli nie bardzo dobrze. Co to zmienia w odbiorze powieści, bardzo wiele bo oto mamy przed sobą książkę napisaną i bardzo dobrym i bardzo dojrzałym językiem. Jest to, zważywszy na temat bardzo ważne bo poruszony temat nie jest tematem łatwym. 

Jest to też, jak obecnie się mówi „powieść pisana emocjami”. Mimo, iż jest to w założeniu powieść obyczajowa gdzie autorka porusza temat przyjaźni, międzyludzkich, (często dobrych i bezinteresownych) układów, nie ukrywam, że pomoc bliźniemu jest tu i ważna i pięknie pokazana, to jednak bardzo ważnym elementem jest też codzienne życie, codzienne dylematy, czy zawieruchy, które potrafią to życie skomplikować. 

Innym ważnym elementem jest w pewnym sensie przypadek, który pokazuje nam świat istniejący obok, ale taki, do którego nie mamy, albo nie chcemy mieć wstępu, bo nas… nie dotyczy. 

Postać Eleny Nilsen to piękna aluzja do wielu wspaniałych ludzi, którzy zeszli ze sceny, a jednak mimo wieku czy życiowych zawirowań poświęcają się innym. 

Tyle, że życie też jest w jakimś sensie teatrem.

Życie to żywa scena, po której przechadzają się różni aktorzy i grają w różnych sztukach. Czasami wbrew własnej woli, zaskoczeni przez splot sytuacji”. 

Jest też wypadek i trauma. Śmierć i niepełnosprawność, niepełnosprawność tym trudniejsza, że dotyka kogoś, kto kiedyś był sprawny i nie jest to tylko kwestia niesprawności fizycznej, ale też intelektualnej, która odbiera kontakt i często nadzieję… 

Trudno jest pisać o takich sprawach z optymizmem, a jednak autorce się to udało. 

Latawiec, wiatr, teatr… nadzieja na wolność i symbol trwania, ale też odmiany, a może przemiany dla niektórych? 

Autorka nie odeszła jednak od pewnego cechującego jej książki motywu. Jej książki są przesiąknięte przeszłością, która w jakimś sensie stanowi przeciwwagę ale i podstawę opowieści. W poprzednich książkach był to stary dom i tajemnice wojenne, tu jest to teatr przedwojennej Warszawy i wojenne także losy niektórych z jej mieszkańców. Przytoczony w słowach i obrazach w opowieściach o matce i córce, ale jednak bardzo obecny. 

Opowieść to nie tylko Warszawa, bo losy rzucały ludzi po całej Polsce ( i nie tylko), to tereny zajęte przez sowietów, opór, NKWD, propaganda. 

Gdzie leży granica między nadzieją a naiwnością” 

Pyta autorka i w pewnym sensie jest to pytanie, które zadaje sobie każdy z nas, w każdym razie wielu z nas. 

Czy zemsta ma sens? I nie chodzi o samą zemstę, ale o jej konsekwencje … Czy warto pielęgnować nienawiść w sercu zatruwając się nią codziennie? 

Co można poczytać za wielką zaletę tej powieści to to, że wszystkie wątki są pozamykane, pieknie poprowadzone i dopracowane na dodatek ciekawe i , naprawdę, niełatwe do rozgryzienia, a bohaterowie nie są ani z diamentu ani z betonu, to misterne twory ulepione z dobra, zła, lęku, wahania i nadziei… i miłości. Można by się tu doszukać pewnych schematów powieściowych, ale nie są aż tak bardzo widoczne, w każdym razie nie rażą. 

Przyznam, że dobrze czytało mi się tę powieść i nie zaliczyłabym jej do typowych obyczajówek, a raczej do prozy nieco bardziej wymagającej, ale nie przerażajcie się, czyta się bardzo dobrze,a autorka idzie w naprawę dobrym kierunku odczarowując „obyczajówkę” z bezsensownej paplaniny o byle czym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz