środa, 28 listopada 2018

Echo serca... Echo? Serca? - Przerażające!

PIOTR LIANA
ECHO SERCA

OFICYNKA


„Echo serca” to powieść groźna. Wcale nie dlatego, że odczuwamy grozę, choć to też, groźna, bo wżera się w tkankę rzeczywistości swoja potwornością. Autor wziął na warsztat… albo nie… inaczej… też nie… 

To jest inna, zupełnie inna sprawa. 

Szkoda, że to ten rodzaj powieści, o których akcji powiedzieć nie wolno zbyt wiele, bo jednak byłoby ciekawie porozmawiać, a jednak to jest niemożliwe… 

Ta książka to kryminał bardzo inny. Każdy, kto doczyta do końca zrozumie co mam na myśli. Inny, a jednak osadzony potwornie dobrze w naszej rzeczywistości, to aż przerażające w jaki sposób autorowi udało się to opisać. 

Bardzo trudno jest o tej powieści pisać, żeby nie zdradzić toku akcji ( a wierzcie mi jest niesamowita). 

Niby można by powiedzieć, że w jakiś sposób wychodzi od schematu, ale po kilkunastu stronach orientujemy się, że to tylko „podpucha” wszystko jest inne niż się wydaje. ( no i przyznam, bardzo, bardzo „odwraca kota ogonem”, tak, że już nie wiemy ile kot ma ogonów, a ile głów i gdzie one są) Wszystko jest nie takie… Choć całość bardzo dobrze, wręcz doskonale trzyma się pomysłu i trzyma nas w napięciu. 
Nie wykorzystuje strachu, ogranych elementów fabuł kryminalnych, które ostatnio wylewają się rzeką na półki księgarń, ( choć udaje, że ma taki zamiar), ale pokazuje coś zdecydowanie innego, ta inność oczywiście nie polega na tych „zdarzeniach”, ale w jakiś sposób na ich interpretacji. 

I tak naprawdę, gdyby nie mocny akcent kryminalny, który ma sens i to wielki, to także jest to powieść mocno społeczna i piętnująca pewne nasze … słabostki? Raczej nie słabostki, a potworności społeczne, niestety mówiąc jakie zdradziłabym zbyt wiele… 

Książka, moim zdaniem wywraca obecną literaturę kryminalną do góry nogami ( ale, ale, nie czytałam wszystkich kryminałów, nie bijcie, mówię to na podstawie tego co czytałam! I tak właśnie uważam) 

Jest mocna i INNA! A to należy cenić. Żadnych niedoróbek, żadnych potknięć fabularnych… Żadnej ckliwości i takiego, jak to teraz czasem się zdarza, dorabiania rzeczywistości do fabuły… 
Żadnego bajdolenia, bajdurzenia, dziubdziania… 

No cóż… Moim zdaniem TRZEBA przeczytać, tym bardziej, że autor nie bierze jeńców … ( a jak zacznie to ja się piszę na kolejną książkę!) 
Wierzcie mi!

niedziela, 25 listopada 2018

Amerykańskie szaleństwo w polskim, małomiasteczkowym wydaniu.

Black Friday w polskim wydaniu ominął mnie całkowicie, albo prawie, gdyż miałam go w domu, był koszmarnie czarny i nie polegał na wyprzedaży, ale na czarnej rozpaczy z powodu durnego piecyka, który postanowił mi się zepsuć. Teraz, przed świętami…. Świnia! 

I to zrobił to bezczelnie. Nie tak, że wiecie, jakoś, tam, trochę… jakby powiedzieć, po taniości, ale gdzież tam! Postanowił się zepsuć całkowicie i do tego tak bezsensownie, że musiałam, z braku ciepłej wody myć się własnymi łzami. Pozbawiona finansów musiałam (jednak) zajrzeć do pewnego sklepu, w którym jest właściwie wszystko, poza chlebem, bo marmoladę też czasami można tam znaleźć. 

piątek, 23 listopada 2018

Ja, ty i biała laska - z humorem też można.

TOMASZ MATCZAK
JA,TY i BIAŁA LASKA


„Ja, ty i biała laska” to książka o świecie, może nie innym, ale jednak nieznanym, bo pokazanym z punktu widzenia ( jakkolwiek to zabrzmi) osoby, która nie widzi. To swoisty i genialnie humorystyczny przewodnik po meandrach tego świata. 

Autor napisał tę książkę bazując na własnych doświadczeniach, ale jeżeli ktoś teraz zapyta, jakie doświadczenia może mieć człowiek, który nie widzi, (a więc na pewno siedzi w domu i ewentualnie słucha radia), to mocno się zdziwi… 

Jeżeli jednak spodziewacie się jojczenia, czarnowidztwa (nomen omen) rozpaczy ( czarnej czy jakiejkolwiek), albo łzawych scen czy opisów, to nie jest to książka dla was. Nic takiego tu nie znajdziecie, znajdziecie za to trochę sarkazmu, dużo ironii i sporo zdrowego podejścia do rzeczywistości. 

Ten człowiek to kopalnia pomysłów i niesamowita osobowość, a opis meczu Legii czy skoku ze spadochronem są po prostu świetne, choć do teraz się zastanawiam czy wyprawa tramwajem i metrem nie bywa o wiele bardziej niebezpieczna w niektórych momentach. 

Autor opowiadając o sprawach, bardzo przecież poważnych, przedstawia te sprawy w „zwyczajny” sposób potrafi zażartować z sam z siebie i ze swojej życiowej przypadłości… 

Po drodze obala kilka mitów ( oj tak, tak!), wyjaśnia kilka spraw, które niby oczywiste, a jednak budzą kontrowersje. 

Uświadamia, czy, kiedy i w jaki sposób pomagać osobie z dysfunkcją wzroku… 

Bezlitośnie znęca się nad poprawnością polityczną i językową ( w tym zakresie), a w szczególności nad tym co nazywa się tyflo językiem. 

Można by uważać tę książkę za coś w rodzaju przewodnika dla widzących po świecie, tych, którzy wzroku są pozbawieni. Można by, ale to byłoby nieporozumienie bo tę książkę czyta się jak najlepszą humorystyczną powieść sensacyjną. Tak humorystyczną i sensacyjną zarazem! 

Po jej przeczytaniu nigdy już tak samo nie spojrzycie na panele dotykowe w windach, na komunikację miejską, na domofony i całe mnóstwo innych rzeczy, ale przestaniecie mieć problemy językowe w stylu: 

Czy wypada do niewidomego powiedzieć choćby „do zobaczenia”? 

Nie wiem, czy to było bardzo nieodpowiednie z mojej strony, ale ja przy tej książce świetnie się bawiłam i śmiałam… Tak, śmiałam się śmiać, ale co w tym złego? Autor opisuje przeróżne, życiowe sytuacje w taki właśnie zabawny, choć dosadny sposób, że inaczej się nie da! 

Sądzę, że to o wiele lepszy sposób dotarcia do czytelnika niż smętne smęcenie, które zanim o czymkolwiek opowie to uśpi i zanudzi. 

Ta książka ma o wiele więcej zalet niż tylko opisanie świata, w którym żyje autor. To po prostu wspaniała opowieść. Inteligentna, zabawna, pouczająca i napisana świetnym językiem! Po prostu warto ją przeczytać. 

Słyszałam też, że autor zamierza w swoim pisaniu pójść nieco dalej i w innym, bardziej powieściowym kierunku. Wcale się nie dziwię, z takim warsztatem i podejściem… Będę czekać. Przeczytam na pewno, a do tej książki zachęcam każdego. 

Nawet jeżeli w życiu nie spotkaliście osoby niewidomej to i tak przeczytajcie, jest po prostu świetnie napisana, zabawna, mądra i naprawdę z „jajem”. 

Zachęcam.

środa, 21 listopada 2018

Tajemnica pod jemiołą - kategorie zjadliwości czytelniczej :)

 RICHARD PAUL EVANS

TAJEMNICA POD JEMIOŁĄ


Książki obyczajowe, a szczególnie te świąteczne to miła odskocznia od rzeczywistości, taka troszeczkę bajka dla dorosłych, choć zdecydowanie grzecznych dziewczynek, ale nie wszystkie (i książki dziewczynki) są takie same, ja książki z chęcią przyrównałabym do ciasta z kremem i podzieliłabym na trzy kategorie. 

Kategoria I 
( niezjadliwa zgroza) 

Ciasto z kremem kajmakowym i solonym dorszem – to książki, które mimo iż słodkie, a czasami nawet przesłodzone pełne są dziwnych pomysłów, nie pasujących motywów, paskudnie urwanych wątków i zupełnie niepotrzebnych ( a co gorsze nielogicznych ) zwrotów akcji. 

Kategoria II ( może NIE lekko, ale strawna) 

Ciasto z kremem waniliowym i zielonym groszkiem – powieści nie takie znów przesłodzone, raczej logiczne, choć zielony groszek gdzieniegdzie chrzęści w zębach ( i mózgu) jakimiś usterkami, niedoróbkami czy, nie daj Boże rozwiązaniami w stylu „deus ex machina” co niestety często się zdarza. 

Kategoria III ( najlepsze czytelnicze pyszności) 

Ciasto z kremem waniliowym i malinami, bez groszku i dorsza – książki idealne, lekkie i pięknie napisane, logiczne i z sensem, takie, które się czyta bez zeza zbieżnego i hiperwentylacji od czytelniczej zgrozy. 

Taka właśnie jest książka „Tajemnica pod jemiołą” - cudnie logiczna, świetnie napisana, pełna fascynujących bohaterów, którzy mimo iż poboczni, nie plączą się po kartkach powieści bez celu. Fabuła jest sensowna, niewymuszona i nie udziwniona na siłę. 

I twierdzi to ktoś, kto nie lubi obyczajówek! 

Tyle, że ta książka jest dobra, lekka, zabawna choć trochę smutna i do tego z przesłaniem. 


O tym, że żona rzuciła głównego bohatera dowiemy się już z opisu, żeby dowiedzieć się czegoś o tym dlaczego to zrobiła i jak on sobie z tym poradził musimy zagłębić się w akcję, a wchodząc w nią zagłębiamy się w bożonarodzeniową, cudną opowieść, którą trudno by nazwać bajką. 

Każdy z bohaterów to człowiek z krwi i kości, ma wady, zalety i śmiesznostki. Pani burmistrz robi zdjęcia seryjnym mordercom, miejscowy ranczer strzela do hippisów, Thelma piecze przepyszne tarty, pewna staruszka skutecznie roznosi plotki, ale mimo pozorów ci ludzie się wspierają i kochają, a historia coraz bardziej się komplikuje, zazębia, urzeczywistnia, pokazuje, że warto czasami zaryzykować, warto mieć zasady, ale trzeba też być otwartym na świat i ludzi. 

Bardzo mi się spodobała. Polecam naprawdę każdemu. 

niedziela, 18 listopada 2018

Wyszedł z domu i nie wrócił.... czyli bez grozy i zgrozy, choć na cmentarzu.

 IWONA MEJZA

WYSZEDŁ Z DOMU I NIE WRÓCIŁ...


„Wyszedł z domu i nie wrócił” to jakże tragiczne i pełne grozy stwierdzenie, stało się tytułem kryminału… 

ale, ale, od początku! 

Czytałam tę książkę chyba ze sześć razy i za każdym razem się nią zachwycam, bo jest w niej całe mnóstwo świetnych sytuacji, postaci i… spostrzeżeń. 

Ta powieść to kryminał „milicyjny”. Tak, tak, właśnie milicyjny, a nie policyjny. Mało kto teraz pisze takie cudeńka! 

Dlaczego nazywam go milicyjnym? Oczywiście dlatego ( też) że dotyczy spraw z okresu PRL, choć akcja rozgrywa się w czasach współczesnych, ale też ze względu na specyficzne potraktowanie tematu, miejsca, specyficzne podejście do samej akcji, pewną specyficzną „małomiasteczkowość” bohaterów i…. tak, brak pościgów, dronów, Aniołów Piekieł na Harleyach, wszystkiego tego czego można obawiać się w wielkich miastach… 

Autorka świetnie i dość przekornie umieściła akcję w środowisku ludzi dobrze po siedemdziesiątce, którzy nie mają ochoty zdziadzieć, czy wycofać z interesu… Interesy te bywają różne, nie zawsze legalne. 

A miejsce akcji? 

Cmentarz. Tak, przepięknie opisana, wręcz odmalowana słowem oświęcimska nekropolia. Nigdy nie byłam w Oświęcimiu, ale obraz tego cmentarza jawi mi się jako piękne miejsce… 

Nie wcale nie jest to jakiś horror ze zwłokami wychodzącymi z rodzinnych mauzoleów. 

I nie jest to też thriller, to kryminał leciutki i delikatnie komediowy, a zwłoki, no cóż, jak to na cmentarzu, są, a nawet się ciut mnożą… 

Jest też dynastia grabarzy ze swoistym poczuciem honoru zawodowego, piękna była (marnotrawna) żona, która na coś liczy, choć mąż już staruszek... 

Tyle, że to jakby dopiero otoczka. Więcej powiedzieć może chyba tylko tytuł, bo ja streszczać akcji nie będę. Przyznam, że jest przezabawna, ale nie przekombinowana. Bohaterowie są taką mieszanką charakterów, że nie da się ich nie lubić, choć zdecydowanie na to nie powinni zasługiwać. 

A tajemnica? 

Jest, jest i to wielka… 

Przeczytajcie sami. Mnie w tej książce urzekło wszystko, nawet opisy, których zazwyczaj nie lubię, ale nie ma ich dużo, ot tyle, żeby czytelnik wiedział gdzie jest… 

A, że cmentarz? Możecie mi wierzyć, to dodaje tylko specyficznego uroku i akcji i książce!

sobota, 17 listopada 2018

Facebook - łowisko, czy pułapka?


Duże grono moich internetowych znajomych czyta, pisze, recenzuje i kocha książki (jako i ja czynię) takich znajomych więc uwielbiam. 

Mam jednak ostatnio na FB bardzo dużo zaproszeń do grona znajomych od ludzi o innych zainteresowaniach i w sumie nawet mnie to cieszy (wiecie, kaganek oświaty itd), ale czasami ich pojawienie się w moim otoczeniu internetowym jest dla mnie sporą zagadką. 

Czymś ich przyciągam, tylko czym? 

Nie mówię już o tych, którzy wysyłają penisy i inne ciekawostki anatomiczne, tych wywalam od razu – faceci myślący czymś innym niż mózgiem wcale mnie nie fascynują. 

Chodzi mi bardziej o całą rzeszę innych ludzi, tych którzy zawierają znajomość ze mną po to aby mnie „ulepszyć”. Ogromna ich liczba ma ochotę mnie odchudzić, uzdrowić, wyleczyć, wzbogacić albo upiększyć. 

Mam wrażenie, że tacy ludzie siedzą gdzież daleko przy swoich laptopach z paluchem ustawionym na „wyślij” toteż w ułamku sekundy od chwili kiedy ja akceptuję zaproszenie dostaję wiadomość prywatną z wszelkiego rodzaju cudami

Altruizm to piękna rzecz, cieszy mnie, że ludzie tak dobrze dla mnie chcą, ale nie wiem czym sobie na to zasłużyłam. 

Pomijam już wszelkiej maści amerykańskich bohaterów wojennych, których w ogóle nie akceptuję (Amerykę kocham umiarkowanie jakby co) ale raz po raz pojawia się zaproszenie od jakiejś pani, której nazwisko z polska brzmiące trochę mnie zmyli i oto nagle ta pani proponuje mi zarobek, nie byle jaki bo 2 do 5 tysięcy dolarów. TYGODNIOWO. 

W chwilę potem dostaję sześć identycznych wiadomości dotyczących programu rozwoju duchowego (niby, że jestem niedorozwinięta duchowo?) i kilka planów treningowych. Do tego dochodzą diety. Wszystkie cud, miód i szpinak… brrrr. Jakby tego było mało kilka osób pyta, czy nie chciałabym sobie dorobić polecaniem rożnych karm dla kotów, psów, patyczaków i kojotów. 

Dochodzą do tego paznokcie, łupież, problemy skórne oraz wszelkie nieodkryte, a już ukryte terapie. 

Z pewnością normalna nie jestem, ale nie zamierzam się leczyć w internecie, nie chcę schudnąć, a dorabianie w sekciarskich grupach zupełnie mnie nie interesuje. 

Rozwój duchowy odrzucam natychmiast – szczególnie ten polegający na konieczności zaprzestania posługiwania się mózgiem. 

Kiedyś FB to była grupa znajomych, teraz to jest łowisko. 

Łowisko, na którym sieci zarzucają erotomani (nie tylko gawędziarze), oszuści, wszelkiej maści oszołomy, jakich w życiu realnym nie da się chyba spotkać. 

Co się zmieniło? FB czy my? 

Kiedyś człowiek pogadał o książkach, pogodzie i planach na wakacje, teraz tylko uduchowione zaparcia z polityką w tle i leczenie płaskostopia za pomocą lewatywy. 

Kiedyś ludzie mieli zmarszczki, zadarte nosy i rozczochrane fryzury teraz zmienili się w przyssane do ekranu glonojady z pępkiem na czubku głowy. 

Kiedyś można było liczyć na ciekawą znajomość dziś otrzymujemy darmowy pakiet usług polegający na czyszczeniu kont i portfeli z pieniędzy i serc ze złudzeń. 



niedziela, 11 listopada 2018

Wakacje z trupami i to całkiem martwymi.


AGNIESZKA PRUSKA

WAKACJE Z TRUPAMI

Z zaciekawieniem ogromnym czekałam na książkę „Wakacje z trupami”, a to z dwóch względów, po pierwsze jako osoba, letnia, a nawet wieloletnia pamiętam jeszcze „Wakacje z duchami” Bahdaja i pamiętam nie tylko film, ,ale i książkę, przy której drżałam i zaśmiewałam się na przemian, po drugie czytałam już „Zwłoki powinny być martwe i ciekawa byłam co też autorka tym razem wymyśli, choć pewnych rzeczy oczywiście się spodziewałam. 

Agnieszka Pruska poszła w tej książce nieco w stronę Chmielewskiej, tak, Joanny Chmielewskiej, ale nie w jej kryminalnym najbardziej wydaniu, a w wydaniu przygodowym. Pamiętacie „Boczne drogi” i „Studnie przodków” to dodajcie do tego Lesia…. Kuszące prawda? 

I taki właśnie kuszący jest klimat tej książki, ale nie jest to coś co byłoby kopią, to po prostu klimat. A ponieważ to Frombork… To i Nienacki się kłania i odrobinę Beśka… 

Jest w tej książce ogrom pięknych i mądrych aluzji, ale… To nie wszystko. Ta opowieść to komedia kryminalna z historią w tle. Nie wyobrażajcie sobie, że autorka nagle poszła w chichot i pustosłowie. Wcale nie to jest kryminał lekki, ale przesycony nienachalną i łatwą do przyswojenia wiedzą tak historyczną jak i geograficzną. 

Dwie nauczycielki wybierają się na wakacje. To takie wakacje z sensem. Nie będzie to leżenie plackiem na plaży, ale cała moc atrakcji, jedną z nich i wcale nie najbłahszą jest duch. Obie panie już w czasie poprzednich wakacji zakosztowały adrenaliny związanej z niespodziewanymi zwłokami ( albo prawie zwłokami, które przecież jak zwyczaj nakazuje, powinny być choć trochę martwe) i policyjnym śledztwem, jedna z nich zyskała także chłopaka i sierżanta w jednej osobie i to osobie, która wcale nie popiera ciągłego pakowania się w kłopoty i znajdowania zwłok, ale dziewczyny są nieugięte. 

A intryga jest bardzo ciekawa i została, mimo lekkości formy, potraktowana poważnie. 

Ktoś kradnie, ktoś zabija, ktoś straszy. 

Wszystko wygląda dość nieszkodliwie, ale czy takie jest? 

W powieści skrzy się od humoru i zabawnych powiedzonek, nie brakuje dowcipnych dialogów. Urlop dwóch nauczycielek mógłby być nudny czy choćby zwyczajny, gdyby te nauczycielki same były całkowicie „zwyczajne”, ale nie są. To pasjonatki biologii, historii, zwiedzania oraz mocno kryminalnych zagadek. Przyznam, że sama miałabym ochotę na takie przygody, bo są po prostu i zabawne i ciekawe. 

W książce jest nieco odniesień do poprzednich przygód z nie całkiem martwymi zwłokami, ale każdy z tomów można czytać oddzielnie. 

Trzeba przyznać, że pojęcie „komedia kryminalna” w postaci tej książki zyskało zupełnie nowe oblicze. 

To nie chichot i gagi, nie żarty za wszelką cenę, nie aluzje i aluzyjki… To po prostu poważny kryminał w bardzo lekkiej, „relaksującej” wręcz formie, powieść, która o ciemnych sprawkach opowiada „jasnym” językiem, i w której wszystko jest równie ważne, ciekawa treść, zabawna forma, sympatyczni bohaterowie i w pewnym sensie „straszliwy” duch. 

Doskonale się bawiłam przy czytaniu. 

Polecam miłośnikom komedii kryminalnej, ale i kryminału na poważnie. Będziecie zachwyceni!

wtorek, 6 listopada 2018

Teatr pod białym latawcem - odczarowane oczarowanie.

 
ILONA GOŁĘBIEWSKA
TEATR POD BIAŁYM LATAWCEM


„Teatr pod białym latawcem” jest drugą, przeczytaną przeze mnie książką Ilony Gołębiewskiej i to co rzuca się w oczy od pierwszych stron, a nawet akapitów, to, to, że ta książka jest inna. Pierwsze wrażenie jakie miałam czytając było takie, że autorka niesamowicie rozwinęła swój warsztat literacki, a nie mówimy o autorce słabej, czy nawet średniej, a o kimś kto pisze i pisał dobrze, jeżeli nie bardzo dobrze. Co to zmienia w odbiorze powieści, bardzo wiele bo oto mamy przed sobą książkę napisaną i bardzo dobrym i bardzo dojrzałym językiem. Jest to, zważywszy na temat bardzo ważne bo poruszony temat nie jest tematem łatwym. 

Jest to też, jak obecnie się mówi „powieść pisana emocjami”. Mimo, iż jest to w założeniu powieść obyczajowa gdzie autorka porusza temat przyjaźni, międzyludzkich, (często dobrych i bezinteresownych) układów, nie ukrywam, że pomoc bliźniemu jest tu i ważna i pięknie pokazana, to jednak bardzo ważnym elementem jest też codzienne życie, codzienne dylematy, czy zawieruchy, które potrafią to życie skomplikować. 

Innym ważnym elementem jest w pewnym sensie przypadek, który pokazuje nam świat istniejący obok, ale taki, do którego nie mamy, albo nie chcemy mieć wstępu, bo nas… nie dotyczy. 

Postać Eleny Nilsen to piękna aluzja do wielu wspaniałych ludzi, którzy zeszli ze sceny, a jednak mimo wieku czy życiowych zawirowań poświęcają się innym. 

Tyle, że życie też jest w jakimś sensie teatrem.

Życie to żywa scena, po której przechadzają się różni aktorzy i grają w różnych sztukach. Czasami wbrew własnej woli, zaskoczeni przez splot sytuacji”. 

Jest też wypadek i trauma. Śmierć i niepełnosprawność, niepełnosprawność tym trudniejsza, że dotyka kogoś, kto kiedyś był sprawny i nie jest to tylko kwestia niesprawności fizycznej, ale też intelektualnej, która odbiera kontakt i często nadzieję… 

Trudno jest pisać o takich sprawach z optymizmem, a jednak autorce się to udało. 

Latawiec, wiatr, teatr… nadzieja na wolność i symbol trwania, ale też odmiany, a może przemiany dla niektórych? 

Autorka nie odeszła jednak od pewnego cechującego jej książki motywu. Jej książki są przesiąknięte przeszłością, która w jakimś sensie stanowi przeciwwagę ale i podstawę opowieści. W poprzednich książkach był to stary dom i tajemnice wojenne, tu jest to teatr przedwojennej Warszawy i wojenne także losy niektórych z jej mieszkańców. Przytoczony w słowach i obrazach w opowieściach o matce i córce, ale jednak bardzo obecny. 

Opowieść to nie tylko Warszawa, bo losy rzucały ludzi po całej Polsce ( i nie tylko), to tereny zajęte przez sowietów, opór, NKWD, propaganda. 

Gdzie leży granica między nadzieją a naiwnością” 

Pyta autorka i w pewnym sensie jest to pytanie, które zadaje sobie każdy z nas, w każdym razie wielu z nas. 

Czy zemsta ma sens? I nie chodzi o samą zemstę, ale o jej konsekwencje … Czy warto pielęgnować nienawiść w sercu zatruwając się nią codziennie? 

Co można poczytać za wielką zaletę tej powieści to to, że wszystkie wątki są pozamykane, pieknie poprowadzone i dopracowane na dodatek ciekawe i , naprawdę, niełatwe do rozgryzienia, a bohaterowie nie są ani z diamentu ani z betonu, to misterne twory ulepione z dobra, zła, lęku, wahania i nadziei… i miłości. Można by się tu doszukać pewnych schematów powieściowych, ale nie są aż tak bardzo widoczne, w każdym razie nie rażą. 

Przyznam, że dobrze czytało mi się tę powieść i nie zaliczyłabym jej do typowych obyczajówek, a raczej do prozy nieco bardziej wymagającej, ale nie przerażajcie się, czyta się bardzo dobrze,a autorka idzie w naprawę dobrym kierunku odczarowując „obyczajówkę” z bezsensownej paplaniny o byle czym.

poniedziałek, 5 listopada 2018

Zuzka nikogo nie szanuje...


Zaczęło się od tego, że Zuzka ( kto zna Zuzke, ten wie jaka bywa dociekliwa - już o niej wielokrotnie pisałam)  przyszła ze szkoły z oświadczeniem, że się nie zgadza. 

Ponieważ Zuza nie zgadza się programowo z niczym, ma w końcu czternaście lat i piętnastkę na karku, a to najlepszy moment, żeby zmienić świat i się ogólnie nie zgadzać, więc się specjalnie nie zdziwiłam. 

- Ale z czym się nie zgadzasz? Chodzi ci o ekologię? 

- Nie. To znaczy tak, ale nie. 

- Chodzi o polowania? - Zuzka nienawidzi myśliwych, którzy zabijają dla przyjemności. 

- Nie… Tak, ale też nie. Nie tym razem! 

sobota, 3 listopada 2018

Opowieść snująca się jak dym z ogniska...





TOMASZ NIEDZIELA

IDĄC PO GÓRACH

Właśnie zarwałam noc, ale będzie to dla was pewnym zdziwieniem, przeczytałam książkę, która została wydana już kilka lat temu bo w 2011, niepozorna, nieznana, przedziwnie poetycka i… bardzo inna. 

Ta powieść to opowieść. 

Nie, nie pomyliłam się! Tak właśnie chciałam napisać. Ta powieść to prawdziwa opowieść snująca się jak dym z ogniska, poetycka, dziwna, drążąca, zamknięta w fabularną klamrę pewnego zdarzenia, choć jakby zwyczajna to jednak niezwykła. 

Opisuje to coś, co każdy z nas ma w sercu, ale już nie w głowie. Dorastamy i wydaje nam się to jedynym możliwym wyjściem. Gonimy, za pieniądzem, za okazją, nie odpuszczamy, kolejne zlecenie, kolejny krok do przeszłych zarobków… Sortujemy znajomych na tych, którzy mogą się przydać, i takich, którzy nie są nam (już) potrzebni. Gdzieś w przeszłości snuło się nasze życie. Teraz nie żyjemy, teraz musimy zarabiać. 

Odłożyliśmy marzenia na półkę, a wraz z nimi serce, czasami też przyzwoitość. 

Jurij, główny bohater, to człowiek żyjący obok. 

Każdy z nas takich zna. To są znajomi, koledzy ze studiów, przyjaciele, którzy poszli inną drogą… Tacy, których wtedy się kochało. Zdolni, czasami genialni, ale bez chamskiej siły przebicia. Tacy, co pozostali sobą. Nie załapali się na wyścig szczurów

Ta ich niezgoda na doroślenie, na zwykłe życie. 

Myślimy o nich „O Boże, jak się ten chłopak zmarnował”, a równocześnie im zazdrościmy pewnej swobody myśli, poezji duszy i podejścia, które nie krzywdzi nikogo… 

Każdy z nas zobaczy w nim kogoś bliskiego. 

Jurij pozostał wierny swoim ideałom. Zresztą czy na pewno? Żyje na tyle obok, żeby nie wykorzystywać czy krzywdzić. Radzi sobie, choć sobie nie radzi. 

Taka jego uroda. 
Zresztą to jest tez opowieść o miłości... Też, nie tylko!

W tle Bieszczady. Kto nigdy nie był w Bieszczadach po tej książce zapyta sam siebie dlaczego jeszcze tam nie był, ale nie chodzi o góry przejechane samochodem… Chodzi o te prawdziwsze, z codziennym zmęczeniem, mgłą poranków, zapachem drzew. 

Pięknie napisana opowieść. 

Pięknie, dziwnie, cudnie! Napisana językiem jakiego trudno szukać u wielu pisarzy, dopracowanym, doskonale wyważonym, choć lekkim, z aluzjami literackimi i poetyckimi, ale ja wzięłabym tę książkę i potraktowała jak poduszkę, przed snem, żeby ją odrobinę rozrzedzić. Choćby fizycznie, żeby książka jako materiał stała się odrobinę mniej ściśnięta. Jej trzeba przestrzeni, nawet tej papierowej! 

Bo jako opowieść jest bardzo mocno skondensowana. Nie ma w niej zupełnie nic zbędnego. Każde słowo i zdanie ma znaczenie. 

Gdyby wydać ją w innym wydawnictwie zyskałaby bardzo wiele. Przyznam, że w poetyce tej opowieści się zakochałam, choć oczywiście sądzę, że to nie ostanie i pewnie nie najlepsze dzieło autora...