wtorek, 16 października 2018

Lubię postapokalipsę, ale...



EMILY ST. JOHN MANDEL

STACJA JEDENAŚCIE

Papierowy Księżyc

Nie da się czytać „Stacji jedenaście” nie mając przed oczami „Bastionu” Kinga – wszak podobieństwa są niezaprzeczalne, choć występują też różnice. Straszna choroba pustoszy świat. Upada cywilizacja. Przy życiu pozostaje pewna grupa ludzi odpornych na „gruzińską grypę”. Autorka nie wchodzi w szczegóły, tak jest i już. Jedni umierają, inni nie. Ci, którzy przeżyli wędrują po terytorium dawnych Stanów Zjednoczonych pchani nie do końca określoną tęsknotą za lepszym życiem. 

Postapokalipsa? I tak, i nie. Lubię prozę z tego gatunku, ale spodziewałam się czegoś innego. Czegoś dużo mocniejszego, może w stylu właśnie „Bastionu” Kinga, „Ostatniego brzegu” Nevile'a Shute czy nawet – wymieniając któregoś z polskich autorów – powieści „S.Q.U.A.T” Konrada Kusmiraka, a dostałam właściwie wariację na temat znikomości życia i nieprzewidywalności losu oraz sporo zadumy nad człowieczeństwem, ubrane w kostium powieści postapokalitycznej. 

Opowieść rozwija się na trzech płaszczyznach. Przed, w trakcie i dwadzieścia lat po zagładzie. Przyznam, że nie bardzo do mnie przemawia taki układ. Życie i śmierć Arthura Leandera stanowią pewną klamrę fabularną i odniesienie dla wszystkich późniejszych zdarzeń, ale ta część jest nieporównywalnie bardziej rozbudowana niż część mówiąca o tym, co działo się po zagładzie. Ma to oczywiście jakiś sens, ale pozostawia niedosyt. Poza tym śmierć aktora, celebrowana przez pewną grupę, jest bez związku ze śmiercią dziewięćdziesięciu dziewięciu procent ludzi, którzy zmarli tuż po nim, ale też ma pewien sens. Część dotycząca komiksu, który dał tytuł całej powieści – jakby marzenie, wspomnienie o możliwościach – moim zdaniem wnosi najmniej do treści książki. 

Wędrująca Symfonia to grupa aktorów i muzyków; należy do niej m.in. Kirsten. Mottem tej grupy, ale i samej Kirsten jest stwierdzenie ze 122 odcinka filmu „Star Trek”: „Samo przetrwanie nie wystarcza”. Te słowa, czy z nimi się zgodzę, czy nie, stanowią jednak motyw działania ocalałych. Jedni szukają zrozumienia w wierze, naginając ją niejednokrotnie do swoich potrzeb, a w zrozumieniu – oparcia. Świat był zły, więc został ukarany, my przetrwaliśmy, bo byliśmy lepsi. Takie „rozumienie” zagłady prowadzi do wypaczeń. Są też tacy, którzy dążą do władzy. Inni pielęgnują pozostałości dawnego świata, zbierają artefakty i informacje. Taki jest ten świat. Najbardziej cierpią ci, którzy pamiętają. 
Wędrująca Symfonia przemieszcza się od osady do osady i wystawia sztuki Szekspira, bo żył on w podobnych warunkach: w świecie panowania zarazy, w świecie bez prądu, choć było mu jednak o niebo łatwiej, gdyż nie niósł ze sobą bagażu wspomnień innego świata. 

Opowieść dąży do pewnego zakończenia, rozwija się, zawraca, dziwi, czasami drażni, rozgrywa się na przestrzeni wielu lat, opowiada o różnych bohaterach, pozornie ze sobą niezwiązanych. Są tacy, których historie dotyczą okresu sprzed epidemii, ale też tacy z czasów po upadku całej cywilizacji. Zagłada stanowi dla autorki pretekst do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, czym jest człowieczeństwo, w którym momencie człowiek przestaje być człowiekiem? Kiedy traci miłość? Wiarę? Kiedy zabija? Kiedy traci kontakt ze sztuką? Kwestia trudna w miejscu i czasie, gdy zniknęły wszelkie odniesienia do pewnych dawnych wartości i trzeba wszystko budować od nowa. To, co było nie może już wystarczyć, trzeba szukać czegoś innego, znajdować nowe drogi i podejmować nowe wyzwania, a tym samym określać i znajdować nowe ideały. 

„Stacja jedenaście” nie jest książką słabą, o ile czytelnik nie będzie koncentrował się na wymogach gatunku, a da się wciągnąć opowieści, ale... No właśnie. Liczba literówek – koszmarna, choć to bym darowała, no trudno, jednak oczywiste błędy??? Trochę tego zbyt dużo jak na takie wydawnictwo. „(...) przyczepiali Arthura do noszy”[1] – nie! Przyczepiać można breloczek z „małym głodem”, a nie człowieka! „Czworo, czy pięcioro osób podeszło do drzwi”[2], czyli rzeczownik „osoba” przestał być rodzaju żeńskiego? Kiedyż to? „(...) na jego grzbiecie siedział jeźdźca”[3] – znaczy co? Ten jeźdźca? Nie ten jeździec? Moja żona jest bardzo skryta jeżeli chodzi o jej pracę – mówił Arthur – która nawet nie miała prawa jazdy”[4] Dziwna ta praca! Bez prawa jazdy??? 

Niestety jest tego o wiele więcej. Jeżeli więc pominąć literówki (po kilka na stronę), pozostaną błędy, a to już poważna sprawa. Zwłaszcza w tak porządnym wydawnictwie. 

Powieść polecam, bo dobra, wymagająca, mocna. 

( Wcześniej opublikowałam ją na stronie BiblioNETka)
--- 
[1] Emily St. John Mandel, "Stacja jedenaście", przeł. Magdalena Lewańczyk, wyd. Papierowy Księżyc, 2016, s. 14. 
[2] Ibidem, s. 59. 
[3] Ibidem, s. 110. 
[4] Ibidem, s. 123.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz